Layout by Raion

31 lip 2014

Izolda - ' Królestwo Króla Jakuba I '



- Księżniczko, jesteśmy na miejscu! - Obudził ją głos jednego z łowców. Natychmiast otworzyła oczy i spojrzała przez małe okienko swojego powozu. Byli na dziedzińcu, otoczeni przez rycerzy Jakuba I. Drzwiczki się otworzyły, by księżniczka mogła wysiąść z pomocą jednego z łowców, a dokładniej Tristana. Posłała mu wdzięczny uśmiech i przyjęła jego ramie. Pod wpływem dotyku poczuła przyjemne dreszcze. Tajemniczy uśmiech łowcy mówił jej, że czuł to samo. Naprawdę mało rozumiała z tej całej relacji z wojownikiem. Pragnęła jego bliskości, mimo iż wiedziała, że zabiły ją bez najmniejszego problemu. W końcu była kim była...
Puściwszy jego ramie, dostrzegła samego króla i księcia, którzy stali otoczeni przez swoich rycerzy. Izolda, mając u boku Tristana i Adama, ruszyła w ich kierunku z spokojnym wyrazem twarzy. 
- Witamy w naszym królestwie, księżniczko. Mamy nadzieje, że podróż była udana. - Król zaszczycił dziewczynę swoim uśmiechem, by następnie wraz z synem, ukłonić się. Tak jak kultura tego wymagała, dziewczyna również się ukłoniła, zmuszając kąciki swych ust do uniesienia się. 
- Nawet bardzo udana, wasza wysokość - oznajmiła, kątem oka spoglądając na Tristana, który odwrócił wzrok. 
- Zatem rad jestem, że przybyłaś na bal pokojowy. Pozwól, że nasza służąca zaprowadzi cię do twojej komnaty, byś mogła w spokoju odpocząć i zaspokoić swe potrzeby. 
- Oczywiście, wasza wysokość. - Znowu się ukłonili sobie. Izolda w towarzystwie dwóch łowców ruszyła za niską staruszką, która nawet nawet nie wyrzuciła z siebie słowa. Na miejscu zastała małe pomieszczenie. Dwa okna, które zasłonięte były przez fioletowe firany, do tego łóżko, które należało do średnich rozmiarów. Nic niezwykłego, typowa komnata dla gości.  Nie żeby narzekała, po prostu porównywała własne cztery kąty. Tak robi chyba każdy, a porównując też pokoje gościnne, to w Wolsedore są o wiele lepsze i bardziej komfortowe. Ale cóż, jest jak jest, mogło być gorzej. 
- Pomóc ci w czymś, Izoldo? - zapytał Tristan. Dopiero teraz zorientowała się, że są kompletnie sami w komnacie. Na samą myśl i wspomnienie niedawnego pocałunku, zarumieniła się i odwróciła wzrok. 
- Nie, nie trzeba - odpowiedziała trochę zbyt szybko. Mężczyzna zrobił krok ku niej, by chwycić ją za podbródek i go unieść. Patrzyła prosto w jego oczy, nie mając pojęcia jak się zachować.  Czuła, jak jego twarz przybliża się do jej twarzy. Ku jej rozpaczy, pragnęła go. Chciała go mieć blisko siebie, najbliżej jak to możliwe. Przymknęła oczy i czekała na ten moment, chciała znów poczuć smak jego ust. W zamian ucałował ją w policzek i się odsunął. 
- Tristanie... - jęknęła, patrząc jak odchodzi. Ten słysząc swoje imię, odwrócił się i czekał.
- Tak? 
- Ja... - Nie za bardzo wiedziała, co powiedzieć. Że ma ją pocałować, bo tego pragnie? Przecież i tak nie mogą się tak zachowywać, to  zakazane. Ona była księżniczką, dodatkowo wiedźmą! On był łowcą, to nie skończyłoby się dobrze. Czuła jak łzy się jej zbierają, na co tylko zacisnęła ręce i się odwróciła. - Już nic. - Westchnęła ciężko, po czym poczuła silne dłonie na swoich ramionach. Znowu przyjemne dreszcze rozeszły się po jej ciele, a jego ręce zjechała ramionami w dół, zatrzymując się na jej dłoniach, by następnie swoje palce spleść z jej palcami. 
- Czujesz te iskry między nami? Czy to tylko moja wyobraźnia płata mi figle? - zapytał, a ona wstrzymała oddech. Oczywiście, że czuła! Czuła nawet o wiele więcej niżeli same iskry! 
- Chce odpocząć... - rzekła niemal bezgłośnie, na co ten westchnął ciężko. Puścił jej ręce i wyszedł, na co ona położyła się na łóżku i próbowała wyrzucić z głowy te całe zdarzenie. Nawet nie wiedziała kiedy zasnęła... 

29 lip 2014

Felsarin - "Żar z nieba".

 Ewan Dobson - Through the roof

   Połączenie sytości, lenistwa i warunków panujących w najcieplejszych dniach nie jest dobrą mieszanką. W efekcie Felsarin czuł się jakby umierał, zapchany i kompletnie bez sił. Ratował go tylko chłód między kamiennymi ścianami groty. Leżał na brzuchu, rozkraczony. Dychał ciężko. W pewnej chwili Kheriana szturchnęła go między żebra. Jęknął słabo.
-Chodź, nie chcę siedzieć sama - próbowała nakłonić go do wyjścia.
-Umieram - mruknął - nie każ mi tam iść.
-Mogłeś tyle nie żreć, świnio.
-Nie jestem gruby, tylko dobrze odżywiony...
-Od kiedy jesteśmy razem, przybyło cię aż nadto.
-Chwila, to TY mnie przygarnęłaś, a nie ja ciebie. Teraz opiekuj się swoim zwierzaczkiem i go karm.
-Uważaj - ostrzegła go - bo zwierzaczek wyląduje pod gołym niebem albo będzie sam sobie latał po żarcie... 
-Jesteś zła.
   Ostatecznie Kheriana nie zdołała wyciągnąć Felsarina na zewnątrz. Cały dzień leżał od czasu do czasu uchylając jedno oko. Wieczorem poczuł drobny przybytek sił i wystawił nos z groty. O wiele chłodniejsza atmosfera była znacznie przyjaźniejsza dla samopoczucia. Przystawił się do Sorenii obserwującej z wysoka na skale całą Dolinę. Młoda smoczyca pozwoliła mu usiąść obok siebie. 
-I jak się czujesz w roli ojca? - zapytała odwracając wzrok od niego.
-Kiedy nie muszę pilnować każdego z osobna to jest dobrze. 
-I widzisz? Byłeś taki twardy i uparty, a tutaj wszystko na odwrót. Życie nigdy nie idzie po naszej myśli.
-A ty? 
-Póki co, nie planuję nic wielkiego, po prostu się poznajemy i spędzamy ze sobą czas. Razem z Jerhem doszliśmy do wniosku, że najpierw dobrze będzie wychować Aresa. Oboje poszli trochę się zabawić. Oby wrócili w jednym kawałku. Pamiętasz Hredota? Tego, którego pokaleczyłeś, połamałeś i sponiewierałeś?
-Wielu takich było - Felsarin zmrużył oczy.
-Zdechł, znaczy sam się zabił. Próbowali przywrócić go do zdrowia, ale do końca życia byłby niemy jak pień. Ostatecznie wszedł gdzieś na urwisko i skoczył. Trochę to smutne.
-Nie rusza mnie taka wiadomość. Mogę skończyć jak on kiedy Kheriana mnie nakryje.
-To czemu tutaj siedzisz?
-Raz się żyje, zaryzykuję.
   Sorenia popatrzała na niego nieco rozbawionym wzrokiem.
-Zamierzasz gnić tutaj czy jednak coś jeszcze zrobić? - zapytała.
-Nie pozwoli mi nigdzie iść a tym bardziej narażać życia. Sama też nie chce ruszać stąd dupska. Jestem uwięziony, teraz wolnością będzie tylko moja lub ich śmierć.
-Nie mów tak...
-Przecież żartuję, nie zrobiłbym im krzywdy... cielesnej... 
-Może kiedyś pożegnam się z tym miejscem, nie chcę żyć w jednym miejscu, chciałabym od czasu do czasu zmienić otoczenie.
-Idź za głosem serca, nie jesteś ptakiem by spędzić wieczność w klatce.
   W tej chwili zauważył Kherianę. Smoczyca czujnym wzrokiem odprowadzała swoje niemałe już pisklęta i wróciła do groty po czym natychmiast z niej wyszła, tym razem sama. Zaczęła rozglądać się dookoła i zaczepiła najbliższego smoka. Popatrzała do góry prosto na nich. 
~Wracaj tutaj - pomyślał jakby odczytując słowa z jej oczu. Wyglądała na niezadowoloną. Pożegnał Sorenię i zszedł leniwie na dół stając przed nią.
-Taki zmęczony jesteś - zauważyła marszcząc pysk.
-Daj żyć, nie robię nic złego. 
-Obyś miał rację, bo lada moment możesz być kulawy albo bez nogi. Pakuj się do środka i ugłaskaj swoje pomioty zła do snu, wystarczająco mnie dziś wykończyły.
-Dobra, tylko spokojnie - próbował ją załagodzić. Ruszyła za nim do jaskini - co ty taka zła jesteś?
-Bo w pobliżu łazi ta biała wywłoka, ta sama, co cię wyciągnęła w świat. Szedł z nią jakiś człowiek, młody, średniego wzrostu, o taki gdzieś, brązowe, tłuste włosy i ogólnie trochę uzbrojony. 
   Felsarin na chwilę stanął w miejscu. Rysopis był znajomy...
-Trevor - warknął - nie sądziłem, że ten idiota będzie na tyle głupi by tutaj przyjść...

