Layout by Raion

30 paź 2014

Felsarin - "Znamię"

Ewan Dobson - Level 5 - Solo Guitar.


   Lenistwo wzięło Felsarina w swoje brudne łapska. Chociaż zawsze był leniwy, to jednak z czasem ono narastało sprawiając, że obrastał tłuszczem i większość dnia przeznaczał na sen. Jedyne co wytrząsało go z równowagi to Sorenia. Zamieszkali razem na stałe doglądając Aresa, Elistery oraz Sary. Czwartym kołem mógł być Sepris, niestety syna dotąd nie znalazł, nie słyszał choćby najmniejszej pogłoski o nim. Powoli tracił nadzieję. Jego pełne energii potomstwo nie okazywało oznak zmęczenia zbliżającej się zimy. Jak one to robią?
   Leżąc na grzbiecie, na granicy snu, żył w swoim świecie, marzył o cieple. Gdzieś w alternatywnej rzeczywiści właśnie był kimś zupełnie innym. Te kolorowe i pełne optymizmu myśli rozdarła obecność Sorenii. Smoczyca wróciła do groty. Idąc po cichu jak zjawa zbliżyła się do Felsarina.
-Nie za dobrze ci? - zapytała. Otworzył jedno oko.
-Jest mi wystarczająco wygodnie.
-Skąd masz ten ślad?
-Jaki ślad?
-No tutaj, na szyi, pod rogiem po prawej stronie. Coś jakby alfa w okręgu.
   Szturchnęła go nosem w szyję. Felsarin przewrócił się na bok.
-Nigdy wcześniej tego nie dostrzegłem - stwierdził - ciekawe dlaczego...? Ah, tak, bo nie mam tam oczu!
-Nie było tego u twojego ojca albo syna? - spytała spokojnie Sorenia kładąc się obok niego - myślę, że to nie jest przypadek. Takie rzeczy zazwyczaj o czymś świadczą.
-Niby jak?
-Magia. Drzemie w nas wszystkich, a ty jesteś wyjątkowy.
-Tak wyjątkowy jak worek gówna w magazynie z żywnością.
   Smoczyca trzepnęła go w głowę.
-Przestań tak mówić.
-Oddałbym wszystko byle tylko być normalny, uwierz mi - rzekł ponuro Felsarin - gdyby ktoś mi zaproponował taką zmianę, oddałbym mu nawet wszystko to, co leży pod Thann.
   Oboje zwrócili  uwagę na wkraczającą do groty Sarę. Wyglądała na wściekłą.
-Tato, każ Seprisowi trzymać się z dala od nas - warknęła podchodząc do Felsarina.
-Przecież nic wam nie robi - stwierdziła Sorenia.
-Robi, żyje i jest kłamcą - oznajmiła ze zgryzem Sara.
-Jesteś zazdrosna - powiedział Felsarin - czemu nie możecie razem się bawić?
-Bo twierdzi, że jest naszym bratem a nie wygląda na niego.
   Zapadło milczenie. Felsarin spojrzał na Sorenię ze wzajemnością. Zaskoczony i zdziwiony zapytał:
-Kiedy ci to powiedział?
-Jak nas pierwszy raz spotkał - zaskrzeczała niebieska smoczyca siadając i zwijając wokół siebie ogonek.
   Cisza.
-W sumie to dosyć dziwnie - rzekła powoli Sorenia - wcześniej go tutaj nie widziałam. Przyszedł tutaj tuż po zniknięciu twojego syna, wtedy, kiedy go znalazłam w lesie i uciekł.
-Nie uważasz, że to zbyt dużo jak na zbieg okoliczności? - spytał Felsarin czując dreszcze.
-Tak samo na imię, ten sam wiek, bez rodziców i przyjaźni się z Sarą oraz Elisterą.
-Ze mną na pewno nie - wtrąciła Sara - powiedz mu coś.
-Słuchaj, kochana, Ares też to wie?
-Oni mu wierzą - mruknęła córka.
-Idź to sprawdzić - nakazała Sorenia Felsarinowi.
   Wstał leniwie i skierował kroki do wyjścia. Zauważył Seprisa ganiającego Elisterę. Nie zwrócili na niego najmniejszej uwagi. Dopiero kiedy zawołał Seprisa po imieniu.
-Chodź tu na chwilę...
   Nieco przerażony, złoty smok podszedł posłusznie do Felsarina. Podniósł młodemu łeb i przechylił w lewo. Wytężył wzrok szukając śladu. Znalazł go, jasna alfa w kręgu pod prawym rogiem. Puścił go.
-Dlaczego nie powiedziałeś, że jesteś moim synem? - zapytał czarny smok.
   Sepris zrobił wielkie oczy, otworzył paszczę z przerażenia i w mgnieniu oka rzucił do ucieczki. Felsarin ruszył za nim. Dopadł go kilkanaście metrów dalej. Skoczył na niego, przewrócili się po ziemi i na koniec czarny smok przygwoździł Seprisa do ziemi.
-Zostaw mnie! - zawył młody gad próbując wyjść z jego uścisku.
-Nie uciekaj ode mnie...
-Nie chcę cię znać, wypuść mnie i daj mi normalnie żyć!
   I ugryzł go boleśnie w ramię.
-SPOKÓJ - ryknął Felsarin. Sepris znieruchomiał i wypuścił nogę swojego ojca z paszczy. Pozwolił synowi wstać. Złoty smok wstał równo na cztery łapy.
-Skąd możesz wiedzieć, kim jestem? - warknął Sepris jeżąc kły.
-Masz ten sam znak za rogiem - oznajmił Felsarin przekręcając głowę na bok i wskazując pazurem bliznę.
   Zapadło milczenie.
-Jak to zrobiłeś? - zapytał syna - i dlaczego?
-Ta cała zmiana?
-Tak.
-Ktoś mi pomógł wprowadzić parę zmian. Chciałem być normalny, rozumiesz? Chciałem w końcu normalnie żyć i nie być pomiatany przez każdego za ciebie. Gdziekolwiek bym nie poszedł, tam ktoś próbował mnie zamordować.
   Felsarin poczuł się winny.
-Przez ten czas żyłem w strachu - powiedział cicho - a by byłeś tuż obok mnie... Wróć do mnie, będziesz miał rodzinę...
-Nie - warknął złoty smok - dlaczego nie mogłeś zostać martwy? Był z ciebie większy pożytek.
-Nie mów tak, proszę cię... To wszystko prawda, co ci robił Norkad?
-Być może.
-Nigdy bym cię nie skrzywdził. Chcę byś do mnie wrócił, do nas, miał to, czego nie miałem ja i był szczęśliwy.
-I znowu był pomiotem?
-Nikt ci nie zrobi krzywdy, obiecuję.
-Jesteś zły.
-Seprisie... - Felsarin zbliżył się do niego. Smok zrobił parę kroków do tyłu - jeśli chcesz żyć normalnie, to musisz być sobą, z rodziną.
   Popatrzał na niego niewinnie. Sepris odwrócił głowę.
-Jak? - spytał krótko.
-Zobaczysz, brakowało mi tylko ciebie. Nie chcesz mieć ojca? Matki? Rodzeństwa? Bezpieczeństwa?
-No... zawsze tego chciałem - przyznał smutno Sepris opuszczając łeb - znaleźć miejsce dla siebie...
-Chodź do mnie - Felsarin usiadł. Nieśmiało,. jakby niechętnie, Sepris podszedł do swojego ojca
   Przytulił go, uścisnął syna. Poczuł szybsze bicie serca.
-Przyrzeknij, że więcej nie uciekniesz - mruknął Felsarin.
-Nie mogę ci tego obiecać.
-To wróć do swojego dawnego wyglądu, do swojego prawdziwego ja. Opowiesz mi wszystko.

28 paź 2014

Sepris - "Prawie jak rodzina".

