Layout by Raion

30 cze 2014

Trevor - "Poznaj bestię"

Czy widzisz to co ja?
Prawda jest przestępstwem,
Milczenie pewnością.
~Metallica - "Eye of the Beholder"


   W nieprzychylną pogodę zawitał posłaniec. Dudniący deszcz zacinał bezlitośnie, ogromne krople robiły niemiłosierny hałas, i właśnie w ten ciemny dzień, pukanie do drzwi nie wróżyło dobrych wieści. Ciężkie, ołowiane chmury wisiały nisko nad miastem. Zmoknięty, niski młodzian został zaproszony do domu. Z czarnego płaszcza spływały strumienie wody, blada twarz zaświeciła w półmroku, nie zrzucając kaptura przemówił zachrypniętym i niezadowolonych tonem:
-Przybyli, chcą cię widzieć, Tewisie.
-Naprawdę? - poirytowany elf złożył ręce na stole - w taką pogodę?
-Powiedział, że nie ma ochoty czekać i chce wiedzieć o co chodzi, już teraz. 
  Chciał czy nie chciał, trzeba iść. Trójka niezbyt ucieszonych osób niedługo potem wyszła na ulewny deszcz. Płaszcze stały się ciężkie, buty przemokły, lecz niestrudzeni poszli za posłańcem. Jakby tego było mało, zaprowadził ich do głównego wejścia, gdzie czekał na nich dorosły, ponury czarny smok. Siedział patrząc spode łba na nich od czasu do czasu poruszając długim ogonem.
-Nie mogłeś zaczekać? - zapytał ze złością Tewis - głupiś?
-Uważaj sobie - warknął Felsarin - ta chora na umyśle szkapa poturbowała mi mózg jak nikt inny, trudno jest wysłać kogoś normalnego?
-Dobra, uspokój się i chodź w jakieś inne miejsce.
-Nie, bo nie wiem czy to, co chcesz mi powiedzieć jest warte mojej uwagi. Byle szybko.
-Jest dużo rzeczy do omówienia.
-Jeśli będziesz przynudzał, utopię cię w kałuży... 
   Znalazłszy dogodne i suche miejsce pod wejściem do pałacu, Tewis z Trevorem odrzucili kaptury, ten trzeci odszedł za swoimi sprawami. Smok usiadł wpatrując się w nich oboje groźnym wzrokiem. Elf zaczął opowiadać i wyjaśniać całą sprawę, zajęło mu to paręnaście minut. 
-I naprawdę myślisz, że to wszystko zależy ode mnie? - spytał gad nie kryjąc oburzenia - poważnie?
-Jak zobaczysz wszystko na własne oczy, zmienisz zdanie - zapewnił go.
-A ty czemu nic nie mówisz? - uczepił się Trevora - wyglądasz zbyt podejrzanie, jak jeden z tych przydupasów z Wolsedore.
-Jakbyś zgadł - powiedział pierwszy raz Trevor. Poczuł strach i jednocześnie zawód, on był po prostu bezczelny.
-Zostawię to bez komentarza, mam tylko nadzieję, że ten pokaz z czarną magią będzie ciekawy. I trzymajcie tą białą, niewyżytą jaszczurkę z dala.
   Dwa dni później, o zaplanowanej porze wszyscy trzej razem z paroma strażnikami oraz ku wyraźnemu niezadowoleniu Felsarina - Artezją przyszli w omówione miejsce.  Bez dłuższej sprzeczki wyruszyli, prosto do ruin starej kaplicy. Obszerny budynek, jaki niegdyś stał na pagórku teraz był tylko kupą gruzu, zachowana została tylko tylna oraz kawałek bocznej ściany, jeden filar i połowę bramy, resztę stanowiły zniszczone, bezużyteczne kamienie porośnięte mchem. Ołtarza nie było, z kamiennych ławek zostały tylko siedzenia, bez oparć. Przez drogę Trevor podsłuchiwał rozmowę obu smoków.
-Czemu taki jesteś? Moglibyśmy razem tyle przeżyć... - powtarzała Artezja.
-Już wystarczająco dużo przeżyłem złych dni. Jesteś chora psychicznie.
-Nie jestem. Brakuje kogoś takiego jak ty.
-Czy do twojego małego, zgniłego mózgu nie dociera, że mam rodzinę? Gdybyś znalazła mnie pierwsza, może coś by z tego wyszło. Ale ze względu na twój stan umysłowy...
-Czyli po prostu czekałeś na pierwszą lepszą?
-Z nią też na początku wesoło nie było, nie wiem czy tylko na mnie trafiają świry, czy po prostu każdy taki jest.
-Popatrz, jak idealnie byśmy do siebie pasowali...
-Tak, jak ogień i woda - stwierdził ironicznie Felsarin - idealne połączenie, szczególnie, kiedy próbujesz podsycić ogień wodą. Weź lepiej idź sobie znajdź jakieś ciekawsze zajęcie albo wyżyj się na kimś innym, o to trudno nie będzie. 
   W tej chwili Tewis nakazał wszystkim siedzieć cicho. Podeszli bliżej ruin, znaleźli sobie bezpieczną kryjówkę, dobre miejsce do obserwowania całego "przedstawienia". Całkowicie ogarnięci w mroku, Trevor przypadkowo nastąpił na ogon po czym usiadł. Była północ, księżyc w nowiu. I w tej chwili w zrujnowanej kaplicy zapłonęło światło, w krąg weszło parę sylwetek prowadzących związanego linami i łańcuchami smoka. Nakreślili krwią pentagram i tam złożyli najwyraźniej spanikowanego smoka. Nikt nie był w stanie dostrzec twarzy zakapturzonych postaci, widzieli tylko ich blade, białe dłonie oraz nóż w rękach jednej z osób. Zaczęli prowadzić rytuał.