25 lip 2014

Trevor - "Goerther"

 Biegnij ku wzgórzom, biegnij komu życie miłe.
~Iron Maiden - "Run to the Hills"


-No pięknie - stwierdził Trevor po opuszczeniu statku. Rozejrzał się dookoła. Było to całkiem spore miasto, kamienne domy porozrzucane po łagodnych zboczach, brukowane uliczki, stalowe lampy zdobiące alejki i żółte dachy. Rozległy port na drewnianych palach przyjmował i wysyłał statki oraz łodzie. Miejsce to było zatłoczone, zawitały go stragany cuchnące rybą. Barwni ludzie kręcili się dookoła ustępując drogi przebijającej się do przodu Artezji. Powędrował za smoczycą. W tle nad miastem majaczyły pierwsze wierzchołki gór.
   Nagle poczuł jak ktoś odcina pasek jego torby. Błyskawicznie zdał sobie sprawę z kradzieży i w ostatniej chwili złapał za koszulę jakiegoś wynędzniałego, brudnego młodzieńca. Uderzył go prosto w twarz, ludzie wokół zwrócili na nich uwagę. Złodziej upadł na ziemię trzymając się za nos, palcami próbował powstrzymać krwawienie. Miał krótkie, blond włosy, był niski, poszarpany. Na policzku zauważył długą bliznę. Podniósł swoją torbę i pospieszył zostawiając za sobą przeklinającego soczyście mężczyznę.
-Przeklęci - warknął Trevor - przecież nie wyglądam jak pierwszy lepszy łamaga, którego łatwo okraść...
   Oboje wyszli na rzadziej zaludnioną ulicę i już bez problemu szli w górę miasta.
-Co ci jest? - zapytała Artezja zwracając na niego uwagę.
-Mniejsza o mnie, ważne bym nie stracił tego co mam.
   Goerther był całkiem sympatycznym miejscem, czystym, zadbanym, panował tutaj morski klimat, mimo, iż równie blisko leżały góry. Przechodząc jedną z głównych  ulic, zauważył jakiegoś starszego pana handlującego bronią. Przypomniał sobie o swoim złamanym łuku. Podszedł bliżej i powitał handlarza uniesieniem dłoni. Mężczyzna spojrzał na niego poważnym wzrokiem. Na głowie miał gęstą, ciemnobrązową czuprynę, nie wyglądał na biednego, schludny, ogolony i wystrojony. Przetarł rękawem bujne wąsy i zapytał:
-Mogę pomóc?
-Szukam łuku - poinformował go Trevor oglądając wystawę sztyletów, krótkich mieczy i kusz - najlepiej na coś dużego, coś, co mnie nie zawiedzie w najlepszej chwili.
-Na początek to - starzec podał mu niedługi, czarny łuk - krasnoludzkiej roboty, silna ręka czyni z niej zabójczą i silną broń, elastyczne, młode drewno, mógłbym nawet stwierdzić, że wciąż pachnie żywicą jakby dopiero co go wystrugano. Tej cięciwy używał król Malanir polując na smoki. Siedemdziesiąt dukatów i dokładam  kołczan ze strzałami.
   Wręczył dziadkowi odliczoną sumę pieniędzy. Odszedł zawieszając sobie nową broń na ramieniu.
-Podstawowa różnica między handlarzami z tych rejonów a elfami, ci drudzy za bardzo chwalą swoje wynalazki.
-No i na co będziesz polował? - spytała Artezja.
-To przynajmniej da mi szansę na obronę przed wściekłymi potworami. Idziemy do Shaduru, więc módl się, by nic nas nie zaatakowało.
   Kiedy według mapy dotarli do małej rzeki wypływającej z gór, zauważyli pośród traw kości, czaszki, strzępy sierści i kawałki metalu. Trevor zbadał kilka znalezisk.
-Co tutaj się stało? - Artezja podniosła coś, co wyglądało na część zbroi.
-Nie mam pojęcia, w każdym razie nie wygląda to na rodzinne ognisko. Chodźmy dalej...
   Słońce chyliło się ku zachodowi, znaleźli bezpieczne miejsce między skałami, nanieśli drewna i rozpalili ognisko. Dręczony głodem Trevor wyłowił z torby kawałek chleba, ogórek oraz bukłak z winem. 
-Czemu wszyscy mówią, że jest tutaj tak niebezpiecznie? - zapytał spokojnie - weszliśmy bez problemu.
-Smoki są nieufne w stosunku do przybyszów. A szczególnie do tych z wytatuowanymi karkami.
   Następnego dnia, Trevor dogasił żar i ruszyli w górę rzeki. Zauważył zmieniającą się roślinność oraz zwierzęta. Klimat panujący w górach dawał wrażenie bycia pilnowanym.
-Przynajmniej w twojej obecności nic nie będzie widziało we mnie intruza - powiedział Trevor.
-Zobaczymy, oprócz smoków żyje tutaj mnóstwo innych mniej czy bardziej groźnych stworzeń, więc nie polegaj na mnie. Jeśli wierzyć twojej mapie, szybciej doszlibyśmy do miasta razem z główną rzeką...
-Ale bezpieczniej będzie iść tą przełęczą.

22 lip 2014

Kheriana - "Na mchu"

Jestem obiektem twej dobroczynności,
Więc kup mi coś do jedzenia,
Zapłacę ci innym razem.
Zapamiętaj moje słowa do końca.
~Guns N' Roses - "Paradise City".


   Letni deszczyk spowijał powietrze drobną mgiełką ożywiając bujną zieleń lasu. Kheriana wyciągnęła upartego Felsarina na spacer argumentując swój wybór zbyt dużą ilością snu swojego partnera. Markotny szedł powoli za nią co jakiś czas wydając z siebie odgłosy złości.
-Nosz w dupę... - warknął zdenerwowany smok. Kheriana zatrzymała się i popatrzała na niego. Felsarin próbował wyciągnąć z przedniej łapy długi kolec.
-Patrz pod nogi.
-Piękne miejsce wybrałaś na przechadzkę.
-Przestań - Kheriana spojrzała na Sarę, smoczek siedział na grzbiecie matki - widzisz jak twój ojciec marudzi?
-Wyciąga mnie nie wiadomo gdzie i prowadzi po jakiś cierniach... - mruknął wystarczająco głośno Felsarin. Kheriana puściła to mimo słuchu.
   Po chwili przyszedł skamlący Sepris podskakując na trzech łapkach. Popatrzał na niego wielkimi oczami, cały był najeżony zielonymi kolcami.
-Widzisz? - zapytał czarny smok Kherianę - przez ciebie on jest teraz jeżozwierzem a nie smokiem.
-Ja problemów nie mam, wy chyba faktycznie ślepi jesteście. 
   Zrobili przerwę. Felsarin zaczął wyciągać szpikulce z łusek syna. Mały syczał i warczał po każdym cierniu. Zatroskana smoczyca obserwowała ich oboje.
-Mówiłam, byś go poniósł - przypomniała mu.
-Wyglądam jak koń?
-Prędzej jak świnia, jak będziesz dalej tyle żarł, to na pewno.
-Nie jestem tłusty, po prostu dobrze odżywiony...
-Tak, z pewnością.
   Kiedy tylko zostawili za sobą uporczywy fragment lasu, gdzie licznie występowały Korzenie Rastropa znane z leczniczych właściwości, Kheriana puściła Sarę. Spacerowali dalej idąc przed siebie, mijając wiekowe drzewa.
-Gdzie mnie w ogóle prowadzisz? - zapytał zniecierpliwiony - nie możemy po prostu gdzieś odpocząć?
-W jakieś ustronne miejsce.
   Gdy w końcu dotarli na miejsce, na polanę ukrytą w lesie, otoczoną skałami, porośniętą grubym, miękkim, zapadającym się mchem. Powietrze przecinała strużka światła. Zaciągnęła Felsarina na krąg.
-Poznajesz? - spytała urokliwie szczypiąc smoka za skrzydło.
-Pamiętam, maltretowałaś mnie tutaj. Do dziś mam koszmary - stwierdził z przymrużeniem oka.
   Położyła go i sama legła obok przytulając się do jego ciepłej piersi.
-Od jakiegoś czasu chciałam tu przyjść - zamruczała - jest tak cicho i spokojnie...
-Mhm... - Felsarin obserwował bacznie wdrapującą się na drzewo Elisterę. Sepris razem z Sarą zniknęli drażnili siebie nawzajem.
-Popatrz jak szybko rosną.
-Zdecydowanie - Czarny smok położył głowę na miękkim posłaniu.
-Jesteś szczęśliwy?
-Pewnie - odpowiedział bez wahania. Poczuła w jego głosie nutkę niezdecydowania.
-Coś ukrywasz...