Ewan Dobson - Perhaps It Was For The Best



   Swoją jedyną i pierwszą w dotychczasowo krótkim życiu zimę, pamięta jak przez gęstą mgłę. Srogi klimat w towarzyszący końcu a następnie początku roku zabierał ze sobą zapewne wiele żyć. Nieuchronnie nadchodziła. Dla młodych nie była to dobra wiadomość. Musiał decydować, zostać czy odlecieć? Samemu będzie mu znaczniej trudniej. Miał nadzieję polecieć na Wyspy Nocy, w znacznie cieplejsze miejsce niż góry. Wciąż nie miał pojęcia gdzie one są. Już wcześniej chciał to zrobić by odnaleźć swoje rodzeństwo, ale Felsarin zdążył go wyprzedzić i sam to zrobił. Po cichu w duchu pragnął, by już nigdy nie wrócił. Nie było to w porządku.
   Ta niechęć do własnego ojca... wyrosła jak grzyb po deszczu zawinień. Towarzystwo Aresa sprawiło jedynie, że Sorenia miała ich oboje na oku, a jej zainteresowanie uruchamiało czerwony alarm w głowie Seprisa. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego zależy jej na nim. Nie chciał opieki ani pomocy. Natarczywość smoczycy skłaniała go tylko do poważniejszego myślenia o wyniesieniu się na zimę z gór.
   Pewnego dnia, obserwował znudzony dolinę ze swojej groty. Pusta i ponura jesienna okolica mogła przypominać jedynie depresję. Już prawie zapomniał o swoim rodzeństwie, kiedy zauważył w oddali szybującego smoka.
-No i po co wróciłeś? - zapytał smętnie. Leżał na brzuchu z łbem opartym o przednie łapy - mogłeś już tam zostać i nikomu nie chrzanić życia.
   Wycofał się w głąb jaskini. Chciał zobaczyć swoje siostry, poznać je, lecz nie mógł zrobić tego przy ojcu. Był jednak ciekaw, jaką rolę będzie pełnił Ares w tej niezbyt normalnej rodzinie. Współczuł mu.
   I tak dwa dni później nadarzyła się okazja by podejść bliżej. Wystawiając nos ze swojej jamy zauważył wędrujące wzdłuż rzeki przez dolinę dwa smoki w towarzystwie Aresa. Zainteresowany ruszył ukradkiem za nimi. W pewnym czasie, z dala od jaskiń, dostrzegli jego obecność. Szafirowa oraz szmaragdowa smoczyca, jak zakładał, jego siostry, niemal zakręciły mu w głowie. Jeśli któraś z nich przypominała jego matkę, to naprawdę musiało być na co się porwać Felsarinowi. Jak udało mu się zdobyć imiona, znacznie łagodniejsza, delikatniejsza, bajecznie zielona musiała być Elistera, a błękitna jak morze, nieco agresywniejsza to Sara.
-Długo za nami łazisz? - zapytała Sara mrużąc groźnie niebieskie oko.
-Nie bardzo - odpowiedział Sepris podchodząc bliżej do niej. Zjeżyła się warcząc na niego cicho.
-Odejdź zanim ktoś zrobi ci krzywdę - wtrąciła Elistera.
-To ja, Sepris - powiedział spokojnie - wasz brat...
-Bredzisz. Nie wyglądasz jak on.
   Sara pociągnęła siostrę zmuszając ją do odejścia.
-Wszystko wyjaśnię - ruszył za nimi i stanął im na drodze.
-Zejdź mi z drogi jeśli nie chcesz, by twoje truchło wypłynęło stąd z prądem rzeki - warknęła najwyraźniej rozdrażniona Sara.
-Daj mi chwilę - próbował przekonać ją.
-Gadaj i wynocha.
   Rzucił znaczące spojrzenie na Aresa trzymającego do nich dystans kilku kroków.
-Jesteśmy rodziną, uwierz mi - rzekł Sepris - nie wyglądam jak ojciec bo cały czas ktoś miał do mnie jakiś problem. Myślisz, że miałem po prostu dać sobą pomiatać? Musiałem coś zrobić. To ja, wasz brat.
   Przybliżył do niej pysk. Sara trzepnęła go łapą w paszczę.
-Co za kretyn - mruknęła prowadząc Elisterę.
-A ja mu wierzę - stwierdziła szmaragdowa smoczyca. Zatrzymała swoją siostrę - brzmi wiarygodnie.
-Błagam, nie mówcie nic ojcu, nikomu - jęknął złoty smok.
-Ty nie jesteś normalny - warknęła Sara. Obie odeszły od niego. Ares został przy nim obserwując go zdziwionym wzrokiem.
-Chyba czas się stąd wynosić - wymamrotał Sepris. Ruszył ze spuszczoną głową z powrotem. Poczuł zimną falę smutku.
-Ty to mówiłeś na poważnie? - zapytał pomarańczowy gad doganiając go.
-Tak... Nie powtarzaj tego nikomu.
-Opowiedz więcej.
   Westchnął. Nie chcąc go spławiać ani tracić zaufania, powiedział mu wszystko od samego początku.
-To by wszystko wyjaśniało - mruknął Ares. W ten czas wrócili z powrotem.
-Teraz wiesz wszystko o mnie. Wiedz, że źle mi jest kłamać, ale musiałem dla swojego dobra. Mam nadzieję, że mogę ci ufać i nie polecisz zaraz tego rozpowiedzieć.
-Jeśli tak bardzo ci zależy, to możesz na mnie liczyć - przekonał go - skoro Felsarin żyje, to czemu nadal próbujesz uciekać?
-Bo gdziekolwiek był poszedł sam, to jest ktoś, kto mnie nienawidzi i pragnie zrobić mojemu ojcu krzywdę używając do tego mnie. Teraz jestem bezpieczny. Zresztą nie przeżyłem jeszcze drugiej zimy, a już mam swojego śmiertelnego wroga, który niedawno tutaj za mną przyleciał. Opowiadałem ci o tych walkach na arenie, ktoś stamtąd właśnie mnie szuka bo uciekłem.
   Zapadła cisza. Siedząc pod drzewem przy rzece, wbił wzrok w taflę wody.
-Co teraz chcesz zrobić? - spytał ostrożnie Ares
-Sam nie wiem - mruknął bez emocji - nie zostało mi już nic. Ani rodziny, ani konkretnego celu. Po prostu będę żył, spróbuję zapomnieć o przeszłości. Zrób tylko dla mnie jedną rzecz i nie pozwól by Sara z Elisterą poinformowały rodziców.

***

   Jakiś czas później, nieco zmarznięty próbował zasnąć zwinięty w kłębek w swojej grocie. Samotny, wcześniej obserwował z daleka swoje rodzeństwo i pilnującego je Felsarina z Sorenią. Mógł należeć do tej rodziny... należał, ale nie było tam dla niego miejsca. Sara szczerze wyznała do niego nienawiść i groziła obdarciem ze skóry przy następnym spotkaniu. Nie miał innego wyboru jak zwyczajnie dać sobie spokój.
-Seprisie? - wyrwało go z ponurych zamyśleń. Otworzył oczy by zobaczyć kto raczył go odwiedzić. Ku zaskoczeniu, była to Elistera. Młoda smoczyca podeszła do niego i położyła się obok na legowisku ułożonych z gałęzi.
-Wybacz mi za siostrę - mruknęła do niego opierając głowę o grzbiet złotego smoka. Jej piękne oczy zafascynowały go.
-Bez znaczenia, zapomnij.
-Powiedz mi szczerze, mówiłeś prawdę?
-Oczywiście.
-Co ty tutaj robisz?! - przerwał im skrzek Sary. Błękitna smoczyca wparowała do groty. Ich widok zamurował ją.
-Przestań wszędzie za mną chodzić - powiedziała z wyrzutem Elistera.
-Jest kłamcą, nie pozwolę, by kręcił się obok ciebie - warknęła Sara podchodząc powoli. Sepris gotowy na wszystko wstał - a tobie powiedziałam, że obedrę cię ze skóry.
-Daj sobie spokój i zostaw nas w spokoju - rzekł cicho do niej.
-Dopiero kiedy zdechniesz...
   Zareagował instynktownie i zanim zdążyła wykonać pierwszy ruch, natarł na nią. Złapał ją za ramię oraz skrzydło by pchnąć ją na ścianę. Zaparła się nogami próbując ugryźć go. Powstało zamieszanie, zaatakowana Sara zaskrzeczała głośno. Przyparł ją nieco brutalnie do ściany unieruchamiając łeb.
-Uwierz mi, walczyłem już na śmierć - szepnął do niej - obojętnie co byś zrobiła, nie pokonasz mnie.
   Smoczyca zahaczyła pazurami tylnej łapy o brzuch Seprisa. Przewrócił ją z łatwością na ziemię i przygwoździł. W tej chwili ktoś znacznie silniejszy i większy rozdzielił ich oboje. Pchnął Seprisa do przodu w wyniku czego upadł na ziemię. Felsarin postanowił interweniować. Przerażony złoty smok uciekł w kąt. W tym czasie ojciec podniósł Sarę sprawdzając, czy jest cała.
-Napadł na mnie - jęknęła niewinnie smoczyca.
-Nie rób mu krzywdy - wtrąciła Elistera opierając łapkę o Felsarina - on tylko się bronił.
-Dobra, obie wracajcie do Sorenii - przerwał im smok. Kiedy zostali sami, Sepris poczuł jak dopada go paraliżujący strach. Felsarin utkwił w nim żółte ślepia.
-Kim ty jesteś? Nieustannie widzę cię z Aresem lub niedaleko Sary oraz Elistery.
-Już nie będę, obiecuję - wystękał zlękniony Sepris.
-Nie o to chodzi - zapewnił go stary gad - twoje zachowanie bardzo mnie interesuje.
-Jeśli masz zamiar coś mi zrobić, to zrób to...
-Nie będę cię krzywdził.
-Na pewno?
-Masz moje słowo.
   Poczuwszy się odrobinę bezpieczniej, wyszedł z kąta i stanął przed nim.
-Po prostu próbuję odnaleźć samego siebie - powiedział złoty smok patrząc na górującego nad nim Felsarina błagalnym wzrokiem.
-Nie masz rodziny? - zapytał spokojnie.
-Nigdy nie miałem - odpowiedział ponuro Sepris opuszczając głowę - ani rodziców, ani rodzeństwa. Wszystko co posiadam to Aresa za przyjaciela. Nie mam gdzie pójść...
   Obszedł go i wyszedł na zewnątrz. Po prostu. Felsarin ruszył za nim.
-Też tak kiedyś uważałem - oznajmił czarny smok dotrzymując mu kroku - przez prawie całe swoje życie miałem wrażenie, jakbym nie pasował do tego świata.
   Poszedł za nim aż do lasu.
-Wiesz jak to jest, kiedy wychowuje cię potwór, który bije, gwałci? - zapytał Sepris z lekką złością wędrując między drzewami - przeżyłem dopiero jedną zimę, a już dwukrotnie próbowałem popełnić samobójstwo, każdy kogo spotkałem życzył mi śmierci. Całe moje dotychczasowe życie to jeden wielki błąd. Jedyne czego doznałem to ból i nienawiść, a w takim młodym wieku powinni opiekować się mną kochający rodzice.
-Rozumiem cię - stwierdził Felsarin. Sepris zobaczył przed sobą zawalone drzewo. Wskoczył na nie.
-Nie rozumiesz...
-Co zrobił z tobą twój ojciec? Wyrzucił cię jak śmiecia? - spytał smok. Odwrócony grzbietem do niego Sepris zamknął na chwilę oczy.
-Nigdy go nie widziałem.
-Wiesz, jak trudno było mi z myślą, że własny ojciec potraktował syna jak coś niepotrzebnego i zostawił na śmierć w lesie, w środku zimy? Myśl o tym, że nikt mnie nigdy nie chciał, że byłem niepotrzebny? Ja straciłem wszystko, traciłem wszystko co posiadałem kilkakrotnie.
   Uniósł łeb i zwrócił na Felsarina.
-Naprawdę?
-Naprawdę - powiedział cicho Felsarin siadając ciężko obok niego. Drewno jęknęło - nigdy nikomu nie mówiłem, że w czasie oblężenia Shaduru spodziewałem się własnego potomstwa z Elisterą. Ona zginęła, razem z całą moją przyszłą rodziną. Dopóki nie będziesz miał własnej, nigdy nie zrozumiesz. Brakuje mi syna, nie mogę spać po nocach bo nie wiem, czy on jeszcze żyje. Martwi mnie, bo może w tej chwili wzywa pomocy. Tyle czasu upłynęło, bym w końcu odnalazł szczęście, a ono przepadło.
-Dlaczego ktoś miałby go krzywdzić zamiast ciebie? - zapytał.
-Wiem, że może cierpieć z mojej winy. Chcę by był przy mnie, bo mogę go obronić, by przy mnie będzie miał to, czego nie posiadałem ja, rodziny, prawdziwej, a jednocześnie sam ją zdobędę. Pod paroma względami przypominasz mi mnie. Też jesteś samotny, zagubiony i szukasz miejsca na ziemi.
-Ja po prostu chcę normalnie żyć.
-Seprisie - Felsarin spojrzał na niego - musisz przestać wzdychać przeszłością i iść na przód. Czasami zamiast się upierać przy swoim, pozwól komuś innemu działać. Zrobiłem tak dwa razy i nie żałuję.