   Nów księżyca, zarówno jak pełnia, ujawnia wszelakie zło drzemiące w czasem niepozornie niewinnych istotach. Właśnie ta jedyna pora, ta noc w miesiącu, poświęcona jest innej stronie, bardziej demonicznej. Podczas gdy okrągła tarcza naturalnej, ziemskiej satelity spogląda na życie, z ukrycia wychodzą wilkołaki, potwory rządne krwi. Jednakże kiedy księżyc odwraca całkowicie swój wzrok, wtedy dzieje się coś znacznie gorszego. Ich głód nie zaspokaja świeże mięso, tylko niewinne i czułe dusze.
   Po północy sekta odprawia rytuał, podczas całego spektaklu na wierzch wystawiana jest nasza niematerialna postać. Przeklęci już nie posiadają duszy, oddali ją, karmią swojego pana innymi w zamian za moc, jaką w nich przelewa. Pewna zależność mówi, że jeśli jedna rzecz znika, coś musi ją zastąpić. Tej nocy, kolejna z nich odejdzie do piekła. Podobno opętani mają lśniące, czerwone oczy, potrafią ucieleśniać się z ciemnością, wszelkie poczucie wrażliwości oraz współczucia znika, zostaje tylko zło, zło, jakie żyje w każdym z nas. Wypełnia pustkę po brakujących uczuciach, włada naszym umysłem. Dla opętanego ratunkiem może być tylko śmierć.
   Tej nocy miał miejsce rytuał, pentagramem ujawniają bramy piekła, krew kluczem, śmierć przepustką. Pięcioro bezdusznych poświęcało smoka, ucztę dla szatana, i wnet, kapłan ukląkł zupełnie jak do modlitwy, kawał wypowiedzieć głośno oraz wyraźnie słowa:
-Volo visere terram ubi cruciabitur igne et sulphure, quod cuique secundum modum sibi aeternum massae flumina ripas arboribus non crescit multa milia passuum, ubi pax non est.
   Dla Felsarina brzmiało to dosyć znajomo, drgnął czując przebłysk cierpienia, przebijającego serce sztyletu. Słowa znaczyły dokładnie:
-Chcę stąpać po ziemi dręczony ogniem i siarką, gdyż każda sekunda wiecznego nurtu rzeki gdzie drzewa nie rosną przez wiele tysięcy kilometrów nie daje mi spokoju.
   Głos był doskonale słyszalny, kapłan wyciągnął długie ostrze ofiarne, nakreślony pentagram zapłonął czerwonym ogniem, i w tej chwili nóż opadł przebijając serce smoka. Zapadła cisza, pięć cieni odprawiających potworny rytuał stanęło na każdym wierzchołku pentagramu, podawali sobie jakiś kielich, wspólnie pili z niego krew. Czekali. 
   Jeden ze strażników stracił przytomność, Artezja ukryła głowę za skrzydłem, cała drżała. Felsarin patrzał obojętnym, niewzruszonym wzrokiem na cała odprawę. Przez chwilę ogarniało poczucie bycia złym, bezlitosnym, okrutnym i jednocześnie udręczonym. Po dosyć długim czasie, nad złożoną ofiarą zaczął pojawiać się czarny obłok, wypływał z ziejącej na piersi smoka rany, tajemniczy dym stanął w płomieniach wydając z siebie przeraźliwy skowyt, krzyk wypełniał głowy wszystkich obecnych, Tewis zaczął krzyczeć chwytając za swoje uszy, z skąd popłynęła krew. Felsarin dosłyszał jęki udręczonych i znękanych dusz, przerażające, ponure, głodne i pełne żalu, bólu. 
   Po chwili potworny pokaz dobiegł końca, zamordowany smok podniósł głowę a potem rozkuty i rozwiązany stanął równo na nogi, w miejscu przebitej piersi powstał czarny jak węgiel znak, symbol wiążący go na zawsze ze złem. Postacie uklękły dziękując swojemu panu za przyjęcie ofiary. 