   Felsarin westchnął zamykając oczy.
-Bo teraz martwię się o was - rzekł spokojnie - jestem coraz starszy i mam coraz mniej sił.
-Najważniejsze, że jesteś.
-Spoczywa na mnie odpowiedzialność, ale nie daruję sobie, kiedy coś się stanie, tym bardziej, jeśli przyczyną będzie moja słabość. 

21 lip 2014

Trevor - "Przepowiednia"

Nadciąga zgubna katastrofa,
Cała wioska na zgubę skazana,
Czemu mnie nie słuchacie?
~Iron Maiden - "The Prophecy"


   Stary człowiek wpuścił Trevora do środka bacznie mu się przyglądając. Był to niski mężczyzna ze strzępkami ciemnoszarych włosów na głowie. Na chudym nosie miał szkła w oprawkach. Wyglądał dosyć miernie, w postrzępionych, wieśniaczych ubraniach. Izba domu była dosyć uboga, popękany stół, dwa krzesła, niskie, słomiane łóżko. Pogryziona zastawa stołowa stała poskładana na regale razem z książkami, zapasem piór oraz pergaminu. W kominku wesoło płonął ogień, a tuż przed paleniskiem na dywanie stało duże krzesło.
   Na ścianach nie było żadnych obrazów, dom był po prostu surowy. Pod oknem stała pochyła ławka ze zwiniętym na nim zwojem i pogiętym piórem.
-Co chciałbyś mi pokazać? - zapytał starzec słabym głosem szurając butami do stołu i zapraszając go.
   Trevor spoczął naprzeciwko, pogrzebał w torbie i wyciągnął mapę. Przesunął ją po blacie. Gospodarz wziął zwitek papieru swoimi kościstymi dłońmi i rozwinął. Przez chwilę w milczeniu analizował pergamin aż odłożył go i oddał.
-Poszukiwacz przygód - stwierdził - wielu takich jak ty mnie odwiedziło. Nie gwarantuję ci, że wszystko wiem. Jestem tylko starym nędzarzem.
-Znalazłem go w starym, zniszczonym klasztorze, coś, co ktoś ukrył przed ludźmi. Na pewno nie bez powodu.
-Widzisz, nie wszystko co ukryte musi być ważne.
-A to? Wytłumaczy mi pan, co..
-Mów mi Lorens.
-No więc... czy wytłumaczysz mi, do czego prowadzi ta mapa?
-Dla mnie to już znaczenia nie ma - westchnął Lorens zdejmując swoje okulary i przecierając oczy - wszystkiego nie zdradzę. Tutaj, w Dolinie Ognia mieszka ktoś, kto wie jak dotrzeć tutaj, do punktu na jeziorze, a raczej pod nim. Oczywiście o ile ten ktoś wciąż żyje.
-A co jest pod jeziorem? - zapytał Trevor.
-Słyszałeś kiedyś  o zaginionym skarbie siedmiu władców?
-Tak, ciekawa legenda.
-On istnieje. Przez jezioro można dostać się do kompleksu podziemnych korytarzy. W tym zawiłym i skomplikowanym labiryncie ukryty jest właśnie cały dawny majątek starożytnych władców. Jest ktoś, kto już go znalazł.
-Pewnie wszystko wyniósł.
-Po co smokowi kosztowności? Niepotrzebne, wszystko dalej tam leży. Człowiek by tam nie dotarł, jeśli jakimś cudem znalazłby jaskinię, to potem umarłby z głodu błądząc pod ziemią.
-Czy wiesz, kim jest ten, który zna położenie tego skarbu?
-Miliardy dukatów - rzekł Lorens - mógłbyś wykupić całe Imperium. Jak myślisz, kto mieszka w Dolinie Ognia?
   Pomyślał przez chwilę.
-Felsarin?
-Jak na młodego to bystry jesteś. On znalazł cały skarb.
-Czyli wszystko stracone - Trevor opadł na oparcie - zabije mnie.
-Dlatego warto mieć przyjaciół pomimo wszelkich barier i przeciwności.
-To chyba wszystko - stwierdził.
-Trevor... - zatrzymał go starzec - trzykrotnie otarł się o śmierć, po czym łaski dostąpiwszy czekał na narodziny syna. Siódmego po nim miesiąca pęknie ziemia i popłynie pożoga, a wraz z nią wrogowie staną u jednego boku pod krwawym niebem...
   Niedługo potem Trevor opowiedział wszystko Artezji w drodze powrotnej.
-No i co ty byś zrobił z tym złotem? - zapytała.
-Powiedział, że za tyle pieniędzy mógłbym wykupić całe królestwo. Czemu nie? Jak nie zniszczymy Valthana siłą, to w inny sposób. Jak myślisz, warto próbować?
-Mhm, o krok od bogactwa i zeżarły go smoki - powiedziała Artezja - nigdy nie przekonasz Felsarina, nigdy, zresztą wystawiłeś go, twoje szanse są mniejsze od zera.
-A podstęp?
-Tylko pogorszysz swoja sytuację.
   Nastała chwila milczenia. Słyszeli tylko swoje kroki.
-Co myślisz o przepowiedniach? - zagadał.
-Brednie chorych i samotnych ludzi, odbija im - odpowiedziała oglądając się za siebie,
-Naprawdę? Przed wyjściem powiedział mi coś dziwnego... - i powtórzył zapamiętane słowa.
-Tak jak mówiłam, brednie wyssane z palca.

19 lip 2014

Trevor - "Marynarze"

Zejdź ze ścieżki prowadzącej do morza, do nieba.
Ja wierzę w to, na czym polegamy.
~Red Hot Chili Peppers - "Snow"


-Powiesz mi, co robimy na statku? - zapytała Artezja odwracając wzrok od zapracowanych marynarzy w szaro-błękitnych ubraniach. Zabiegani ludzie rozwijali żagle i kończyli prace przygotowawcze.
-Płyniemy w świat - odpowiedział Trevor rozsiadając się na samotnej ławce przy burcie.
   Rozpłatacz Fal był ogromnym statkiem handlowo-turystycznym. Jego wypolerowany pokład lśnił czystością przygotowany dla podróżujących, którzy zajmowali miejsca na i pod pokładem. Rejs kosztował czterdzieści dukatów za osobę. Trevor miał problem kiedy musiał zabrać ze sobą smoka, zażądali od niego dziesięciokrotną cenę za wprowadzenie Artezji na statek. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego smoczyca nie mogła po prostu polecieć.
   Kiedy odpływali z prostego portu morskim potworem, załopotały grube, obszerne, błękitne żagle porywając drewnianą konstrukcję po wodzie. Na pokładzie panował hałas, różnej maści pasażerowie robili głośny szum. Tuż za nimi rozwaliła się grupka krasnoludów powracających do swoich ojczystych ziem.
   Gdy tylko ląd przypominał leżącą za mgłą wysepkę, atmosfera przybrała tajemniczego wyrazu. Z góry na rufie pracy pilnował stary kapitan.
-Wytłumaczysz mi, gdzie płyniemy? - spytała po raz któryś smoczyca. Leżała sobie w najlepsze.
-Będzie zimno - poinformował ją. Przygotowany na zimę zabrał ze sobą cieplejsze i grubsze ubrania. W celach bezpieczeństwa musiał oddać całą broń na przechowanie. Zdarzały się kradzieże, porwania, morderstwa, dlatego zaostrzono warunki.
-No i po co chcesz mnie tam targać?
-Przecież sama chciałaś ze mną iść - oburzył się - prosto do miasta Reth, później na północ. Wracać będziemy do Goertheru, skąd blisko do Żelaznych Szczytów. Sprawdzimy co pokazuje ta mapa, którą znalazłem w tym klasztorze.
-To w takim razie czego szukamy w tym Reth?
-Pewnego starca. Będzie wiedział co nieco.
   Podróż trwała kilka dni, całkowicie znudzeni patrzeniem na monotonne morze z każdym dniem odczuwali coraz chłodniejszą temperaturę. Kiedy nareszcie na bladym horyzoncie zajaśniał skrawek lądu, wszyscy odetchnęli ulgą. Na archipelagu stała wysoka latarnia, a za nią jakieś miasto przypominające bardziej barbarzyńską wioskę. Roślinność była uboga, blada, pokryta szronem. Dachy domów spowite były wylatującym z kominów dymem, gdzie by nie spojrzeć, tam ciemne drewno i posępni ludzie w futrach. Przybili do małego portu, zacumowali statek i w końcu Trevor, Kheriana i kilku ostatnich pasażerów stanęli na upragnionej ziemi.
-Dobra, przewodniku, prowadź - mruknęła smoczyca gryząc się pod skrzydłem. Widok smoka w tych rejonach wywołał zaskoczenie. Przenocowali w mieście, Trevor uzupełnił zapasy i wyruszyli samotną drogą pośród obumierających traw.
-Zimno tutaj - rzekł zakładając rękawice.
-Daleko ten człowiek mieszka?
-Pytałem w mieście, blisko, jeszcze dzisiaj powinniśmy być z powrotem.
-To dobrze, nie chcę zamarznąć.
-Widocznie waszą zmorą jest chłód.
-Odezwał się... owinięty w dwadzieścia warstw ubrań...
-Wybacz, ale nie mieli odzienia dla smoków - odpowiedział ironicznie Trevor.
   Podróżowanie z upierdliwą Artezją bywało denerwujące. Często narzekała, zadawała masę pytań i czasem go przedrzeźniała. Nie chciała zostać w Alsterdartii, wolała truć mu życie i pomimo przeciwności towarzyszyć Trevorowi. Nie ukrywał, że bywały złe momenty ponieważ smoczyca była całkowicie nieproduktywna i stanowiła jedynie upierdliwy balast.
    Znaleźli na klifie samotny domek zbudowany z sosnowego drewna. Z komina leciał gęsty dym. Ogrodzony wysokim płotem, razem z jakąś szopa, wychodkiem i widocznie spiżarnią. Przeszli przez skrzypiącą bramę. Stąpali po nierównym, kamiennym chodniku zmierzając ku drzwiom. Jednopiętrowy domek wyglądał na całkiem solidnie wybudowany, w oknach wisiały zasłony. Trevor zapukał. Po chwili drzwi uchylił niski starzec.
-Kim jesteście? - zapytał ochrypłym głosem. Widzieli tylko jego zielone oko i kawałek poznaczonego zmarszczkami policzka.
-Jestem Trevor, przybywam z Alsterdartii, mam pewną rzecz, która może pana zainteresować.