26 paź 2014

Felsarin - "Szmaragdy i szafiry"

Były chwile, gdy zastanawiałem się i chwile płaczu,
Kiedy dostawałem odpowiedź na modlitwy w czasach gdy kłamałem.
~Iron Maiden - "No prayer for the dying"


   Niezdecydowany Felsarin wyruszył po resztę swojej rodziny. Nie mógł oczywiście wyzbyć się obaw przed najgorszym. W tak kruchym i nieprzychylnym dla niego czasie, wszystko mogło go zniszczyć. Porzucił  nadzieję znalezienia tam syna. Kierowała go tam obecność swoich obu córek. Chociaż  nie miał pewności, to i tak wiedział, że warto próbować. Jedynym jego marzeniem było zabrać ich do siebie oraz móc odetchnąć w spokoju z ulgą. Dręczyła go jednak ta myśl o zaginięciu Seprisa. Czasami dopuszczał do siebie wrażenie jakby jego syn nie chciał wrócić albo go znać. Smuciło go to, przecież nic mu złego nie zrobił.
   Trwająca niemiłosiernie długa podróż i spędzane po zapuszczonych norach noce karmiły go tylko złym pesymizmem. Oprócz oczywiście podstawowych zmartwień, nachodziły go wątpliwości co do Sorenii. Miewał poczucie winy jakby podświadomie sądził, że zrobił coś naprawdę złego i niemoralnego. Dlaczego? Nie jest przyzwyczajony, zbyt dużo czasu spędził samotnie i ma wyrzuty sumienia, jakby każdy wokół niego cierpiał lecz tego nie okazywał. Czasami dopadało go wrażenie bycia jakimś ponurakiem wysysającym szczęście z otoczenia, przeklętym widmem siejącym niepotrzebny strach. Myślał, czy nie lepiej byłoby odejść, zaszyć bardzo daleko i już nigdy nikomu się na oczy nie pokazać. Niektóre spojrzenia mu to nawet mówiły, wzrok niejednego smoka dobitnie mu to przekazywał, tak bardzo wszystko uległo zmianie...
   A może to nie była zmiana? Może po prostu wcześniej tego nie zauważył? Już nie raz pożałował, że nie jest kimś lepszym. Nie jest wzorem do naśladowania, nigdy nie był i nie będzie, piętno przeszłości nigdy nie wybacza.
   Dotarłszy do celu, porzucił swoje ponure przemyślenia, podczas których czuł jedynie chłodne dreszcze. Przypomniał sobie o celu i zaczął poszukiwania. Od czasu do czasu zapytał jakiegoś smoka dysponując jedynie imieniem swoich dwóch córek. Nie wiedział jak bardzo mogły się zmienić, przeczuwał jedynie, że Sara będzie identyczna jak Kheriana. Przywołując wspomnienie o Kherianie natychmiast skojarzył wyspy ze zdradą. No tak, złe chwile przybiły Felsarina jeszcze bardziej. Co teraz powie swoim dzieciom kiedy zapytają go o matkę? Ma im opowiedzieć, że go zdradziła a potem oboje się pozabijali? Nie brzmi to dobrze, a pragnął uniknąć kłamstw.
   Rozpoznał starego Vermunda. Jego dawny mistrz, opiekun, chociaż czasem brutalny, był o wiele lepszym ojcem niż Fenthir. Ciemnofioletowy smok dochodził już niemal do dwustu lat. Życia zostało mu niewiele, był w jego oczach naprawdę zasłużony. Słaby, zmęczony, siedział z zamkniętymi oczami przy wiecznie zaburzonym ścianą wody jeziorem. Płynąca przez wielką łąkę rzeka znikała w puszczy. Felsarin podszedł do Vermunda by usiąść obok niego.
   Większy, poznaczony życiem i upływającym czasem gad uchylił powieki, obrócił lekko łeb w jego stronę. Długie, czarne, popękane rogi celowały prosto w pochmurne niebo. Słońce przebijało je słabo swymi promieniami. Kąciki warg Vermunda drgnęły nieco.
-Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś cię zobaczę, Felsarinie - rzekł słabym, zachrypłym głosem - teraz oboje jesteśmy starzy.
-Czas leci coraz szybicej, nie sądzisz?
-Czy wolniej czy szybciej, bez różnicy. Co cię tutaj sprowadza? Ostatnim razem podobno byłeś tutaj w ślady za Kherianą. 
-Tym razem przyleciałem za Sarą oraz Elisterą.
  Vermund wziął głęboki oddech szeleszcząc swoimi wielkimi skrzydłami.
-Rodzina. Dla mnie byłeś nią tylko ty. Są tutaj, bezpieczne, zdrowe i mam nadzieję szczęśliwe. Kiedy Kheriana nie wróciła, pozwoliłem sobie je doglądać. Powiedz mi, co się z nią stało?
-Nie żyje - odpowiedział krótko czarny smok zanurzając łapę w zburzonej wodzie.
-Przykro mi, pewnie jest ci z tym trudno.
   Zapadło krótkie milczenie.
-Jak twój synek? - zapytał Vermund.
-Nie mogę go znaleźć - powiedział ponuro Felsarin - jestem zagubiony.
-Rozumiem cię...
-W drodze zauważyłem, co zrobiłem źle - wyrzucił z siebie nagle - wszystko, całe moje życie to jeden wielki błąd. 
   Coś ruszyło go środku. Oparł głowę o Vermunda. Zaskoczony smok drgnął.
-Jesteś moim ojcem, Vermundzie - mruknął - może i jestem stary, ale zawsze brakowało mi ojca, do dzisiaj. Kogoś, kto mnie zrozumie. Jestem potworem, wychowałeś mnie w dobrej wierze i nadziei, a ja byłem zupełnie inny. Wyrządziłem więcej zła niż dobra. Powinieneś był mnie wtedy zostawić i pozwolić umrzeć.
-Nawet gdybym znał przyszłość, to nigdy bym cię nie zostawił na pastwę losu.
-Tylko ty nigdy nie spojrzałeś na mnie z nienawiścią... Teraz nawet mój syn może żywić do mnie urazę. Może gdybyś mnie nie znalazł, to uratowałbyś w ten sposób sporo żyć, w tym Elisterę, Kherianę, mojego brata i jego rodzinę.
   Zrozpaczony Felsarin poczuł jak uczucia wstrząsają nim zakłócając oddech. Vermund objął go jednym skrzydłem.
-Sprowadzałem cierpienie bo sam cierpiałem - opowiadał czarny smok - zamordowałem Kherianę. Każdy, kto życzył mi śmierci miał rację, powinienem sam ze sobą skończyć.
-Nie mów tak, w głębi serca nie jesteś wcale zły - próbował pocieszyć go Vermund,
-Dostałem drugie życie, po co? Lepiej było gdy leżałem martwy pod ziemią, nikomu nie zagrażałem, nie mogłem nikogo skrzywdzić. 
-To druga szansa, synu, okazja na poprawę. Nie każdy ją dostaje. Przeszłość zaprowadziła cię do tego momentu, masz piękne córki, bez ciebie nigdy nie przyszłyby na świat takie istoty jak one. Teraz jesteś dla nich najważniejszy, jesteś wzorem by pokazać jak żyć, nie zmarnuj tego. 
-Tato? - usłyszał niewinne pytanie z dołu. Felsarin otworzył oczy. Koło niego siedziały dwie młodziutkie, piękne, o barwie czystej jak klejnoty smoczyce. Błękitna i urocza jak Kheriana, Sara. Zgrabna, gładka, o szafirowych oczach. Nieco ostre rysy po ojcu dawały się we znaki. Krótkie i delikatne różki wyrastały z małej głowy. Elistera, szmaragdowa, zwinna i okrąglejsza. Zielone źrenice kryły w sobie identyczny ogień co
u ojca. 
   Felsarin objął je obie, cały swój świat był właśnie spoczywał w jego uścisku.
-Tak, to ja, wracamy do domu...

24 paź 2014

Sepris - "Przyjaciel".