28 cze 2014

Felsarin - "Blask świętości"

Błyszczące diamenty,
Jak oczy kota, czarne i niebieskie.
Coś nadchodzi po ciebie.
~Dio - "Holy Diver"

   Pogodny dzień jak zwykle spędzał grzejąc swoje rozleniwione ostatnimi czasy dupsko. Kheriana siedziała w wodzie dając delikatnie nieść się nieustannemu nurtowi. Obserwował ją, myślami odpłynął zapominając o otaczającym go świecie. Zamknął oczy, było mu tak przyjemnie ciepło. Niczym niezaniepokojony umysł smoka powoli zasypiał, lekki wietrzyk tulił go.
   Świadomość zwróciło mu głośnie pluśnięcie. Błękitna smoczyca przewróciła się w wodzie. Znowu wrócił do swojej zadumy myśląc o gorącej, parującej pieczeni, poczuł lekki głód, lenistwo nie pozwalało mu wstać. Po jakimś czasie wyczuł czyjąś obecność, ktoś szturchnął go między żebra i Felsarin obrócił się na grzbiet.
-Żyjesz jeszcze? - usłyszał pytanie, oczekiwał głosu Kheriany. Otworzył oczy. Nad sobą ujrzał piękną, białą smoczycę. Swoją głową przysłaniała słońce rzucając na niego cień. Miała bajeczne, złote oczy, głęboki i ujarzmiający wzrok.
-Umarłem, pewnie jesteś aniołem - rzekł wniebowzięty.
-Niezupełnie - odpowiedziała - ty tu rządzisz?
-Nie - Felsarin wskazał na dryfującą Kherianę - ona.
   W tej chwili Kheriana dostrzegła ich oboje. Już wyczuł jej zdenerwowanie, już warcząca wściekle wychodziła na brzeg. Kątem oka zauważył niekryte, chciwe spojrzenia w kierunku białej smoczycy.
-Felsarin jest moją własnością, wynocha - syknęła rozjuszona Kheriana.
-Spokojnie, przychodzę w innym celu. Ale zacznijmy od początku, jestem Artezja...
-Nie obchodzi mnie twoje imię, interesuje mnie tylko to, kiedy sobie pójdziesz.
-Nie przyszłam do ciebie, więc stul pysk.
-Nie będziesz mi mówić co mam robić.
   Wyczołgał się i usiadł z boku.
-To zamknij mordę i przestań zakłócać spokój.
   W tej chwili Kheriana natarła na Artezję, obie smoczyce zaczęły ze sobą walczyć i robiąc hałas. Poirytowany lekko Felsarin chwycił swoją partnerkę. Odciągnął ją z trudem.
-Zniszczę cię - warknęła - rozszarpię i poćwiartuję...
-Zrobisz to później - przekonał ją - ale teraz powinnaś być spokojna. Zło piękności szkodzi.
-Z pewnością jej już nie zaszkodzi - parsknęła biała smoczyca. Po szyi płynął jej drobny strumyczek szkarłatnej krwi.
-Jesteś już trupem - zagroziła Kheriana.
-Wracając do tematu - próbował załagodzić sytuację.
-Nie owijając w bawełnę powiem krótko - Artezja przeszła do rzeczowego tonu - mam sprowadzić cię do Alsterdartii.
-Wolne żarty - nie mogła powstrzymać zdenerwowania Kheriana - myślisz, że puszczę cię z NIĄ? Nigdy w życiu.
-Nie ty o tym decydujesz, taka jest wola rady nadzorczej.
-Jesteś posłańcem? - zapytał podejrzliwy Felsarin cały czas trzymając Kherianę - i czemu akurat ja?
-Niech ci będzie - westchnęła - do walki z imperium nie możemy przystąpić rozdzieleni, wszyscy musimy stanąć obok siebie. Elfy chcą pomocy krasnoludów, ale bez was... bez nas nikt z nich nic nie zdziała. Dlatego ty powinieneś polecieć do długouchych i posłuchać, co mają ci do powiedzenia oraz na własne oczy coś zobaczyć. Wasz ruch pobudzi krasnoludy do działania. Wysłali mnie, bo sądzili, że najlepiej podziałam.
   Felsarin poczuł bolesny zacisk Kheriany. Popatrzał na nią pytająco.
-Przekonaj mnie - warknęła.
-Nie rozumiesz, że wszyscy stoimy w miejscu? - Artezja wyraźnie zaczęła tracić cierpliwość - nic nie robimy, kompletnie nic. To wy tutaj zapewniacie bezpieczeństwo Morgalowi, przez to jest niewrażliwy na wszystkie prośby z zewnątrz. Po za tym zobaczysz coś, co na pewno otworzy ci oczy. W takim tempie uciekamy tylko przed Valthanem, a ucieczka prowadzi tylko do porażki. Chcesz tym skazać nas wszystkich?
-Dobra, dosyć tego - przerwał stanowczo - bez zgody mojej królowej nigdzie nie pójdę.
-Tutaj chodzi o losy wojny - ciągnęła dalej.
-Niech ci będzie - Kheriana wystąpiła - ale jak wyczuję jakiś podstęp, znajdę między wami jakiś związek, ciebie biała maszkaro utopię, a ciebie, Felsarinie, każę wykastrować. Zrozumiano?
-Pewnie, wasza wysokość - odpowiedziała  Artezja nie kryjąc sarkazmu - nie ma czasu, chcę wrócić do domu.
   I odleciała. Kheriana zatrzymała na chwilę czarnego smoka. Złapała go za paszczę.
-Bądź grzeczny, kochany, wracaj szybko i uważaj na siebie. W przeciwnym wypadku będę zła.
-Już jesteś.