16 lip 2014

Trevor - "Kamienny koszmar"

Ewan Dobson - "My Nightmare"


-Po co ci to było? - wydyszała smoczyca włażąc za nim do małej szopy niedaleko kaplicy. Cuchnęło tutaj stęchlizną.
-Skąd miałem wiedzieć, że coś tutaj jest? - zapytał zdenerwowany Trevor. Uchylił lekko skrzypiące drzwi i wyjrzał jednym okiem na zewnątrz. Dookoła było pusto, lecz czuł czyjąś obecność. Uciekali przed czymś, kimś, istotą prawdopodobnie o wyglądzie przypominającym gargulca.
-Widzisz tam coś?
   W polu widzenia na ścieżce pojawiło się stworzenie wielkości konia, miało szarą skórę, dwa skrzydła, kamienne rogi na łysej głowie i paskudny wyraz pyska. Długi ogon najeżony kolcami szarpał ziemię za sobą, pazury zostawiały głębokie ślady.
-Jest blisko - szepnął.
-Co teraz zrobimy?
   Popatrzał na nią ze zdziwieniem.
-Przecież jesteś od niego większa, boisz się bardziej ode mnie... załatw go.
-Nie jestem psem stróżującym.
-No właśnie! Jesteś wielkim, latającym, ziejącym ogniem gadem i jeszcze panikujesz?
-Ale to tam jest wygląda groźniej.
   Trevor zajrzał ponownie na zewnątrz, stworzenie węszyło dookoła.
-Tutaj masz rację.
-Zresztą nie każdy smok potrafi walczyć.
-Kto by pomyślał, że kiedykolwiek będę łaził po świecie z takim tchórzem jak ty. Nie byłoby problemu, gdybym nie złamał sobie łuku poślizgując się na twoich szczynach...
-Było patrzeć pod nogi.
-Tak, zrzucaj winę na mnie, lepiej pójdę sam bo nigdy stąd nie wyjdziemy.
   Wziął głęboki oddech i wyskoczył zza drzwi z mieczem gotowym do walki. Wsłuchał się w ciszę.
-Ej, rycerzu, może już poszedł? - zapytała nagle Artezja wychylając łeb.
   Poszedł przed siebie uważnie obserwując otoczenie, usłyszał gdzieś z lewej strony tupot, jego wyostrzone zmysły zareagowały instynktownie. Wbił miecz w ziemię i sięgnął po sztylety przypięte po bokach paska, przed sobą miał pędzącego gargulca z morderczym błyskiem w oczach, cisnął pierwszym nożem w stronę oszalałego potwora, ostrze ugodziło w przednią nogę. Drugim chybił, trzeci zatopił się w szyi. Stworzenie ryknęło demonicznym głosem ukazując rzędy tępych zębów. Upadło na ziemię wykonując dwa przewroty i uderzając w drzewo.
   Trevor dobył miecza po czym podszedł powoli do gargulca. Ten spojrzał na niego nienawistnym wzrokiem. Bez skrupułów uniósł ostrze i przebił czaszkę bestii zabijając ją natychmiast. Trącił stopą łapę stworzenia i wydobył z ciała sztylety. Powrócił do Artezji.
-Jesteś bezpieczna, księżniczko - stwierdził ironicznie.
-Wybawco - odpowiedziała w taki sam sposób - buzi nie dostaniesz.
   Kiedy przyszli w miejsce, gdzie leżało ciało ujrzeli tam tylko kupkę gruzów i kamieni.
-Przecież jeszcze przed chwilą tutaj był - zapewnił ją - nie podoba mi się to.
-Dlatego powinniśmy wracać.
-Nie - powiedział zdecydowany Trevor - nie obejrzeliśmy jeszcze całej kaplicy.
   Razem z niezadowoloną smoczycą szybko przeszukali salę kościelną razem z pokojami, wszystko jednak było puste lub zniszczone.

***

   W drodze do Alsterdartii postanowił zadać drażniące go pytanie:
-Skąd ten strach?
-Musisz wiedzieć? - odpowiedziała pytaniem smoczyca idąc obok niego.
-Ciekawi mnie to.
-No dobra - westchnęła - nikt nigdy nie nauczył mnie stawiać na swoim i ryzykować życia. Dlatego żyję w Alsterdartii, bo tam nic mi nie grozi. Robią ze mnie symbol walki ze złem, a w rzeczywistości nawet nie potrafię się obronić. Ci kretyni kazali mi lecieć po Felsarina, wszystko mogło mnie zabić po drodze, a tym bardziej tam w górach.

14 lip 2014

Trevor - "List od potępionych"

Posępny ryk, potężny ryk, wypełnia upadające niebo.
Zniszczony cel wypełnia jego duszę bezlitosnym krzykiem.
~Metallica - "For Whom The Bell Tolls"