Ewan Dobson - Best Friend


   Bez wątpienia jego zmiana pozwoliła mu na nowe życie. Nikt nie zwracał na niego uwagi, był traktowany i postrzegany jak kolejny, zwyczajny smok. Nie wyróżniał się, nie był już wyjątkowy. Z satysfakcją wkroczył do doliny jako ktoś zupełnie inny. Bez obaw mógł wędrować po lesie. Zamieszkał w opuszczonej grocie, nad Felsarinem. Było mu to już obojętne, ojciec go nie rozpoznawał, i słusznie. Nie czuł wyrzutów sumienia co do swoich czynów.
   W pewien ciepły dzień, słońce i błękitne niebo zachęcało do wyjścia z ciemnych jaskini. Tak też uczynił, rozłożył się w wysokiej trawie chwytając każdy ciepły promień.
-Ej, ty - rozbudziło go po południu szturchnięcie. Otworzył oczy. Ze zgrozą ujrzał nad sobą Felsarina. Wielki smok górował nad o wiele mniejszym Seprisem. Młody gad podniósł głowę obawiając się najgorszego.
-Widziałeś gdzieś mojego syna? - spytał z powagą.
-Nie - odpowiedział ostrożnie Sepris.
   Felsarin westchnął ciężko i zostawił go w spokoju. Ten moment grozy przyprawił go o przerażenie.
-A czemu go szukasz? - zapytał. Ojciec wrócił do niego powoli. Sepris wstał.
-Bo to mój syn - powiedział groźnie - kiedy ostatni raz go widziałem, był jeszcze pisklęciem. Pytasz tak, jakby ci zależało.
-Z ciekawości...
-Znałeś go.
   To nie było pytanie, tylko stwierdzenie.
-Nie - zaprzeczył natychmiast Sepris.
-Tak, inaczej byś się nie wtrącał.
-Po prostu... - próbował szybko coś wymyślić - może zaginął albo... coś.
   Nastała chwila ciszy. Felsarin patrzał na niego z góry groźnie.
-Kim są twoi rodzice? - zapytał stanowczo.
-Fergon i... i...
-Zostaw go - uwagę czarnego smoka odwróciła Sorenia podchodząc do nich w towarzystwie Aresa.
-Tylko go pytam...
-Dręczysz każdego, teraz daj mu spokój - smoczyca odprowadziła Felsarina rzucając przepraszające spojrzenie na Seprisa. Dopiero po chwili zauważył siedzącego tuż obok niego pomarańczowego gada. Był nieco starszy od niego. Przez brzuch biegł mu złoty pas, podobnego koloru miał skrzydła. Znacznie dłuższe i zakręcone rogi wskazywały prosto w niebo.
-Jak ci na imię? - zapytał przyjaźnie Seprisa.
-Sepris...
-Hej, tak samo jak jego syn. Jestem Ares.
   Nigdy nie myślał nad zmianą imienia, nawet nie zaplanował, jak mieliby mieć na imię jego fałszywi rodzice.
-Cudnie. Pewnie nie jesteś zadowolony z jego towarzystwa... - mruknął ponuro Sepris.
-Jert spędzał ze mną więcej czasu, brakuje mi go, ale lepiej to niż nic.
-Ty przynajmniej miałeś ojca.
-Jestem sierotą - oznajmił jakby niewiele go to obchodziło. Dziwnie radosne usposobienie Aresa było podejrzane.
-Brawo, tak jak ja.

***

   Kolejne dni mijały w spokoju, unikał Felsarina, jedynie Ares często dotrzymywał mu towarzystwa, co nie było wcale sprzyjającym zjawiskiem. Niespodziewanie dostrzegł w nim przyjaciela, nie mógł wyjawić mu prawdy. Pewnego razu postanowił mu opowiedzieć o arenie i szkole walki.
-I takie coś naprawdę istnieje? - spytał zainteresowany Ares. Siedzieli oboje pod samotnym drzewem nad rzeką.
-Naprawdę. To okrutne miejsce.
-Chciałbym stanąć do walki na arenie, musi to być ciekawe przeżycie.
-Pewnie tak - przywołał w sobie wciąż żywe wspomnienia.
-Tu jesteście, kochani - zabrzmiał za nimi znajomy głos. Odwrócili głowy. Sorenia wcisnęła się między nich obejmując do siebie Aresa - widzę, że spędzacie ze sobą czas.
~Błagam, odejdź - pomyślał zrozpaczony.
-Wyglądacie jak bracia - stwierdziła smoczyca - jak ci na imię?
-Sepris - mruknął patrząc w inną stronę.
-Nigdy nie widziałam z nikim starszym. Masz jakąś rodzinę?
-Nie ma, jest sierotą - odpowiedział za niego Ares.
-Biedactwo, możesz zamieszkać z nami - rzekła troskliwie Sorenia szturchając go.
-Radzę sobie sam - powiedział ponuro złoty smok - nie potrzebuję opieki.
~Dlaczego wy wszyscy musicie być tacy głupi? - przeszło mu przez głowę.
   Siedziała z nimi w milczeniu. Przeczuwając najgorszego, odszedł twierdząc, że zgłodniał. Wrócił pospiesznie do swojej jaskini. Zdał sobie sprawę, jak bardzo jest sam. Nie miał kochających rodziców, nie miał do kogo przyjść i zwyczajnie zwierzyć się, pomimo odsunięcia swoich wszystkich problemów, był na tym świecie kompletnie sam, tak bardzo go to bolało. Dzięki Aresowi przynajmniej wiedział, co się dzieje w jego własnej rodzinie. Któregoś dnia poinformował go, że ojciec poleciał na wyspy po resztę rodziny.
   Wszystko to przypieczętowało przybycie Harisa. Purpurowy smok mógł przylecieć do doliny tylko po Seprisa. Podziękował sobie za pomysł i zmianę wizerunku, w tej chwili już byłby martwy.

22 paź 2014

Sepris - "Niespodzianka"

Uciekam w samotność, chcę być wolny.
Pragnę zjednoczyć się ze swoimi myślami.
~Metallica - "Escape"


   Tak naprawdę nie miał pojęcia, czy leci w dobrym kierunku, leciał na instynkt. Dopóki nie czuł się bezpieczniej, nie miał odwagi by gdziekolwiek wylądować i odpocząć. Miał dziwne wrażenie jakby ktoś go śledził. Przelatując przez Imperium, cały czas miał głowie obawy przed złapaniem. Wysoko nad ziemią mogli go wziąć jedynie za ptaka. Powrót do domu zajął mu tydzień, przyrzekł sobie bardziej na siebie uważać, porwanie było naprawdę przerażającym przeżyciem. Powitawszy pierwsze góry, odetchnął z ulgą. Już chyba nic złego go spotkać nie może...

   Szybując nad znajomą rzeką, między zboczami, dolinami, próbował uspokoić swoje niespokojne myśli, przecież był już w domu... nic złego go tutaj nie czeka...
   Przysiadł jak jastrząb wracający z łowów na szczycie skalnej ściany wydrążonej smoczymi grotami. Rzucił wzrokiem na okolicę. Zamknął oczy, miał nadzieję, że to nie był sen... Otworzył z powrotem powieki. Zeskoczył z urwiska i zleciał na sam dół. Wkroczył do swojej jaskini pragnąc jedynie spokojnego snu. Zastał w środku parę leżących razem smoków, Sorenię w obecności...
-No chyba nie - zaprzeczył na głos, zawrócił i uciekł z groty. Skręcił w lewo i wdrapał się wyżej po ścianie poszukując jakiejkolwiek pustej jamy. Znalazł szybko, wlazł najgłębiej jak tylko mógł. Serce biło mu jak młotem. Na własne oczy zobaczył swojego ojca. To był ostatni widok jakiego oczekiwał.
-Nie, to nie było prawdziwe - wmówił sobie - jestem po prostu zmęczony.
   Powtarzał sobie te słowa. Postanowił nie wychodzić i spędzić noc tutaj. Następnego ranka, dręczony głodem wyjrzał niechętnie na zewnątrz. Nie wiedział co miał zrobić. Miał po prostu do niego przyjść? Nie pocieszało to Seprisa, szczególnie, że ostatnim czasem zaczął nienawidzić Felsarina i nie nie widział sensu by stanąć przed nim, nie chciał tego robić. I jak to bywa o wczesnej porze, niektóre smok wylatywały od czasu do czasu na łowy, w tym Sorenia. Poleciał za nią chcąc wyjaśnień. Prawie siedząc jej na ogonie, zwrócił na siebie uwagę i pokazał jej by wylądowała na ziemię. Tak też uczyniła, zniknęła wśród koron drzew, zrobił to samo za nią.
-Seprisie? - zapytała natychmiast.
-Powiedz mi, co tu się dzieje? - zażądał wyjaśnień krążąc wokół niej - i co on tutaj robi skoro od roku jest martwy?
-Żyje - odpowiedziała śledząc go wzrokiem - czeka na ciebie, idź do niego.
-Nigdy w życiu - warknął. Usiadł w miejscu - jak?
-Trudno to wytłumaczyć... kto ci to zrobił? - spytała zatroskana zauważając jego rany na piersi - gdzie byłeś?
-Powiem tylko tyle, że przyjemnego pobytu nie doświadczyłem...
-Idź do Felsarina.
-Nie ma mowy, spadam stąd, byle z dala od tego potwora.
-Jak możesz? - powiedziała z wyrzutem smoczyca - próbował być dla ciebie dobry. Nie oczekuj, że będę cię przed nim ukrywać.
-I po co cię zaczepiałem? - odwrócił się od niej zmierzając głęboko w las. Teraz naprawdę ma kłopoty. Miało być tak pięknie, czy kiedykolwiek coś pójdzie po jego myśli? Błądził samotnie po puszczy próbując wymyślić cokolwiek, następny krok...
-Tu jesteś, mała gnido - zatrzymało go. Obrócił łeb szukając źródła dźwięku. Zobaczył starszego, jasnobrązowego smoka z dosyć wściekłą postawą wobec niego.
-Ledwo tutaj wróciłem, przecież nic ci nie zrobiłem - jęknął wiedząc co go czeka - tak wiem, nienawidzisz mojego starego i teraz pragniesz mnie za to rozszarpać.
-Jakbyś zgadł - powiedział smok podchodząc do niego.
-To idź do niego? - zapytał niewinnym tonem. Napastnik błyskawicznie złapał go za kark i przewrócił na grzbiet przyciskając do ziemi.
-Odbiorę mu to, co on odebrał mi - wychrypiał Jert wprost do niego.
-Super, znowu dostaję za niego...
   Jert chwycił go łapskami za szyję i zaczął dusić bezlitośnie. Bezsilny wobec starszego i silniejszego smoka, wierzgał oraz rzucał całym sobą w nadziei na wyrwanie z uścisku. W pewnej chwili ujrzał, jak coś przelatuje po niebie nad lasem. Dobiegł ich ryk. Jert wypuścił Seprisa kręcąc łbem szukając intruza. Korzystając z okazji, zdzielił brązowego gada łapą w szyję rozcinając mu nieco gardło. Szybko przewrócił się i puścił rozpaczliwym biegiem. W ostatniej chwili Jert złapał go za ogon.
-Nigdzie nie idziesz - warknął do młodego. Sepris szarpnął gwałtownie do przodu i wolny uciekł jak najdalej stąd. Słyszał za sobą szamotanie a w końcu ciszę. Ktoś go obronił...
   Znalazł schronienie w Shadurze, dopiero tam poczuł, że może odetchnąć i przemyśleć swoje dalsze poczynania. Zwinięty w kłębek w jeden z wolnych w strażnicy jam, dochodził do siebie. Przestraszony przypomniał sobie Norkada, właśnie w takich chwilach go karał i upokarzał, a co zrobiłby Felsarin? Czuł strach przed niewiadomym, nie chciał go poznawać, mogło być jeszcze gorzej. Nie miałby zaufania do kogoś, kto zamordował matkę własnych dzieci, nikt nie krzywdzi w tej sposób rodziny... Jego też by zabił? Teraz po spotkaniu Sorenii jeszcze będzie go szukał. 
   A gdyby tak... dokonać paru zmian? Skoro magia potrafi usunąć blizny, to czy można za jej pomocą przeprowadzić parę zmian tak, by go nie rozpoznano? Wtedy nikt by go nie podejrzewał, miałby spokój, i mógłby w spokoju żyć...