26 cze 2014

Trevor - "Czarna magia i smoki"

Mówią nam, że wszystko gra.
A my zgadzamy się z tym.
Jak możemy zasnąć w nocy,
Gdy wyraźnie jest coś nie tak?
~Nickelback - "When We Stand Together"

   Stałe i pulsujące życie elfów szybko wpłynęło na zachowanie Trevora. Odnalazł w sobie dziwny spokój. A może po prostu bycie z dala od Wolsedore tak na niego działało? Tutaj wszystko zdawało się być niewinne, zupełnie jakby trafił gdzieś, gdzie nie istnieje nienawiść. Wbrew pozorom - musiał uważać, jak zastrzegł go Tewis, nigdzie nie jest bezpiecznie, trzeba mieć czujność i nikomu przesadnie nie ufać.
   Ojciec opowiedział mu o pewnym zjawisku, o zakonie uprawiającym czarną magię. Szerzenie takowego zła było sprzeczne z prawem, podobno każdy, kto choć raz użył diabelskich czarów - sprzedawał duszę i już na wieczność miał zostać wyklęty. Starano się z tym walczyć, zniszczyć kalającą równowagę skazę. Podsunięto nawet tezę, iż zakon ten jest kolejną stroną konfliktu chcącą przejąć kontrolę. W przeciwieństwie do Valthana, oni nie zabijali, oni brali do siebie i skłaniali do służby ku czci piekieł.
   Dopiero teraz zauważył, jak głupi musi być jego król. Woli być sam przeciwko wszystkim.
-Ta najbardziej cierpiąca strona - opowiadał Tewis przy herbacie - czyli każdy odmieniec, każda rasa inna niż człowiek, każde stworzenie nie będące pod władzą imperium, musi walczyć z dwoma wrogami. Byłoby lepiej, ale jesteśmy rozbici, każdy władca dba tylko o własny tyłek, Morgal widzi tylko swoje miasto, smoki są obojętne, gryfy uciekły w świat, każda inna istota żyje w swoim stadzie i nic nie robi. Jak mamy walczyć o swoje? Nikt nigdy nie wygrał wojny uciekając od niej. Z takim nastawieniem nas zniszczą.
-No to dlaczego nikt nie negocjuje z władcami? - zapytał Trevor. Prowadzili otwartą dyskusję.
-Bo każdy musiałby słuchać tego samego, wszyscy musieliby dojść do porozumienia i dopiero przejrzeć na oczy. Morgal ma takie wysokie ego, bo jest bezpieczny, leży sobie w strategicznym punkcie i tylko cieszy swoją krasnoludzką mordę. Tylko ktoś potężniejszy, ktoś, kto ma na niego wpływ może tam iść. Taki szczęśliwy, fortu bronią smoki, żyją sobie w zgodzie, niczego więcej im nie trzeba.
-Czyli aby obudzić krasnoludy trzeba najpierw wykopać latające gady, tego nikt nie zrobi. Co z tego, że część z nich mieszka tutaj, skoro trzeba osobiście zadziałać w centrum uwagi? Tam albo nas zjedzą albo nic z tego nie wyjdzie.
-Chyba - elf wpadł na pomysł - pokażemy im, co zakon z nimi robi. Przecież oni składają ofiary. Jedynym problemem jest znalezienie tego, który ruszy cały ten ospały zwierzyniec z miejsca. Wszyscy wiedzą, jak bardzo na smoki działa krzywdzenie ich rasy przez innych. Kiedy zobaczą, że są traktowani jak ofiary i poświęcani w taki sposób, to na pewno otworzą oczy.
-Zapłacić nie można, niby czemu większość łowców biega za wilkołakami z mieczem? Bo mają za to pieniądze, dla wielu z nich jest to połączenie rozrywki z dochodem, a czasem bardzo opłacalnym. No i bezpieczeństwo, posiadanie żołdaka w rodzinie jest pożyteczne, bo nikt nie podejrzewa pokrewieństwa ze złem.
-Wiesz, co to jest melanizm oraz albinizm? - zapytał zagadkowo Tewis przeciągając się. Trevor pokręcił głową - przeciwieństwa, jak ciemność i światło. Światło rozjaśnia mrok.
-Do rzeczy.
-Melanizm jest takim przypadkiem, kiedy skóra przybiera czarny kolor. Albinizm, czyli jego przeciwieństwo jest wyjątkiem, gdy mowa o kimś, kto ma białą skórę. Kiedyś odkryliśmy pewną zależność, istnieją zwierzęta dotknięte takimi przypadkami, bardzo rzadkie, ale jednak są. 
-Nigdy nie słyszałem o białym smoku - domyślił się - łatwo ci mówić, ale czy przypadkiem nie zaczynasz fantazjować? 