-Jak myślisz, co tam jest? - zapytał Trevor uchylając spróchniały właz do piwnicy.
-Nic interesującego, przestańmy tracić czas.
   Zawitali do opuszczonej kaplicy, takich starych, nieużywanych miejsc znajdywali całkiem sporo. Leżały za daleko od miast by ktokolwiek do nich zaglądał, a poza tym opowieści mówiły, że były przeklęte. Ten okaz zapuszczony w lesie wyglądał jakby stał się częścią natury, zarośnięty budynek stał w dosyć dobrym stanie. Dzwonnica ziała pustką, jedyne co zabrano to właśnie dzwon, tylko to miało jakąś wartość.
-Wchodzę tam.
   Wskoczył do piwnicy, wylądował twardo na kamiennej posadzce wzbijając w powietrze chmurę pyłu. Artezja przecisnęła się tuż za nim wyłamując drewnianą płytę.
-Obudziłabyś tym nawet trupa. Teraz przeszukajmy to miejsce.
   I jak poprzednio, tylko tym razem bez obaw o spotkanie potwora, zaczęli krążyć z pochodnią po zimnym pomieszczeniu, Trevor zapalił niewypalone świece i w końcu stwierdził, że znajdują się w czymś w rodzaju sali wykładowej. Parę starych, drewnianych ławek z podpórkami zwróconych wprost do jednoosobowego piedestału. Regały po bokach były niestety puste, nie licząc opróżnionych kałamarzy, połamanych piór czy postrzępionych zwojów. Wyciągnął na chybił-trafił jeden z nich i rozwinął. Pergamin potargał się zostawiając mu tylko mały, nieczytelny skrawek.
   Odrzucił papier i zaczął szperać w skrzyni stojącej w kącie. Jedyną w miarę interesującą rzeczą była poplamiona księga bez tytułu. Wertował strony w poszukiwaniu choćby jednego zrozumiałego słowa. Ze środka wypadła poskładana kartka. Skończywszy oglądać tom, rozłożył zagubioną stronę. Jego zdziwieniu okazała się być mapą, wskazywała parę punktów w Żelaznych Szczytach, w tym jeden obszar otaczający jezioro Thann i kropkę oznaczającą wejście do groty na jednej z gór. Zaniósł mapę do ławki podsuwając ją pod świecę. W tej chwili salką wstrząsnął jakiś hałas. Podniósł głowę. Artezja stała tyłem do niego przed rozwalonym regałem.
-Lepiej nic nie dotykaj - ostrzegł ją - znalazłem coś.
   Zainteresowana podeszła do niego robiąc zamieszanie, przewracając ławki. Zajrzała do mapy.
-I co ty tam widzisz? - spytała, poczuł jej niezbyt przyjemny oddech.
-Nikt nie rysuje mapy bez powodu, a na pewno nie zaznacza na niej punktów.
   Zamilkli dalej analizując kartkę. Trevor przejeżdżał wzrokiem po rzece przepływającej przez Dolinę Ognia, gdzie także zauważył kropkę. Wkrótce zwinął stronę i schował do torby.
-Może coś jeszcze tutaj znajdziemy - rzekł i wznowił poszukiwania. Artezja odwróciła się, niechcąca wyłamała piedestał ogonem. Popatrzał na nią z ironią.
-Ups... - mruknęła.
-Jeszcze chwila i cały budynek zawalisz.
-Spójrz - wskazała na otwór pozostały po zniszczonym stoliku. Trevor zajrzał do środka. Nie wyglądał jak zwykła dziura.
-Ty tam nie wejdziesz.
-Nie mów, że chcesz tam schodzić.
-Czy to normalne, by w sali do nauczania robić sekretne przejście na niższe piętro? Zakładam, że nikt tam jeszcze nie zaglądał.
   Na dół prowadziła drabina, dosyć solidna i miał nadzieję wytrzymała. Postawił jedną stopę na najwyższym szczeblu i nacisnął po czym niepewnie zszedł. Posłużył się starą pochodnią. Był w niskim obrośniętym pajęczynami lochu, nagle między nogami przebiegł szczur. Odskoczył na bok. Rzucił spojrzenie do góry i zaczął iść wąskim tunelem przed siebie. Korytarz wyglądał na niedbale i szybko wykonany, po paru minutach wpadł do jakiegoś bezkształtnego pomieszczenia. Z lekkim przerażeniem odkrył stertę kości owiniętych w grube, ciemnobrązowe szaty. Ich ułożenie sugerowało, jakby ktoś zrobił w tym miejscu masowy grób. Zauważył list zaciśnięty w dłoni jednego ze szkieletów. Wyciągnął go i rozwinął.

Biada nam, w ostatniej chwili uciekliśmy pod klasztor, jesteśmy przerażeni i bezbronni. Nikt z nas nie wie, kto zaatakował kaplicę, w każdym razie nie są to żadne ludzkie postacie, mają nienaturalne, złowieszcze głosy. Nikt nie wie, po co przyszli, ale na pewno nie mają dobrych zamiarów. Nie brzmi to na zwykłych złodziei, zresztą tutaj nie ma co kraść. 
Renegiusz twierdzi, że wyglądają jak demony, wysocy, potężni, z ogonami, rogami i paskudnymi twarzami. Dwóch z nich miało nawet skrzydła. 
Jeśli mu wierzyć - wszyscy tu zginiemy.

   Zachował list dla siebie i obmacał ściany w poszukiwaniu jakiejś luźnej cegły. Nie znalazł nic sensownego. Zadziwiło go to trochę, ponieważ w takich miejscach zawsze buduje się drugie wyjście. Wrócił zatem i wyszedł po drabinie do piwnicy.
-Artezjo? - zapytał niepewnie.
-Utknęłam - usłyszał jej stłumiony głos. 
   Wszystko było zrujnowane, wszystkie szafy roztrzaskane, smoczyca stała wciśnięta do połowy w drzwiach.
-Powiesz mi, po co tam włazisz?
-Nie gadaj tylko pomóż mi.
   Poirytowany Trevor przyszedł z pomocą. Wyłamał drewniane progi i ścianki podważając je mieczem, wkrótce Artezja była wolna. 
-Te schody prowadzą na salę, lepiej idź dookoła, tylko nie rozwal drzwi.
   Rozstali się i mężczyzna poszedł po kamiennych schodach do góry. Już miał nacisnąć klamkę, lecz usłyszał z zewnątrz ryk smoka.

12 lip 2014

Felsarin - "Zło wcielone".

Ewan Dobson - "Time"


   Kto by przypuszczał, że niepozornie niewinne stworzenie może być bardziej złośliwe niż jakakolwiek istota na świecie?
   To pytanie krążyło po głowie Felsarina niemal cały czas od czasu narodzin trzech pełnych energii piskląt. Zirytowany chował koniec ogona pod sobą w obawie przed odgryzieniem, musiał mieć trzy pary oczu. Pilnowanie każdego z nich wymagało podzielnej uwagi, najwygodniej byłoby pozamykać wszystkie osobno w klatkach i tylko karmić od czasu do czasu. Kheriana nie podzielała jego zdania, najwyraźniej jej to wszystko się podobało. Przynajmniej ona nie miała odgryzionego ogona.
-Widziałeś Elisterę? - zapytała podchodząc go znienacka.
-Ta, odpłynęła razem z nurtem rzeki.
-A tak poważnie?
-Włazi na drzewo.
   Tego dnia w pełnym słońcu powoli zasypiał odpływając myślami w spokojniejsze miejsce. Od czasu do czasu otwierał jedno oko sprawdzając, czy przypadkiem jego małe dzieło zła nie rozszarpuje się nawzajem. Póki co, Sepris ciągnął skrzeczącą Sarę za ogon po trawie.
-Patrzę na nich i wyobrażam sobie, że on jest mną a ona tobą - powiedział do Kheriany. Popatrzała na niego z zażenowaniem. Postanowiła uspokoić oba smoki i przyprowadziła do niego. Czarne pisklę wlepiło wzrok w Felsarina.
-No i na co się patrzysz tymi demonicznymi oczkami? - zapytał syna - nie ukradniesz mi duszy, nie posiadam czegoś takiego.
   Mały przekrzywił nieco głowę.
-Twoje czary są bezskuteczne, nie przejmiesz nade mną kontroli.
   Sepris zaczął warczeć szczerząc kiełki.
-Nie jesteś taki groźny jak mogłoby ci się wydawać.
-Psujesz mu głowę - stwierdziła Kheriana mrużąc oczy - przy tobie na pewno nie będzie zdrowy.
   W tej chwili Sara podeszła brata i powaliła go na ziemię. Powietrze ponownie wypełniły skrzeki. 
-Dosyć tego - smoczyca odciągnęła córkę do siebie - nie będziecie udanym rodzeństwem.
   Nie wiedząc co zrobić, Sepris przytulił się jak kot do ojca.
-Nie mydl mi oczu, nic dla ciebie nie mam.
-No wiesz co? To ty potrafisz być miły tylko wtedy, kiedy czegoś chcesz.
   Jakiś czas później wróciła Sara targając za sobą grubą gałąź. Przysiadła przy rodzicach i niespodziewanie zaczęła obgryzać drewno.
-Smakuje? - zapytał Felsarin obserwując ją. Szmaragdowe pisklę popatrzało na niego z dziwną radością i wróciło do swojego posiłku. Kheriana zabrała patyk, oburzona Sara wydała z siebie głośny jęk.


***

   Małe smoczęta rosły dosyć szybko, miały bardzo miękkie łuski, bywały agresywne, strachliwe i przede wszystkim - ciekawskie. W ciągu miesiąca urosły prawie dwukrotnie, początkowo z wielkości dorosłego Labradora. Skrzydła stawały się coraz większe, niedługo mogło to zwiastować chęć do nauki latania, co niestety na obawy Felsarina, przypadało jako obowiązek ojca. Pod wieczór cała rodzina leżała w grocie.
-Przecież ja je pozabijam - stwierdził ponuro patrząc jak śpią razem.
-Przypomnij sobie swoją naukę - zachęciła go Kheriana.
   Felsarin spróbował wrócić pamięcią do tych czasów, gdy sam był skrzeczącym darmozjadem.
-Powiedział "jeśli chcesz żyć, polecisz, w przeciwnym wypadku będziesz martwy", a następnie zepchnął mnie z urwiska.
-To może lepiej nie naśladuj go. Każdy ojciec przez to przechodził, nikt nie wie jak to robić a jednak wychodzi na dobre. Nie jesteś gorszy.
-Jak sądzisz, wszystkie krzywdy nie będą w każdym razie z mojej winy.

10 lip 2014

Trevor - "Szczęk metalu"

Słyszę głos, lecz nie chcę go słuchać.
Zwiąż mnie i powiedz, że będzie dobrze.
~Disturbed - "Voices".