***

   Dwa dni później, po wielu namysłach i podjętej decyzji, dostrzegł znajomą twarz krążącą w pobliżu pałacu. Zaczepił więc Trevora kiedy opuszczał bibliotekę. Wyglądał jakby coś go dręczyło. Bez problemów nakierował Seprisa na odpowiednią osobę. Natychmiast poszedł w odwiedziny. W cichej alejce, trafił pod wskazany dom. Widocznie bogata dzielnica ziała spokojem, eleganckie, zdobione zielenią domem o swoistym, nieco wiejskim klimacie. Uderzył we wskazane, dębowe drzwi. Po chwili opadła srebrna, wąska klamka i w progu stanął wysoki, nieco otyły mężczyzna z czarną czupryną na głowie.
   Spod skórzanej kamizelki wystawała bordowa koszula. Poplamione, szare spodnie wzywały do czyszczenia. Krągła twarz wyraziła zaniepokojenie na widok Seprisa. Gęste brwi nad niebieskimi źrenicami i tłustym nosem zmarszczyły się.
-Pomóż mi - powiedział smok.
-Nie mam nic do jedzenia - odpowiedział mężczyzna zaciskając palce na krawędzi.
-Słyszałem, że potrafisz zmienić czyiś wygląd.
-To zabronione, nie pomogę ci - rzekł stanowczo czarodziej zamykając drzwi.
-Czekaj - Sepris oparł się o nie powstrzymując go - czego ci potrzeba?
-Mam wszystko, rodzinę, pieniądze, dom, niczego więcej mi nie trzeba.
-Posłuchaj mnie uważnie, to sprawa życia i śmierci.
-Nie interesuje mnie to, takie czary są surowo zabronione, a teraz wybacz, jestem zajęty.
   I zatrzasnął drzwi. 
-Wiesz, jak to jest kiedy każdy obwinia cię za coś, czego nie zrobiłeś? - powiedział głośno smok - gdy krzywdzą cię za bycie czyimś synem za cudze winy? Być napiętnowany i przeklęty?
-Nie weźmiesz mnie na litość - usłyszał stłumioną odpowiedź.
-Ja chcę tylko żyć - jęknął smok próbując sztuczek - chcę mieć normalne życie, mam dosyć bycia pomiotem... w ten sposób sprawisz, że będę szczęśliwy.
-Nie zmienię zdania.
-Naprawdę nie chcesz pomóc niewinnej istocie w potrzebie? - stęknął - Świetnie, nikt mnie kocha, wkrótce zdechnę zadręczony przez inne smoki, i za co? Bo jestem czarny? Tylko dlatego? Dlaczego nie ma na tym świecie sprawiedliwości?
   W końcu człowiek wrócił uchylają drzwi.
-Właź do środka i przestań jęczeć.
   Czując satysfakcję, wszedł z trudem do domu. Pokój był dużą, ciepłą izbą. Podłogę pokrywał gruby, majestatycznie wyszywany czerwono-czarny dywan. Wyłożone drewnem ściany zdobiły kwiaty, paprocie, płaskorzeźby, obrazy. Przez okno wpadało jasne światło dzienne. Zgaszony kominek ział pustką, tak samo jak czysty, ciężki, dębowy stół otoczony czterema bogatymi krzesłami. Koło kamiennego paleniska wisiały błyszczące szable. Gospodarz przeprowadził smoka przez pokój i otworzył inne drzwi do pracowni koło schodów prowadzących na górne piętro. Tutaj, już surowiej wyeksponowane pomieszczenie zagracone biblioteczkami, biurkami zawalonymi papierami i przewróconym krzesłem.
-Na imię mi Jastar - zaczął mężczyzna zamykając ich w swoim warsztacie - Pomogę ci, wzbudziłeś we mnie litość. Jest tylko jeden warunek, nikomu nie możesz o tym wspominać.
-Masz moje słowo.
-Tylko szybko, mów czego chcesz i odejdź, żona mnie zabije jak zobaczy w domu smoka.
-Potrzebuję odmiany, widzisz, jest parę rzeczy, które mnie wyróżniają jak kolor łusek, parę szczegółów i te paskudne blizny.
-Sprecyzuj swoje życzenie - rzekł Jastar z lekką ironią grzebiąc w bibliotece.
-Nie chcę mieć blizn, zmienisz mi kolor łusek na... - przerwał na chwilę - na pospolity, sam wybierz, nie chcę o tym decydować. Oczy też. Brakuje mi końcówki ogona i możesz przypiłować rogi.
-Jakbym słyszał swoją kobietę kiedy robi sobie kompleksy. Ale dobrze, połóż się tam i daj mi działać.
   Wskazał Seprisowi wolną przestrzeń na samym środku. Wykonał polecenie i wkrótce Jastar znalazł poszukiwaną księgę. Przyniósł ją do niego oraz złożył na zimnej posadzce. Sam ukląkł po czym zaczął ją wertować. Przystąpił do działania. Jeździł dłońmi po ciele smoka mrucząc coś do siebie. Czuł łaskoczące mrowienie.
   Cały proces zajął mu kilka minut. Po wszystkim kazał otworzyć oczy.
-No to teraz zobaczymy jak to wszystko wygląda - rzekł mężczyzna wyciągając z kąta stare zwierciadło. Postawił je przed Seprisem.
   Ujrzał zupełnie innego smoka, złotego, bez skazy na ciele o krótkich, płasko ułożonych, skrzywionych rogach, wąskim pysku oraz magicznie płomienistych oczach. Zauważył, że ma cały ogon, nieco szersze, jakby pełniejsze skrzydła i dłuższe pazury. Był trochę szerszy, lepiej zbudowany, jakby bardziej zwinny.
-Może być? - spytał Jastar.
-Oczywiście - odpowiedział zafascynowany - teraz jestem piękny.
-Zmieniłem ci tylko łuski, oczy i masz cały ogon, reszta to po prostu cały ty, tylko nigdy siebie nie widziałeś w całej okazałości. Nie jestem w stanie cię odchudzić ani ingerować w budowę ciała. Teraz lepiej stąd idź.
 

20 paź 2014

Felsarin - "Nowa nadzieja".