***

   Następnego dnia, Tewis zabrał go ze sobą do pałacu, do wydrążonego i rozbudowanego ręcznie drzewa na środku Alsterdartii. Wprowadził go przez otwarty otwór i dalej poszli po delikatnych, kręconych schodach. Wewnątrz panowała głucha cisza, Trevor oglądał z zaciekawieniem zabezpieczone przez zniszczeniem jasne, idealnie wypolerowane drewno. Parę pięter wyżej na kładkę, przy barierkach stały różnorodne postacie prowadzące dyskusje. Stąd był niemały widok na miasto, dopiero teraz zauważył, jak ulice oraz budynki układają się w kręgi. Ojciec poprowadził go przez jeden z kilku mostów, ten prowadził do ukrytych w gęstych gałęziach gniazd. Zaciekawiony spojrzał w dół, byli kilkadziesiąt metrów nad dachami. Poczuł gęsią skórkę i lęk przez upadkiem. Ostrożnie i niepewnie stawiając stopy podążał za elfem.
   Wędrówka przez swobodnie wiszące platformy oraz proste, łączące je mosty nie była wcale zadowalającą wycieczką. Duże, jak patrząc z perspektywy człowieka jamy wyglądały niczym ule, tylko te tutaj musiałyby być zamieszkane przez owady wielkości psa. Wykonane zostały tak samo jak wszystko, czyli z drewna, tutaj ciemniejszego niż reszta. Tewis pokazał mu jedną, niewyróżniającą się od pozostałych i kazał zajrzeć do środka. Czując liczne obawy podszedł po drewnianej kondygnacji do dużego otworu i zerknął szybko do jamy. 
   W wysłanym słomą ulu leżał zwinięty w kłębek smok, biały, dorosły gad śpiący sobie jak gdyby nigdy nic. Głowę ukrył pod skrzydłem, a do wejścia odwrócony był grzbietem. 
-No dobra, i co to ma do rzeczy? - spytał cicho odchodząc na bezpieczną odległość.
-Jest naszą tajemnicą, żyje sobie tutaj i nikomu nie przeszkadza.
-Za to ty zaczynasz przeszkadzać - usłyszeli. Z jamy wyjrzał smok, a raczej smoczyca. Piękna, czysta głowa zakończona drobnymi różkami oraz promienistymi oczyma spojrzała w ich stronę dosyć poirytowanym wzrokiem. Otworzyła swoją długą paszczę ziewając oraz ukazując ostre, białe kły - jeśli przyszliście sobie porozmawiać, to wybraliście złe miejsce.
-Spokojnie, chciałem mu tylko pokazać...
-Jestem jakąś atrakcją turystyczną? - spytała smoczyca tym razem mniej pogodnym tonem - to takie interesujące? Jestem taka sama jak inne smoki. Co wy niby widzicie takiego ciekawego?
-Pewną wyjątkową cechę, rozmawiałem już radą i doszliśmy do zgody, teraz wystarczy tylko twoja wola.
-O co chodzi? - smoczyca usiadła wpatrując się w nich nieco nieprzytomnym wzrokiem. Zauważył jej nieskazitelne łuski, zgrabne łapy, krótkimi pazurami grzebała w drewnie.
-Zawitasz do Doliny Ognia i przekonasz sama-wiesz-kogo aby ruszył dupsko i tu przyleciał.
-Całkiem ciekawa propozycja. Mam go przyprowadzić w jednym kawałku? W razie wypadku mogę go trochę skrzywdzić?
-Raczej nie próbowałbym sprowadzać tego potwora siłą.