-To chyba tutaj - powiedziała Artezja drapiąc się łapą po szyi.
-Drugiego takiego miejsca nie ma, więc raczej tak.
   Stali przed szerokim, półokrągłym wejściem do tunelu. Połamane kraty na szczęście były otwarte, sprytnie ukryte w zaroślach miejsce miało być jedną z pierwszych kryjówek Zakonu, Trevor razem z Artezją przybyli do tego zapomnianego miejsca szukając odpowiedzi, wskazówek. Nieco poszarpany Trevor strzepał ze skórzanej kurtki liście i zdjął kaptur. Poszperał trochę w połatanej torbie i wyciągnął małą pochodnię, smoczyca pomogła mu ją podpalić i oboje weszli do tunelu.
   Ciemny, chłodny, głuchy, napawał niepokojem. Poszedł pierwszy ostrożnie stąpając po brukowanym podłożu. Po kilkunastu metrach natknęli się na ludzki szkielet przebity wystającymi z ziemi ostrzami. Przykucnął i przetarł kawałek podłogi dłonią. Zauważył metalową płytę z rowkami.
-Pułapki - stwierdził - a myślałem, że chociaż raz nic nie zagrozi mojemu życiu. Idziemy dalej, uważaj.
   Tym razem ostrożniej i już ze strachem poszli wgłąb przerażającego tunelu.
-Jak to działa? - zapytała Artezja.
-Kiedy ktoś wchodzi na kładkę, odbezpiecza taki mały cygielek i puszczają sprężyny wyrzucające ostrza do góry, proste a zarazem skomplikowane... o matko...
   Pod ścianą leżał widocznie niedawno zabity, młody smok, miał wyblakłe i przeżarte łuski, napiętą na żebrach skórę i zapadnięty brzuch, dookoła było pełno zaschniętej krwi. Smród rozkładu zakręcił mu w głowie, kolejna ofiara...
-Nie chciałabym tak zginąć - mruknęła smoczyca.
-To patrz pod nogi.
-W razie czego dobij mnie, nie chcę cierpieć.
   Sukcesywnie pokonywali drogę, minęli parę zdradzieckich miejsc i w końcu dotarli do końca, do zamkniętej, starej kraty. Szarpnął bramą sprawdzając jej wytrzymałość, najwyraźniej nie była solidnie wykonana. Artezja zdzieliła ogonem w metalowe pręty, huk poniósł się echem. Drugi, trzeci i czwarty raz, aż zardzewiałe zawiasy pękły. Z jeszcze większym hałasem całość runęła. Wkroczyli do obszernego, niskiego pomieszczenia mając za przewodnika tylko pochodnię. Znaleźli zniszczone pułki, połamane dechy, kilka powyginanych mieczy, roztrzaskane skrzynie. Jedyną drogą okazały się schody na dół.
-Mam tylko nadzieję, że nie ma tutaj żadnego potwora - rzekł z przekonaniem w głosie. W tej chwili dobiegło ich echo ponurego jęku.
-No i wygadałeś.
-Też to słyszałaś?
-Może lepiej wracajmy.
-Zobaczmy tylko co tu jest i wychodzimy.
   Zeszli po schodach, czuł za sobą oddech Artezji, stukot pazurów lekko drażnił jego napięte nerwy. Na samym dole poczuli dziwny zapach, jakby swąd siarki zmieszany z mokrą ziemią. Gotowy to ewentualnego ataku, przełożył pochodnię do lewej ręki, a prawą chwycił miecz, zagłębiali się w głuchy korytarz, po bokach mijali wyważone drzwi. Trevor zaglądał do pomieszczeń, były jednak puste. Dotarli do rozwidlenia.
-Co teraz? - zapytał.
-A ty myślisz, że ja widzę w ciemnościach? Na zewnątrz jeszcze coś widzę, ale tutaj kompletnie nic. Idziemy w prawo.
  Skręcili w prawy korytarz, szli powoli czujnie wbijając wzrok w ciemność przez sobą, w prawdzie nie miało to sensu, ponieważ ich pole widzenia wyznaczała pochodnia, a dokładniej mieli tylko orientację, gdzie jest podłoga i ściany.
-Mokro tu jest - stwierdziła Artezja.
-Mówiłem, by potrzeby załatwiać przed wejściem
-To nie ja.
   Faktycznie, posadzkę zalewała woda.
-Jeśli korytarz schodzi dalej w dół, to na pewno jest zalany, a wtedy nie ma po co tam iść.
   Miał rację, poziom wody był coraz większy co sugerowało, iż cały tunel powoli opadał. Zawrócili by obejrzeć drugą drogę. Im dalej szli, tym dziwniej się czuł. Nagle usłyszał jęk a następnie szczęk metalu. Stanęli jak wryci.
-Cokolwiek tam jest, nie chcę tego oglądać - warknęła Artezja, chwyciła go za kurtkę na plecach.
-Może nie jest wcale złe?
-Tak, z pewnością - powiedziała z ironią - w starej twierdzy należącej kiedyś do grupy sekty czczącej diabła...
   Kolejny przerażający dźwięk przebił echem przestrzeń.
-Daj spokój - Trevor zniecierpliwił się - popatrz jaka ty wielka jesteś, nic ci krzywdy nie zrobi. Nie pękaj.
-Do zabawy w bieganie po takich miejscach mogłeś namówić kogoś innego.
-Idę dalej, jak nie chcesz to tutaj zostań.
-Nie będę tkwić w ciemnościach.
   Niezdecydowanie, smoczyca poszła w jego ślady, Na końcu znaleźli wysokie, zgniłe, drewniane drzwi. Lekko uchylone. Stamtąd dobiegały dźwięki.
-Błagam cię, nie rób tego - szepnęła Artezja. Zaciekawiony Trevor ostrożnie pchnął skrzypiącą bramę.
W tej chwili gdzieś z naprzeciwka dobiegł ich krzyk.
-Tutaj też jest woda? - zapytał trochę przestraszony. Artezja nie odpowiedziała - żyjesz?
Odwrócił się, biała smoczyca stała parę kroków za nim z podkulonym ogonem. Przed nim coś dzwoniło i wrzeszczało jak torturowane. Zaczął iść w kierunku odgłosów. Czując mocne bicie serca, w krąg światła wpadła jakaś blada, wychudzona i wynędzniała postać. Na jego widok zamilkła. Ręce miał skute łańcuchami do ściany, całe ciało w bliznach oraz ranach. Oczy niemalże ślepe, mógł przypominać szkielet gdyby nie fakt, że jeszcze oddychał. Prawie łysy.
-Odejdź, daj mi już spokój, zabijcie mnie... - jęknął przeraźliwie - nic wam już nie mogę dać...
-Do kogo mówisz? - spytał Trevor podchodząc bliżej.
-Kim jesteś?
-Człowiekiem.
-Uciekajcie stąd...
-Co?
-Oni tu są, demony... gdy dowiedzą się o was...
-Jak tutaj trafiłeś? - wtrąciła Artezja stając tuż za Trevorem.
-Szukałem schronienia przez burzą, znalazłem to miejsce i postanowiłem dla zabicia czasu sprawdzić je głębiej... oni już tu byli... uciekajcie póki nie wiedzą...
-Powiedz, co tu się dzieje?
-Oni chwytają ludzi, najpierw przeprowadzają jakiś dziwny rytuał a potem bezlitośnie torturują, uciekajcie...
-Przeszedłeś przez pułapki?
-Rozbroiłem je, byłem złodziejem, dla mnie to nie był problem...
   Usłyszeli jakieś wycie, dziwne głosy w nieznanym języku. Dobiegały z ciemności, coraz bliżej.
-Idą tutaj - wydyszał człowiek - zabij mnie, panie, i wynoście się stąd, z nimi nie można walczyć.
-On mówi prawdę - warknęła Artezja - chodźmy już.
   Trevor chcąc czy nie chcąc, przystawił ostrze miecza do wątłej piersi więźnia i pchnął. Popłynęła krew i człowiek opadł bezwładnie na kajdanach. Zamieszanie było coraz bliżej, w końcu smoczyca podniosła go i zaczęła nieść w kierunku wyjścia.
-Dobra, sam umiem iść...
   Puścili się biegiem, za drzwiami stracił równowagę w kałuży i upadł boleśnie na plecy, usłyszał trzask drewna. Jego nozdrzy dobiegł ostry, odpychający zapach. Artezja pomogła mu wstać i pobiegli prawie na oślep przed siebie zostawiając za sobą głosy. Niedługo potem już wchodzili po schodach i dalej  przez zrujnowany hol. W końcu przebiegli tunel zapominając o pułapkach aż wypadli na zewnątrz. Trevor padł na ziemię dysząc.
-I po co ci to było? - zapytała smoczyca spoglądając za siebie.
-Coś tam jest - powiedział łapiąc oddech. Zamknął oczy, światło dzienne raziło go do bólu. Czuł od siebie dziwny smród - co to było, do cholery? Co tak śmierdzi?
   Przypomniał sobie sytuację przed wejściem do lochu z więźniem.
-Bez jaj - wyszeptał - naprawdę ty?
-Zapomnij - smoczyca wycofała się.
   Trevor wstał równo na nogi, zdjął z siebie kurtkę, czuć było od niego moczem.
-Jestem cały w szczynach! - krzyknął oburzony - to obrzydliwe!