Próbując cię nie kochać, tylko bardziej się pogrążam.
~Nickelback - "Trying not to love you"



   Po raz pierwszy od dawna poczuł, jakby jego życie nigdy się nie zmieniło. Nie potrafił jedynie przyjąć do siebie bezradności. Znowu był sam, bezustannie zadręczany własnymi myślami. Chciał odnaleźć swojego syna, męczył tym chyba każdego, lecz nikt go nie widział od kilku tygodni. Utknął w tym jednym miejscu kompletnie bez kogokolwiek na kim by mu zależało. Jedyną konkretną wiadomością była śmierć Norkada, nic poza tym.
   Na skraju zdrowego rozsądku zadecydował by odwiedzić Sorenię. Dobijał go ten dziwny spokój, jak cisza przed burzą, jakby niedługo coś miało wybuchnąć... Przyleciawszy ponownie do Shaduru, do strażnicy, przyjął sobie do wiadomości, że nawet nie ma pojęcia gdzie jej dokładnie szukać. Wkrótce przełamał w sobie długo rosnącą barierę i poprosił kogoś o pomoc. Pokazali mu leże Sorenii. Wsadził do środka łeb. Odnalazł ją drzemiącą w słomianym gnieździe.
-Śpisz? - zapytał.
-Już nie - mruknęła smoczyca poruszając łbem - czego chcesz?
-Porozmawiać.
-Wybierz sobie inną porę...
-Muszę wiedzieć parę rzeczy.
-Powiedziałam, innym razem.
-Teraz.
-Ale jesteś upierdliwy - warknęła otwierając oczy. Spojrzała na niego i zamarła.
-Nie, nie jestem duchem - podpowiedział Felsarin z ironią - ani twoim koszmarem.
   Zapadła cisza. Przerażona Sorenia przeczołgała się do tyłu.
-Wiem, że to trudne - próbował uspokoić ją. Wszedł powoli do groty - ale nie możesz teraz o tym myśleć.
-Odejdź - rozkazała ze strachem.
-Nie zrobię ci krzywdy...
-Odejdź, błagam...
-Nie jestem żadnym demonem ani potworem! - wybuchnął oburzony - na litość, czemu wszyscy reagujecie w ten sposób?
-Bo jesteś martwy - stwierdziła. Smoczyca przywarła do ściany drżąc na całym ciele. Felsarin podszedł do niej.
-Dotknij, tutaj - polecił. Sorenia wyglądała jak przerażone, bezbronne pisklę osaczone przez drapieżnika. Rozdygotana przyłożyła zimną łapę do jego lewej piersi - czujesz?
-No... tak...
   Spojrzała mu w oczy. Jej szmaragdowe źrenice patrzały na niego w ten sam sposób jak Elistera zza swojego życia.
-Ale w jaki sposób? - zapytała niewinnie.
-Grupa niedorozwojów z bladymi mordami odprawiło sobie rytuał i teraz tu jestem. Sam nie potrafię tego lepiej wytłumaczyć.
-Tęskniłam - mruknęła niespodziewanie tuląc go - brakowało mi ciebie.
-No dobra, nie rozczulaj się - uprzedził ją - widziałaś Seprisa?
   Sorenia w końcu wypuściła go z objęć. Obeszła Felsarina i wyjrzała na zewnątrz.
-Kilka tygodni temu wpadł na mnie tutaj przypadkiem, pokazałam mu parę rzeczy i powiedziałam wszystko co wiedziałam o tobie, bardzo chciał wiedzieć.
-Pytał o mnie? - poszedł za nią.
-Oczywiście. Uroczy z niego smok, podobny do ciebie. Później zamordował Norkada, uwierzyłbyś w to, że ta świnia oszukiwała, okłamywała i biła twojego syna?
-Robił to?
-Śmierć była dla Norkada zbyt łagodną karą. Wtedy ostatni raz widziałam Seprisa, przepadł bez śladu.
   Felsarin westchnął głęboko. Spojrzał zamyślonym wzrokiem w bok.
-To moja wina - mruknął.
-Poznaję dawnego ciebie - rzekła chytrze smoczyca. Poczuł jej ogon na swoim - to nie twoja wina, nie mogłeś tego przewidzieć.
-Oddałem syna w łapska Norkada, a on go krzywdził...
-Znajdź go i zapomnij. Był szczęśliwy gdy w końcu się uwolnił. Jeśli poleciał na wyspy, to wkrótce tutaj wróci ze swoim rodzeństwem, po prostu na niego poczekaj.
-Może masz rację... jesteś sama? - zmienił nagle temat.
-Nie, wciąż mam Jerta.
-W porządku.
   Zapadła cisza między nimi. 
-A gdyby tak... - mruknęła cicho Sorenia patrząc na niego - jego nigdy nie ma ze mną, większość czasu... spędzam sama.
-To na pewno trudne dla ciebie.
-Nic do niego nie czuję - powiedziała z nutą nadziei w głosie - chodź, bądź kimś więcej...
-Zdajesz sobie sprawę, że go zwyczajnie zdradzasz? - zapytał Felsarin - myślisz, że warto zrobić komuś krzywdę ze względu na mnie? Nie uważasz, że jest między nami zbyt duża różnica wieku?
-Nie wyglądasz na starego smoka, Felsarinie, przeciwnie, jakbyś był w kwiecie życia... Jert jeszcze długo nie wróci, mamy sporo czasu dla siebie.
   Nie potrafił jej odpowiedzieć. 
-Nie będziesz żałować - zamruczała ocierając się o niego.

18 paź 2014

Felsarin - "Z ognia powstałeś"

Myślę, że czas postawić ten świat w ogniu.
Myślę, że czas pchnąć to do końca.
~Slash - "World on fire"


    Jak nagły grzmot pioruna z boskiej ręki, przypominający wizję, zjawiskowy i burzliwy sen przedstawiał rozstępujące się niczym wrota płomienie. Nie wiedział jak się tam znalazł, jedyną możliwą drogą naprzód była ta piekielna ścieżka. Przestrzeń wypełniał czarny dym, zza owej zasłony z ognia dobiegały jakieś głosy tłumione trzaskającym żarem. Pokierował kroki przed siebie, im bliżej był tym coraz bardziej czuł samego siebie, nawiedzała go taka świadomość istnienia. Stanął przez dziwną, białą mgłą; tajemniczym, nieprzejrzystym obłokiem. Słyszał szepty, jakby wewnątrz tego niepasującego tutaj obiektu ktoś chciał go do siebie zwabić, namawiał. Zbliżył paszczę do chmury jakby próbował zajrzeć przez brudne okno. W pewnej chwili dotknął nosem jej powierzchni...
   Pełne bólu wycie obudziło go z transu. Dookoła widział tylko ciemność, drażniący słuch skowyt powoli zmienił się w wściekły, smoczy ryk, jego ryk. Czuł ból w piersi, jakby utkwił mu w sercu sztylet. Ogarniało go ciepło, z każdą sekundą zyskiwał siły. Mrok rozpłynął się ustępując widokiem cmentarza nocą podczas pełni. Ciemny jak śmierć smok stał na pękniętym, czarnym nagrobku. Felsarin zobaczył przed sobą pięcioro równego wzrostu zakapturzonych postaci owiniętych długimi szatami.
-Sługo ciemności - powiedział stojący pośrodku z nich podnosząc głowę do góry. Zauważył jego bladą, chytrą twarz bez koloru - jesteś gotów nam służyć?
   Felsarin zszedł z własnego grobu. Powoli podszedł do ludzi.
-Nie - odpowiedział smok. Zatopił zęby w piersi przywódcy i szarpnął nim na bok zwalając z nóg dwóch po prawej. Zaczepił pazurami za szatę najbliższego kapłana po czym cisnął nim jak workiem ziemniaków w powietrze. Postać wylądowała plecami na jednym z pomników. Złapał uciekającego na czworakach jak pies człowieka. Pozostali dwa zniknęli.
-Gadaj, co zrobiliście? - warknął Felsarin przewracając go na plecy. Zsunął mu kaptur odsłaniając równie bladą, lecz szkaradną twarz z obrzydliwą blizną biegnącą przez całą twarz od lewej szczęki aż po prawą skroń.
-Przywróciliśmy cię do życia - wycharczał pokazując ledwo widzialne w mroku zepsute zęby.
-Po co?
-A wypuścisz mnie?
-Nie obiecuję - zmrużył groźnie oczy.
-Nasz pan dał ci drugie życie w zamian za niewinną, czystą duszę Artezji...
   Znieruchomiał. Co to miało znaczyć? Próbował opanować gniew.
-Wynocha zanim podzielisz ich los - wypuścił go. Odwrócił się. Rzucił okiem na leżące obok zwłoki i rozwinął ponure skrzydła z zamiarem odlotu.

***

   Krążył nad Shadurem zbierając wspomnienia. Nie miał na ciele żadnych blizn, wyglądał jak nowo narodzony smok. Nie czuł ciężaru starości, nic go nie bolało, nie dręczyło, czuł się silniejszy, jak zza młodu.
Czy to możliwe, że przywrócili go do życia? W jaki sposób? Przecież wskrzeszanie zmarłych jest niemożliwe. W jakim celu w ogóle chcieli sprowadzić go na świat?
   Pragnąc uporządkować chaos w głowie, usiadł na szczycie Smoczej Wieży. Było zimno, wietrznie, piękna stolica krasnoludów traciła swój urok przy takiej smutnej pogodzie, zachmurzonej. Z trudem odrzucił wszystkie pytania bez odpowiedzi. Zamknął oczy, opuścił łeb i wziął głęboki oddech. Rodzina... gdzieś na świecie żyje jego najbliższa rodzina, bez matki, bez ojca, zdani na siebie. Przypomniał ich sobie, swoje potomstwo i Kherianę.
   Zeskoczył z krawędzi. Poszybował w stronę cmentarza schowanego za masywną górą. Już z daleka zauważył dziwną zmianę. Wokół zniszczonego grobu Felsarina pęknięty został chodnik. Dostrzegł parę krążących na miejscu zdarzenia ludzi. Przeleciał nisko nad główną alejką i wylądował obok pomnika Elistery. Obecni kapłani w purpurowych szatach automatycznie zwrócili ku niemu głowy. Na widok Felsarina oniemieli z przerażenia.
-Żywy trup! - krzyknął ktoś. Wybuchło zamieszanie. Wszyscy puścili się biegiem, każdy w inną stronę. W niebo uszły przekleństwa. Tym dziwnym gestem, smok został na cmentarzu sam. Czarny nagrobek należący pewnie do niego wyglądał jakby uprzednio rozbito go ciężkim młotem. Naprzeciwko stał grób zdobiony szafirami, Kheriany. Wszystko zaczęło do siebie pasować...
   Posępny i zmieszany uczuciami odszedł pieszo z cmentarza.. Zrozumiał, że jego widok musi być naprawdę dziwny. Szedł przez całe miasto czując na sobie podejrzliwe, przestraszone spojrzenia napotykanych mieszkańców. Zaczęło go zastanawiać, ile czasu minęło od śmierci? Miesiąc? Rok? Dziesięć lat? W końcu obrał sobie za cel powrót do domu. Miał nadzieję znaleźć swojego syna. Odleciał więc z miasta kierując się wzdłuż rzeki, nie zajęło to długo by w końcu ujrzał niczym niezmienioną dolinę. Okrążył ją dwukrotnie a następnie wylądował na samym środku tracącej żywy kolor polany. Zauważył samotnego, przysypiającego nad rzeką ciemnozielonego smoka. 
   Nie zwróciwszy na niego większej uwagi, odszukał wzrokiem swoją grotę. Powędrował do niej czując jak poraża go napięcie. Zdecydowanym krokiem wszedł do ciemnej jaskini. Wyglądała na pustą. Wrócił zatem i zaczepił obecnego przy rzecze gada. Smok otworzył oczy i smętnie na niego spojrzał. W sekundzie jak rażony piorunem rozszerzył źrenice, rozwarł paszczę wydając z siebie dziki skrzek po czym rzucił się do ucieczki. 
-Co jest do jasnej cholery? - zapytał Felsarin. Zwabieni hałasem mieszkańcy gór wychylali głowy ze swoich jam. Zaniepokojeni widokiem Felsarina wykazywali zdziwienie.