24 cze 2014

Trevor - "Niespełniony sen?"

 David MeShow - "Unfinished Dream"

   Alstredartia jest cieszącym się popularnością miastem elfów zbudowanym na Jeziorze Bohaterów Ostrza. Mieścina swoją atrakcyjnością przyciągała zainteresowanych podróżników w to oryginalne miejsce. Wilgotne powietrze unoszące się nad stylowymi, morskimi domkami wypełniało nozdrza nowo przybyłych Trevora oraz Edana. Powierzyli wierzchowce stajennemu, na wzmacnianych kamiennymi palami oraz ścieżkami molami był jawny zakaz prowadzenia koni. Pilnujący ich zielony smok odleciał. Zaczęli przechadzkę ciasnymi uliczkami, w podłodze nie było ani jednej dziury ani śladu zniszczenia, nie było tu budynków wyższych niż dwupiętrowe. Stukot obcasów bezustannie towarzyszył zgiełkowi, żelazne lampy zdobione szklanymi kloszami świeciły odbijając w dzień promienie słońca, a nocą wypełniającym je blaskiem.
   Najpierw minęli tabliczkę głoszącą:

Rada Miasta ostrzega przyjezdnych oraz przypomina mieszkańcom o bezwzględnym zakazie:
-Prowadzeniu koni, ciężkich wozów, zwierząt gospodarskich.
-Nieuzasadnionego rozpalania ognia.
-Wprowadzania smoków (od tego są specjalnie oznaczone miejsca).
Nieprzestrzeganie wyżej wymienionych przepisów grozi grzywną, a w dalszym postępowaniu wyprowadzeniem siłą z miasta oraz zakazem przebywania na jego terenie. W przypadku zniszczenia mienia, naprawy pokrywane są z kieszeni winowajcy.