7 lip 2014

Kheriana - "Mały"

Na jej uśmiech wydaje mi się,
Jakby powracały do mnie wspomnienia z dzieciństwa.
~Guns'n'Roses - "Sweet Child O'Mine"


Dwa tygodnie po powrocie Felsarina, w niezbyt piękny dzień, oba smoki spały w najlepsze. W bezsennej drzemce Kherianę wyrwało skrobanie i chrzęst. Uniosła głowę czując wzmożone bicie serca, dźwięk przeraził smoczycę, było czymś zupełnie nieoczekiwanym. Wkrótce w słabym świetle dogasającego żaru dostrzegła ruch tuż obok nich, zielone jajo drgnęło, towarzyszył temu głośny trzask. Szturchnęła Felsarina.
-Obudź się, musisz to zobaczyć.
-Jeśli to nie jest jedzenie to nawet nie będę otwierał oczu...
-Popatrz.
   Czarny smok otworzył jedno oko i odwrócił głowę. Usłyszeli stłumiony skrzek. Spojrzeli na siebie zaniepokojonym wzrokiem. W tej chwili niebieskie jajo przewróciło się. Wszystkie trzy były popękane. Obserwowali to wszystko w milczeniu. Po jakimś czasie z zielonego jajka odpadł kawałek skorupki, chwila spokoju i wkrótce pękła na kilka mniejszych części. Na kamieniu, krztusząc się, leżał malutki, szmaragdowy smoczek. Otworzył pyszczek strosząc skrzydła jakby w obronie przed czymś. Pisklę miało karłowate skrzydełka, duże oczy i delikatne, miękkie łuski, jeszcze krótki, cieniutki ogonek. Zwróciło swój małą główkę w stronę rodziców.
-Zobacz jaka piękna - powiedziała Kherianą wyciągając szyję. Powąchała swoją córeczkę i przytuliła ostrożnie przyjmując pod swoją opiekę. Niedługo potem to samo stało się z błękitnym jajkiem. Wlepili oczy w ostatnie, nieruchome.
   Przez parę minut kompletnie nie dało znaków życia. Kheriana lekko szturchnęła je. Ze środka dobiegło warknięcie.

-Będzie tak samo leniwy jak ty...
    Krótkie trzaśnięcie, osłonę przebiła czarna, zakończona drobnymi pazurkami łapa. Smoczek zaczął od środka rozrywać skorupę, aż wygramolił się na zewnątrz. Ciemny jak noc, zwrócił swoje żółte ślepia wprost na rodzinę. Wstał ostrożnie na cztery łapy, odepchnął od siebie pozostałości po jajku i węsząc zniknął w ciemnej grocie.
-No to teraz idź go znajdź zanim zniknie - nakazała Kheriana. Zaskoczony Felsarin powoli zabrał się za szukanie swojego syna. Wkrótce wrócił niosąc warczące pisklę za skórę na karku. Położył go przy brzuchu matki i sam legł obok. Zapadła cisza.
-Co teraz? - zapytał.
-Sara, Elistera i Sepris - wymieniła smoczyca wskazując nosem kolejno na szafirowego, szmaragdowego i czarnego smoczka.
-On będzie zły - stwierdził słysząc wysokie, szczenięce warczenie, podsunął mu swój ogon lekko uderzając go po główce - zobaczysz, zeżre nas w nocy.
-Nie przesadzaj...
   Sepris zacisnął drobne, ostre kły na ogonie Felsarina. Ten zaś zrobił wielkie oczy.
-Zabierz go! - podniósł głos. Mały rozluźnił szczęki - ledwo przyszedłeś na świat, a już cię nie lubię, obrzydliwy diable...

***

   Następnego dnia Kheriana wróciła ciągnąc za sobą ciężko upolowanego jelenia. Zastała Felsarina drażniącego Sarę, Elisterę obserwującą z wyraźnym zachwytem płonące ognisko i Seprisa grzebiącego łapą w szczelinie.
-Co ty robisz? - zapytała smoczyca.
-Denerwuję ją - odparł Felsarin szturchając i lekko popychając błękitne pisklę. Sara wydawała z siebie syki, warczała i zezłoszczona próbowała złapać łapę swojego ojca.
-Przestań.
-Tak fajnie jest widzieć, jak twór mały sobowtór bezsilnie pęka ze złości. Z tobą bym tego nie mógł zrobić.
-No dobra, pora żreć, zobaczymy ile takie małe coś potrafi jeść...
   Kiedy tylko wszystkie trzy pisklęta zauważyły jedzenie, natychmiast podeszły do zdechłego zwierzaka z głodem w oczach. Felsarin z Kherianą patrzeli z przerażeniem, jak wszystkie rozrywają ciało z dziką zawziętością. Kradły sobie nawzajem kawałki mięsa i robiły przy tym trochę hałasu.
   Kheriana czuła nieopisaną radość, teraz już nigdy nie poczuje się samotna...

5 lip 2014

Felsarin - "Z ciemności zrodzony"

To, co widziałem tamtej nocy było nie do przemyślenia.
To, co widziałem w snach było odbiciem,
Wspomnień rzucających się w oczy.
~Iron Maiden - "The number of the beast"


   W lekko wietrzny, pochmurny i nieco chłodny dzień, Felsarin siedział znudzony w tych samych ruinach, gdzie widzieli diabelski rytuał. Na ostatnim zachowanym filarze pilnował niczym posąg opuszczonej kupy gruzu. Czarny ogon zwisał bezczynnie, nieruchomo. Tamte wydarzenia dały mu mocno do myślenia, chciał wyjaśnień, lecz nikt nie mógł dać mu konkretnej odpowiedzi. Czym w takim razie był? Nigdy nie miał żadnego związku z wysłannikami piekła.
   Po uwolnieniu z celi nie widział już Trevora. Podejrzewał, że po prostu uciekł albo sprytnie go unika. Nie zamierza mu odpuścić. Pozostało jeszcze pytanie: kto zdzielił go w łeb? Póki co, nikt nie odważył się zapytać o współpracę, najwyraźniej czekają, aż napięcie zniknie. Usłyszał jakiś szelest, następnie syk, jakby odgłos wściekłego kota. Popatrzał w dół szukając źródła dźwięku. Pod filarem stała pokryta od głów do stóp czarną peleryną wysoka, szczupła postać przewiązana czerwonym pasem. Unosiła głowę tak, że był w stanie dostrzec bladą twarz. Zeskoczył na ziemię. Zakapturzona kobieta obserwowała go demonicznym wzrokiem, miała surowy wyraz oblicza, blado-czerwone usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu.
-Czekaliśmy na ciebie - powiedziała cichym, nasączonym mocą głosem, nienaturalnym - oto staje przede mną ten, którego wysłał sam Pan Cienia...
   Felsarin milczał, mieszane uczucia nakazywały mu przyjąć postawę słuchacza.
-Jestem Sheila - rzekła opierając biodro o stary kamień - od dawna, my, słudzy, byliśmy karmieni obietnicą o przybyciu swojego wojownika, cierpliwie czekaliśmy.
-Chcę wiedzieć wszystko od początku - zażądał - kim i czym jestem, dlaczego, po co i kto to wszystko wymyślił.
-Więc szukasz prawdy, prawda jest kluczem do naszego wnętrza. Opowiem ci, powinieneś wiedzieć wszystko, wtedy odkryjesz, z kim warto trzymać a z kim nie.
-Mów.
-Wieki temu - Sheila zaczęło swą opowieść - gdy jeszcze świat nie był pod panowaniem ludzi, elfów ani krasnoludów, rządziły nim smoki, liczna i potężna rasa stworzeń o czasem diabelskim temperamencie. Kiedyś często toczyła się walka o to, kto jest najpotężniejszy i zasługuje na miano władcy, to normalne u każdej populacji. Jednak doszło do ingerencji niebios, zesłali na ziemię smoka albinosa, biały symbol światła o chwytliwym imieniu Albina, zaiste pomysłowi są ci na górze, prawda? Swoją urodą i boską aurą szybko zajęła miejsce władcy, cóż, niebiosa chciały mieć swoje zastępy i swoją odznakę. Jednakże w konkurencji i chęci odebrania dobru tego, co ważne, z ciemności i ognia diabeł zrodził czarnego, ponurego smoka, Khanemita. Dał mu siłę kilku bestii i ognisty charakter, pozbawił go strachu przed śmiercią. Walka dobra ze złem rozgorzała wyjątkowo szybko, całymi godzinami dwa smoki walczyły o dominację i losy całej rasy. Khanemit miał to, czego brakowało Albinie, potrafił zabijać, był okrutny i nie szczędził na brutalności. Zniszczył swojego przeciwnika i został panem. Osiągnął to, czego chciał jego stwórca.
-Dalej?
-Jak każde żywe stworzenie, Khanemit nie mógł żyć wiecznie, więc postanowiono, iż będzie przekazywał swoją siłę oraz władzę najsilniejszemu synowi. Przez wszystkie pokolenia, jego potomkowie rządzili i mieli w garści dla czartów gotowych sprzymierzeńców. Gdy świat ujrzał elfy oraz ludzi, kolejny znak z nieba stworzył dla opuszczonych przez boską wolę nowego wroga, gryfy. Strzegły podobnych do samego stwórcy ludzi, podczas gdy smoki związały się z innymi rasami. Zapomniano o tym, że Albina przed śmiercią wydała na świat własne potomstwo, przetrwało do dzisiaj i w tajemnicy ma odmienić duszę potępionych, czarnych smoków. Przepowiedziano nam, że kiedyś znowu dołączycie do naszych szeregów.
-Naprawdę wszystko co czarne musi być złe? - spytał poirytowany smok - i skąd te bajki o piekle o niebie?
-Wszystko zależy od ciebie, po czyjej stronie staniesz. Masz w sobie demona, my czujemy, kto jest przeklęty a kto nie. Dobrzy po śmierci już nigdy nie wracają, a źli mogą ponownie dostać życie.
-Skoro jestem zły, to czemu potrafię współczuć i kochać?
-Ponieważ są to cechy śmiertelnika, ciało należy do ziemi, najważniejsza jest dusza. Jako wysłany przez naszego pana, będziesz stał najwyżej w naszej hierarchii, wyżej od kapłanów. Możemy zabić twoich wrogów, chronić twoich bliskich, musisz tylko z nami być...
-To naprawdę interesujące, ale nie chcę, by moja rodzina zmieniła się w demony z płonącymi ślepiami.
-Przecież nimi są, płynie w nich twoja krew, krew Khanemita, stworzona przez samego diabła. Jedynie matka tych dzieci musiałaby przejść przez rytuał...
-Nie skorzystam.
-Zastanów się, masz przed sobą klucz do wszystkiego, czego zapragniesz...
-Wystarczy mi to, co mam.
-Wiesz, czemu Artezja chciała cię uwieść? - zapytała Shelia zakładając ręce na piersi.
-Bo jest niewyżyta i brakuje jej partnera. Zgadłem?
 -Chciała to zrobić, bo kiedy wasza krew się zmiesza, zniknie całe dobro oraz zło, u waszego potomstwa nie byłoby już zła ani dobra. Oni na górze wiedzieli, że siłą was nie pokonają, na samczy instynkt wiadomo, jak zadziałać. Będzie próbowała do ciebie dotrzeć, sięgnie po wszystkie środki, byle tylko być jej uległ. Właśnie dlatego chcemy twojej przynależności, ochronimy twoją rodzinę, którą Artezja będzie pragnęła zniszczyć, twoją jedyną słabą stronę. Pamiętaj, jak ciebie nie zdobędzie, to sięgnie po twego syna.