16 paź 2014

Sepris - "Jak gołąb"

Teraz wydaje się jakbym odpływał.
To odciąża mój umysł, opuszczam tą agonię.
~Night Mistress - "Escape"



-Seprisie - obudził go czyiś dotyk. Smok leniwie otworzył oczy. Był wczesny świt, słońce dopiero co wychylało swe promienie nad linią horyzontu. Obok siebie dostrzegł Alberta 
-Znalazłem to, będzie idealne.
-Jak działa? - zapytał sennie.
-W mniejszych ilościach i stężeniu pobudza, ale w większych prawie zatrzymuje serce na jakiś czas. Człowieka trzyma parę godzin, ale tobie wystarczy dotrwać do końca igrzysk i wyludnienia areny. Dalej będziesz zdany tylko na siebie. Musisz być wiarygodny, weźmiesz jeszcze to...
   W mroku pokazał mu drugi flakonik.
-...Dzięki temu przynajmniej nie wykrwawisz się na śmierć.
-Naprawdę ci zależy - stwierdził Sepris.
-Postawiłem siedem tysięcy dukatów, nigdy nie widziałem na oczy takiej ilości złota, więc lepiej abyś wyglądał na trupa.

***

   Gorące myśli i stres nie dawały mu spokoju. Czekając pod burzliwą areną czuł na sobie podejrzliwe i naciskające spojrzenie Fergona. Tylko on mógł mu przeszkodzić, tylko ten wredny, uparty gad wiedział o jego planach. Po zwycięskim powrocie Lapisa, przyszła kolej na Seprisa. Po kryjomu Fergon przejechał sobie pazurem po gardle dając mu do zrozumienia, że tak łatwo nie pozwoli mu uciec. Odwrócił od niego wzrok i słysząc zapowiedź, czarny smok wyszedł na pokrwawione pole walki. Powoli zbliżał się na środek. Zaczął powoli miewać obawy. Jednocześnie tyle rzeczy mogło pójść zupełnie nie po myśli. Z przeciwnej strony zmierzał w jego stronę znacznie większy, złoty gad. Nieprzyjemnie poraniony, zatwardziały, wściekły wbił w niego bezlitosne spojrzenie.
-Wyglądasz jak ofiara zbiorowego gwałtu - przywitał się Sepris. Celowo chciał go podrażnić. Przeciwnik warknął ostrzegawczo.
-Dla ciebie już nie ma nadziei - odpowiedział Gert pokazując żółte kły.
-Pewnie tak stwierdziła twoja matka gdy przyszedłeś na świat.
   Gert natarł na niego, podskoczył chcąc uderzyć Seprisa zakończoną stalowymi szponami łapą. Czarny smok w ostatniej chwili cofnął się, w efekcie napastnik tylko zadrapał mu nos. Przeprowadził kontratak i rozdarł mu lewy policzek. Powietrze wypełnił wściekły ryk. Już od jakiegoś czasu Sepris czuł narastającą słabość bo zażytym środku od Alberta. Nie myśląc wiele uderzył ogonem w bok Gerta i skoczył na niego zataczając złotołuskiego gada na ziemię. Niespodziewanie Gert przewrócił się płynnie po ziemi i wypchnął go z siebie. Wstali równocześnie. Ponownie smok zaszarżował na Seprisa zawierając go w bezlitosnym uścisku. Sepris próbował wytrzymać nacisk, w pewnej chwili poczuł nagły spadek sił i Gert przejął nad nim kontrolę. Puścił go a następnie błyskawicznym uderzeniem rozciął mu głęboko pierś.
   Oszołomiony i zszokowany młodszy smok padł na bok. Ogarnął go kujący, paraliżujący ból w sercu, nie mógł złapać oddechu. W jednej sekundzie wszystko zniknęło.
   Świadomość powoli wracała w ciszy i spokoju. Kolejne zmysły włączały swoje funkcje. Czuł zapach krwi, wilgoci, pleśni, grzybów. Otworzył ostrożnie jedno oko. Kiedy wróciła mu ostrość wzroku dostrzegł, że leży w ciemnej piwnicy rozświetlonej tylko jedną, dogasającą pochodnią. Tuż obok niego spoczywała na brzuchu zielona smoczyca z paskudnie rozciętym gardłem. Szeroko otwarte oczy spoglądały pusto w przeciwległą ścianę. Oderwał od niej wzrok. Z ulgą ujrzał uchyloną bramę prowadzącą na arenę. Najwyraźniej nikt nie dbał o zamknięcie lochu.  Nie spostrzegł innego wyjścia. Głośny, metaliczny trzask odwrócił jego uwagę. Hałas dobiegał z drugiego pomieszczenia. Umazana krwią ścieżka po ciągniętych przez loch ofiarach prowadziła wprost do owego pokoju. Ostrożnie wstał na nagi. Cztery rany na piersi Seprisa były zakrzepnięte. Usiłując nie doprowadzić do pęknięcia cienkich strupów, podszedł do przejścia i jednym okiem zerknął do środka.
   Jego oczom padł obrzydliwy widok obdzieranego ze skóry pomarańczowego smoka. Dwoje strażników stało tyłem do wyjścia prowadząc ze sobą ożywiony dialog. Z niskiego stołu zwisały różnego kształtu noże. Przypominało to scenę z horroru, krew pokrywała niemal całą posadzkę, także ściany nosiły na sobie jej ślady. Nie chcąc ingerować wycofał się i szybko przeszedł przez niską szparę między stalową kratą a skrajem kamiennego podłoża. Cisza na arenie wydała mu przez moment wrażenie bycia w świątyni służącej do składania żywych ofiar Przekroczył ją i wskoczył na ścianę chwytając przednimi łapami za murek. Wszedł na widownię. Obrócił głowę chcąc zobaczyć jak wygląda pole walki z tej pozycji. Był to znacznie przyjemniejszy widok niż z lochów. Powędrował kamiennymi schodami do góry, między zimnymi, twardymi, zaplutymi ławkami. Na szczycie za ostatnim rzędem znalazł wyjście. W ciemnej klatce schodowej jedynym źródłem światła były okienne szpary w zewnętrznej ścianie. Gdyby Sepris był odrobinę szerszy, utknąłby w przejściu. Ostrożnie postawił nogę na najwyższym stopniu, bardzo powoli i bezszelestnie schodził oniemiały na dół. Tam wyjrzał ostrożnie spod łukowatej bramy. Jego oczom padła granitowa, kostkowa droga prowadząca do ogromnego miasta otoczonego złocistymi niczym plażowe słońce polami. Nieopodal trawę skubał zdrowo odżywiony, biały koń.
   Wstrzymując oddech zrobił pierwszy krok. Poczuł ogarniające go potężne szczęście. Serce zabiło mu mocniej jak radosny gołąb chwilę przed wypuszczeniem z klatki.
-Ani kroku dalej - usłyszał za sobą agresywny głos. W mgnieniu oka jego euforia wygasła niczym zapałka na wietrze. Z ukrycia wyszedł Albert, lecz nie ten sam posępny człowiek tylko odmieniony, odprężony i jakby młodszy. Zrezygnował ze starego, połatanego płaszcza, widocznie bogactwo w tak krótkim czasie zdążyło ubrać go jak szlachcica, w magnacką, bordowo-pomarańczoną marynarkę wraz ze spodniami, zaszywane złotem buty i elegancki kapelusz z orlim piórem. Uśmiechnął się do smoka.
-Nie musisz mi mówić, że wszystko poszło zgodnie z planem, widać to - stwierdził Sepris zmierzając mężczyznę wzrokiem.
-Dostałem obiecaną nagrodę - oznajmił mu z wyższością w głowie - jeszcze tego samego dnia odszedłem z dworu Lorensa.
-Pewnie jesteś szczęśliwy... Radzę ci odejść z miasta nim strażnicy zorientują się, że coś poszło nie tak.
-I co teraz zrobisz? - zapytał go Albert.
-Wrócę do domu, odpocznę a następnie znajdę resztę swojej rodziny. Byle z dala od tego parszywego miejsca.
-Wyruszam na wschód, popłynę statkiem prawdopodobnie w twoje strony. Może czeka mnie tam lepsze życie. Nie chcesz iść ze mną?
-Bezpieczniej będzie dla mnie stąd odlecieć.
-Musisz uważać, wciąż ktoś może cię złapać. Fergon ostrzegł Harisa, istnieje duże prawdopodobieństwo, że ten upierdliwy smok pilnuje okolicy. Bywaj.
   Albert poklepał Seprisa po ramieniu i ruszył w stronę swojego konia. Wskoczył na jego grzbiet i odjechał do miasta. Stukot kopyt jeszcze długo rozbrzmiewał w powietrzu. Odetchnął z ulgą, rozwinął skrzydła i po raz pierwszy od paru tygodni i skoczył w lot jak ten utęskniony wolnością gołąb.