   Niezbyt skomplikowana struktura Alsterdartii pozwoliła na szybkie dostanie się do centrum. Tutaj, na wyrastającym z wody szerokim, wysokim drzewie zbudowany był pałac. Z rozległych gałęzi wisiały liczne liany, u stóp potężnej rośliny leżał targ razem z okrągłym placem. Barwne, płachty i zadaszenia straganów zdobiły głośny rdzeń miasta. Edan oraz Trevor rozstali się w tym miejscu. Stąpając po deskach zwiedzał okolicę, obserwował beztroskie elfy, w pewnym momencie przywołał go młody kupiec. Niczym niezrażony podszedł bliżej.
   Wysoki młodzieniec o rozczochranych, czarnych włosach pokazał mu wystawę sztyletów, pięknych łuków, strzał, mieczy oraz szat. Sam odziany w szykowną, rzucającą się w oczy żółtą pelerynę zaczął przedstawiać swoje towary:
-Widzisz pan ten łuk? Jego doskonale pielęgnowane drewno sprawia, iż broń jest giętka oraz mocna. Czyni z niej to długotrwałe leżakowanie w gorącej parze, dzięki swej elastyczności nie tylko łatwo jest napiąć cięciwę, ale zwiększa także zasięg oraz moc oddanego strzału. Cudo, rzemieślnicy produkują je tylko na zamówienie, koszt to trzysta dukatów...
-Wyglądam na kogoś, kto nosi ze sobą dwie tony złota? - spytał Trevor odstawiając długi, biały łuk.
-No nie, w każdym razie prowadzimy możliwość zakupu na zasadzie płatności kilku mniejszych kwot w umówionym okresie czasu.
-Panie, musiałbym chyba sprzedać własny dom i matkę by móc to nosić. 
-To spróbujmy czegoś innego, te noże idealnie nadają się do rzucania... a tym można perfekcyjnie skórować każde zwierzę... spójrz tylko na te karwasze, ostatni klient chwalił się, że smok złapał sobie zęby na tej stali... 
-Może przyjdę jak będzie mnie na cokolwiek stać - zaproponował zniesmaczony Trevor.
-Ostatnia rzecz - handlarz wyciągnął długie pudełeczko i otworzył ukazując spoczywający na czerwonym materiale wąski, złoty sztylet z biegnącą wzdłuż ostrza zieloną linią - dzieło sztuki, jedno z niewielu zachowanych ostrzy ofiarnych, dzisiaj już czegoś takiego nie ma...
   Dwie godziny później, ujrzawszy wiele cudów oraz przedmiotów, jakich nigdy nie nabędzie, usiadł na ławce by odpocząć. Zamknął oczy i poczuł na ramieniu czyiś dotyk. Obok niego spoczął starszy, identycznego wzrostu, szczupły elf. Gładkie czoło pod brązową czupryną lśniło w blasku dnia, pod cienkimi brwiami niebieskie oczy spoglądały na niego z ojcowską dumą, miał podłużną twarz, wąskie usta oraz nos.
-Wiedziałem, że wkrótce przybędziesz - przywitał go pogodnym tonem - chodź, usiądziemy w jakimś spokojniejszym miejscu.
   Paręnaście minut później oboje przysiedli przy małym, jasnym stoliku. Mieszkanie Tewisa miało tylko dwie izby, okrągły pokój oddzielony przestrzenią prywatną stanowił swego rodzaju salon, gdzie znajdowała się również kuchnia. Za drzwiami zapewne była sypialnia. Położony w spokojniejszej części miasta dom ogarniał spokój i cisza. Wszystko zostało wyrzeźbione z drewna, z wyjątkiem małego kominka rzecz jasna, tam nad ogniem wisiał czajniczek z gotującą się wodą. Tewis, odziany w fioletowe, skromne szaty szykował właśnie herbatę w ceramicznym, białym dzbanku. Położył na stole dwa kubki i zaczął rozmowę:
-Co słychać w domu?
-Wszystko po staremu, nikt nic nie podejrzewa, nie mamy problemów. Dart ciągle pracuje, idzie mu coraz lepiej. Opowiadaj lepiej co u ciebie.
-W miarę dobrze, sprzedałem ten dywan, nie był mi potrzebny, znalazłem uczciwego kupca na niego. Docierają do was listy?
-Pewnie, matka strasznie się cieszy mając z tobą jakiś kontakt. 
-Polujesz?
-Oczywiście, to zajęcie pozwala mi wychodzić z miasta i przynosić złoto. Wyjeżdżam za oszalałymi potworami i mi płacą. Zwykle są to wilkołaki oraz przestępcy.
-Nie miałbyś ochoty na coś większego?
   Trevor zaskoczony uniósł brwi. Nigdy nie sądził usłyszeć czegoś podobnego od kogoś, kto szanuje wszelaki żywot.

21 cze 2014

Felsarin - "Pusta beczka"

Dzieciaki są dorosłe, lecz ich życia zmarnowane.
Jak jedna mała ulica może pochłonąć tak wiele istnień?
~The Offspring - "The kids aren't alright"
 
 -Wyobraź sobie - podpity, donośny głos krasnoluda odbijał się echem po głowie smoka - taką sytuację. Idziesz sobie... no nie wiem, przez krainę rozpusty...
-Słyszałeś? Powiedział: "rozpusty", to nie dla ciebie, Hergaldzie - inny, rozbawiony ton przerwał monolog.
-... no i idziesz sobie, po prostu przed siebie, wszyscy chcą wciągnąć cię do zabawy, ale ty szukasz tej jedynej istoty jaka ci odpowiada.
-Opowiadaj dalej...
-I kiedy ją znajdujesz, mówi ci... że... że ją boli - rozległy się chichoty - ale namawia do budowy rycerza z czekolady...
-Chyba za dużo wypiłeś, powinieneś iść spać.
-E, panowie, co on tutaj robi?
-Weź lepiej wyciągnij tego kretyna z beczki...
-Słuchajcie, coś mnie ugryzło, to chyba stokrotka...
   Natłok głosów kumulował w głowie Felsarina poczucie totalnej bezmyślności. Grupa spitych krasnoludów palących w dodatku jakieś zioło sprowadziła wszystkich w stan dziwnej nieświadomości i melancholii. Również i on poniósł się temu szaleństwu i słuchał tych wszystkich bzdur wyjętych nie wiadomo z jakiej kieszeni. Przy ognisku w środku nocy wylano już sporo wina oraz miodu. Opary palonego zielska wypłoszyły z jego głowy wszystkie troski. Trzy puste beczki leżały nieopodal zwabiając chciwe mrówki.
-Co ty tutaj robisz? - wtargnął do głowy znajomy lecz agresywny głos. Felsarin odwrócił głowę zmierzając wzrokiem nieco rozzłoszczoną Kherianę. Smoczyca podeszła do niego - stoczyłeś się na dno, chodź zanim całkowicie uderzy ci do głowy.
-Nic mi nie jest - zapewnił ją, jednak wyraz jego głosu nie przekonał partnerki. Złapała go kłami za szyję i odciągnęła od radośnie balujących krasnoludów.
-Wstyd - warknęła do niego gdy tylko zaczął samodzielnie iść. Felsarin czuł lekkie uniesienie spowodowane wciśnięciem w siebie sporej ilości słodkiego miodu.
-O co ci chodzi?
-O to, że znajduję cię odurzonego w towarzystwie bandy totalnych kretynów. Jeszcze chwila i całkowicie byś się wypalił... To był ostatni raz, zrozumiałeś?
-No weź, nie bądź taka surowa... - uszczypnął ją.
-I nie pozwalaj sobie, bo będziesz spał na drzewie.