2 lip 2014

Felsarin - "Demon"

Stoisz w kolejce, gdy malują ci numery na głowie.
Teraz jesteś więźniem po wsze czasy.
~Avenged Sevenfold - "Nightmare"


-To... to było coś potwornego - jęknęła Artezja. Jedynie Trevor wyglądał zdrowo. Wszyscy zwrócili ku niego głowy.
-Sądzę, że to dzięki temu - powiedział pokazując im łańcuszek z czerwoną runą - dostałem jakiś czas temu.
-Felsarinie? - smok zignorował wezwanie - obudź się.
   Dopiero szturchnięcie przywróciło mu uwagę. Spojrzał kierunku zaniepokojonej smoczycy.
-Teraz już widzisz, dlaczego potrzebujemy waszej pomocy... - wyszeptał Tewis. Elf wciąż leżał na ziemi.
-Nie - Felsarin wydał z siebie agresywny warkot - to nie jest powód. Z nimi się nie walczy, oni byli, są i będą, nikt nigdy nie pokona zła.
-Dobrze się czujesz? - zapytano go.
-Jak nigdy dotąd. Niepotrzebnie mi to pokazujecie.
-Felsarinie, zawsze miałeś czerwone oczy?
-Nie ważne - odwrócił się z zamiarem odejścia. Artezja powstrzymała go chwytając smoka za ogon. Zdenerwowały ścisnął jej boleśnie szyję, smoczyca zrobiła wielkie oczy i wydając z siebie dźwięki dławienia.
-Spróbuj jeszcze raz mnie dotknąć, a będziesz pluć krwią przez dziurę w krtani...
   W tej chwili poczuł mocne i ciężkie uderzenie w tył głowy.

***

   Odzyskaniu świadomości towarzyszył tępy ból promieniujący z czaszki. Nie do końca wybudzony smok poczuł chłodne podłoże, leżał na surowym kamieniu. Otworzył ostrożnie oczy, ku jego przerażeniu znajdował się w ciemnej, zimnej celi. Loch był dosyć mały, panowała tu głęboka cisza. Spróbował wstać, zadzwoniły kajdany. Został skuty, jak zwykły więzień, nawet pysk miał przewiązany paskiem. Po jakimś czasie przypomniał sobie ostatnie wydarzenia, nie pozostało mu nic jak tylko czekać. Miał złe przeczucia, albo uwięził go zakon, albo elfy, w każdym razie na pewno nie bez powodu i dobrze się to nie skończy. Nie był w stanie ocenić czasu, jaki tutaj spędził, ale w końcu usłyszał kroki. Ku swoim obawom ujrzał Trevora. Mężczyzna szedł powoli, samotnie w jego stronę, na ustach miał dziwny uśmieszek.
-Kto by przypuszczał, że jesteś jednym z nich - rzekł na powitanie - jak długo? Ile lat już tak żyjesz?
   Felsarin fuknął nie mogąc wydać z siebie innego dźwięku.
-Ach, zapomniałem - jego twarz rozjaśnił złośliwy grymas - biedny smoczek, przynajmniej teraz nikomu nie zagrozisz. Co? Chcesz coś powiedzieć? Twoje zdanie nie ma już żadnego znaczenia. Teraz każdy będzie wiedział, czym byłeś.
   Smok na chwilę zwinął się w kłębek. Sięgnął skutymi łapami do pyska i zaczął się szarpać. Trevor obserwował go z zainteresowaniem.
-Wiesz? Kiedy cię zabiją, skorzystam na tym podwójnie. Zaniosę twój łeb królowi a on mi zapłaci okrągłe dwadzieścia tysięcy dukatów.
   Wściekły Felsarin zerwał pasek i w końcu mógł otworzyć paszczę.
-Ty pieprzony zdrajco - warknął - na tym ci zależy? Na złocie? Jesteś taki sam jak inni...
-Dużo mnie łączy, ale ja zabijam winnych, potwory, a ty do nich należysz. Będę nosił na sobie twoją skórę. Podobno bezduszność przechodzi na potomstwo, wiesz, ile dostanę, jeśli przyniosę mu twoje pisklaki?
   Napiął łańcuchy ze wściekłości.
-Wypuszczą mnie stąd, a wtedy lepiej uciekaj stąd jak najdalej, gwarantuję ci, że nawet cała armia imperium cię nie ukryje przede mną. 
-Czyżby? - Trevor zaśmiał się - wyjdziesz stąd jedynie na egzekucję.

***

   Następnego dnia, jak sądził, przed kratami stanęło parę osób. Wśród nich był Tewis, jakiś wysoki, bogaty i elegancki jegomość, wyglądający na prawnika sztywniak, dwoje strażników i Trevor. Ten ostatni z satysfakcją w oczach obserwował całe zdarzenie. Jak go poinformowano, odwiedził go sam król, Herold. Dostojny elf o spiętych, blond włosach, surowym wyrazie twarzy, drapieżnych brwiach, odziany w czerwone-błękitne szlacheckie szaty nakazał otworzyć celę. Klucznik szybko wykonał rozkaz. Następnie rozkuli smoka z kajdan.
-Proszę, wybacz całe zajście - powiedział łagodnym tonem - to nieporozumienie.
-Nieporozumienie? - zapytał Felsarin siadając.
-Tak, wstyd mi za ich czyny, obiecuję, że to więcej nie będzie miało miejsca. Czy jest coś, czym mogę zrekompensować ci tą pomyłkę?
   Pomyślał. Jego spojrzenie padło na Trevora, zaskoczenie przeszło w przerażenie, zbladł na widok mściwego spojrzenia.
-Jestem głodny, nie pogardziłbym czymś dobrze upieczonym...
   Wypuścili go, tak po prostu. Wiedział, że nie mogą tak zwyczajnie go o coś posądzić, szczególnie, gdy chodzi o zdobycie zaufania. Wychodząc z lochu warknął do Trevora:
-Będę cię śledził aż do śmierci...