13 paź 2014

Trevor - "Podstawy Czarnej Magii"

 On nie zmyje brudu z dusz,
Wskazuje drogę zbłądzonym.
Wszyscy grzesznicy idą do piekła.
~Nigdy Mistress - "Hand of God"



    Wypełniająca bibliotekę cisza sprawiała wrażenie przebywania w starożytnej świątyni. I tak w skrócie mogło być, skrywająca w sobie zapiski przeszłości, tajemnicza skarbnica wiedzy gromadziła dzieła poetyckie czy naukowe spisywane od dawien dawna. Ta oaza głuchej atmosfery, zapachu starego pergaminu przypominała błądzenie po opuszczonych dawno lochach. Trevor chodził do znudzenia między regałami wystawionymi księgami, zwojami i notkami oglądając ich tytuły czy rzucając wzrokiem na pierwsze zdania. Czuł ciepło pod swoją skórzaną kurtką. Nie szukał niczego konkretnego, po prostu było to jedyne miejsce, gdzie nie mógł wejść żaden smok. Towarzystwo Artezji było męczące, żałował, że zgodził się zabrać ją ze sobą w podróż.
   Gdzieniegdzie z grubego, czerwonego dywanu wzlatywały obłoczki kurzu. Odstępy i korytarze między pułkami były dosyć ciasne, z wyjątkiem w środku obszernej komnaty wystawionego stołu dla czytelników. Szklany sufit wpuszczał dostatecznie dużo światła by nie było tu ciemno za dnia. Mężczyzna wszedł bez jakichkolwiek przeczuć w alejkę podpisaną wiedzą o magii. Nigdy nie próbował jej praktykować, nigdy nic o niej nie wiedział bowiem magowie stanowili jakby inny rodzaj ludzi, odosobnionych i dziwnie tajemniczych. Wtem jednak sięgnął po losową księgę i otworzył w połowie. Jego oczom padły schematy, nieznane mu symbole. Większość stron była rozmazana jakby ktoś zalał je wodą. Przewertował ją szybko i odłożył. Myślał, czy można tego się nauczyć? Czy magia jest czymś, z czym człowiek przychodzi na świat?
   W momentach bujania w obłokach marzył o byciu czarodziejem, wszystko wyglądałoby prościej. Nagle poczuł jak ktoś szturcha go w plecy.
-Mm? - mruknął Trevor nie odrywając wzroku od przeróżnych ksiąg.
-Ktoś chce cię widzieć - powiedział zasapany, męski głos.
-Powiedz jej, że mnie tu nie ma - nakazał.  Usłyszał jak tajemniczy rozmówca odchodzi ciężko. Wytężył słuch, chwilę później dobiegło go skrzypienie drzwi i słowa "powiedział, że go tutaj nie ma". Westchnął z poirytowaniem.
   Odłożył księgę i ruszył na ślepy koniec alejki. Stare pisma zdawały się do niego szeptać, wzbudzać ciekawość, aż w pewnej chwili wstrzymał krok i odwrócił głowę w prawo, wprost na wciśniętą między inne tomy książeczkę o ledwo widocznym, złotym tytule "Z drugiej strony". Z trudem ją wyciągnął. Czarny, pognieciony zeszycik wyglądał na stary. Otworzył go i na ziemię wypadło kilka zżółkniętych kartek. Szybko pozbierał je i odłożył na bok. Zapisana ręcznie i czasem niechlujnie, książka opowiadała coś o rytuałach oraz legendach. Malunki przedstawiały jakieś zwierzęta z wyłupiastymi oczyma i powyginanymi kończynami. Niejednokrotnie zauważył pentagram. Przejrzał poprzednio odłożone kartki, pobazgrane, pogniecione, nieczytelne. Odłożył notes na swoje miejsce.
-Tak, to była czarna magia - zaskoczył go szept. Obrócił się dookoła lecz nikogo nie zobaczył. Wkrótce uznał to za przesłyszenie.
-Nie widzisz mnie, ale ja widzę ciebie - powiedział ten sam głos.
-To lepiej przestań mnie podglądać - ostrzegł Trevor.
-Pewnie zastanawia cię... - rzekł niewidzialny rozmówca - jak używać magii, szczególnie tej złej...
   Mężczyzna milczał. Po cichu obszedł regał i zajrzał do dwóch sąsiadujących alejek. Nikogo w pobliżu nie było. Ostatecznie podniósł wzrok do góry. Na szczycie starej, drewnianej pułki siedział czarny kot. Miał przerażająco szare oczy.
-Czarna magia płynie z umysłu - usłyszał, zwierzę obserwowało go nie poruszając nawet pyszczkiem. Wtedy Trevor zdał sobie sprawę, że szept rozbrzmiewa tylko w jego głowie - ciemnych czynów może dokonać tylko ten, kto nie czuje strachu ani obawy przed swoim dziełem. Czarnoksiężnik musi odrzucić uczucia, musi chcieć...
-Nie przypominam sobie, by cokolwiek ciężkiego ostatnio spadło mi na głowę - stwierdził chłopak przecierając prawą dłonią młodzieńczy wąs.
-Bo nie spadło, idioto - kot wstał i przeskoczył nad nim bezszelestnie - mogę ci pokazać jak zadawać ból, igrać z demonami, łamać ludzki umysł...
-Zdecydowanie wolę złamać kręgosłup...
-Mogę pokazać ci, jak przywołać kogoś zza grobu - syknęło zwierzę. Zniknęło mu z oczu i niespodziewanie Trevor poczuł zimny podmuch za plecami. Szybko przywarł do regału. Ujrzał obok siebie równą mu wzrostem szczupłą postać w czarnej pelerynie pokrywającej człowieka od stóp do głów. Spod kaptura zionęła nieco blada, wydłużona, chytra twarz pozbawiona zmarszczek i niedoskonałości. Z kocich oczu wychodził do niego hipnotyzujący, dziwnie obojętny a zarazem naciskający wzrok. Wargi miał bez koloru, podobnie jak wąski nos. Na policzkach i brodzie nie wystawał ani jeden włos. Człowiek szybkim ruchem wyciągnął na poziom oczu długą, kościstą dłoń trzymającą małą, lśniącą błękitem fiolkę.
-Aby dać życie, trzeba innego istnienia, duszy i energii - szepnął do Trevora martwym głosem.
-Po co mi do wiadomości? - zapytał Trevor czując strach.
-Skoro szukasz źródła czarnej magii, to musisz mieć ku temu powód, czyż nie? Szukasz odpowiedzi to ją dostaniesz.
-Nie ma nikogo kogo chciałbym przywrócić z zaświatów.
-Kapłani mówią, że dusza jest elastyczna i nie można jej dotknąć. Są w błędzie bo nigdy nie widzieli duszy. Duszę można złapać i zamknąć a następnie tchnąć w ciało.
-To w takim razie dlaczego nie ożywiacie sobie zmarłych? - spytał zaniepokojony Trevor odwracając wzrok od pulsującej buteleczki.
-Bo robimy to tylko wtedy, kiedy tego kogoś potrzebujemy - twarz dziwnej zjawy wykrzywił lekki uśmiech.
-Czyja to dusza?
-W tej chwili moja - odpowiedział mu - bez ciała należy do tego, kto ją złapie. Wcześniej należała do pewnego smoka.
-Jak... mu było na imię? - mężczyzna przełknął ślinę.
-Nie znasz? Myślisz, że tak łatwo odejść z tego świata? To dusza Felsarina, której nigdy nie posiadał. Czarne smoki podobnie jak koty nie mają duszy, od zawsze miał ją sam diabeł. Problem w tym taki, że aby powstał zły, musi umrzeć dobry. Kiedy umiera anioł, rodzi się demon...
-Artezja - wyrwało mu się.
-O tak, potomkini Albiny...
-Chcecie Artezji aby ożywić tego potwora? - zapytał Trevor, teraz naprawdę poczuł przerażenie.
-Doskonale, jesteś sprytny - pochwalił go rozmówca - oddaj mi ją, a sowicie cię wynagrodzę.
   Nie potrafił uwierzyć w to co właśnie słyszy. Może to realistyczny sen? Albo zachorował i właśnie majaczy? Podniósł powoli dłoń i zacisnął palce na nosie wstrzymując oddech. Nie poczuł żadnej różnicy, nawet uszczypnięcie nie przywróciło go do rzeczywistości.
-Artezja nie jest moją własnością - odpowiedział - jest irytująca i mazgajowata...
-Właśnie tak, wyrzekasz się jej? Twierdzisz, że jest ci niepotrzebna?
-W sumie nigdy mi nie pomogła i tak naprawdę mam jej dość...
-Postanowione, popełniłeś słuszną decyzję...
   Zjawa zniknęła jak kłąb dymu nie zostawiając po sobie ani śladu ani zapachu. Trevor stał oszołomiony w miejscu przez kilka minut aż w końcu usłyszał jak ktoś szpera niedaleko niego w zwojach. Opuścił bibliotekę myśląc nad tym dziwnym zajściem.