***

-Doszedłeś do siebie?
-Chyba tak...
    Dopiero rano zdał sobie sprawę, gdzie był i co go spotkało. Zapomniał jednak dlaczego i jak trafił na całą sytuację. Najwyraźniej niezadowolona Kheriana dała mu wyraźnie do zrozumienia by przemyślał swoje zachowanie, przez co postanowił wpaść do zimnej rzeki. Orzeźwiający i pobudzający chłód natychmiast przywrócił mu jasność myślenia, jednak w ten pochmurny dzień raczej ciepłego słońca nie zastanie. Gramoląc się na błotnisty brzeg, niechcący wpadł na obserwującego go młodego smoka. Dwukrotnie mniejszy gad ogarnął go wzrokiem przechylając głowę raz w jedną, raz w drugą stronę.
-Zgubiłeś się? - zapytał Felsarin górując nad szkarłatnym smoczyskiem. Z pozoru niewinny, w oczach miał ogień. Prawy róg nieco dłuższy od lewego, na szyi widniała jasna szrama.
-Potrafisz urwać drugiemu smokowi głowę? - usłyszał.
-Jeśli chcesz, mogę spróbować na tobie.
-A spróbujesz na moim bracie?
-Ty na pewno jesteś zdrowy na umyśle? - spytał zdziwiony.
-Chcę zobaczyć, jak urwać komuś łeb...
-Nie wiem czym karmią cię rodzice, ale powinni przestać to robić.
   Nieustępliwy, czerwony smok poszedł za nim.
-Albo spalić, spaliłeś kiedyś kogoś?
-Będziesz zły - stwierdził.
-Nauczysz mnie kaleczyć i zabijać?
-Przerażasz mnie - Felsarin poczuł zaniepokojenie. Smok wbił pazury w jego nogę pokazując swoje ostre zęby, syknął głośno co nie wróżyło nic dobrego. Strzepnął go z siebie gwałtownie, po czarnych łuskach spłynął strumyczek krwi.
-Nie zostawiaj mnie - młody nie dawał mu spokoju.
-Posłuchaj, mały szczylu - warknął zdenerwowany Felsarin zatrzymując go - idź męczyć kogoś, kto na pewno nie powiesi twojego truchła na drzewie.
-Chcę byś umarł.
    Straciwszy kontrolę nad sobą, czarny smok złapał potężną łapą mniejszego delikwenta za szyję, ten otworzył paszczę wydając z siebie stłumiony warkot.
-Teraz odejdziesz stąd zanim faktycznie zrobię ci krzywdę.
   Odrzucił go, gad upadł na ziemię przewracając się dwukrotnie po nierównym terenie. Odszedł rzucając w jego stronę pełne nienawiści spojrzenie. Felsarin wrócił do jaskini, gdzie czekała na niego Kheriana trzymając w objęciach trzy barwne jajka.
-Słyszałaś to?
-Hmm?
-Podchodzi do ciebie taki mały paszkwilec i zaczyna pytać, czy nauczysz go kaleczyć, palić oraz mordować po czym grozi ci śmiercią. Co robisz?
-Mówię, by poszedł do ciebie bo wiesz więcej na ten temat.
-Zabawne... - spoczął u jej boku przykrywając smoczycę własnym skrzydłem - myślę, że brak zainteresowania ze strony rodziców i bolesny upadek na głowę robi swoje.

19 cze 2014

Tenebrae - "Zapomnienie"

W świetle palącego słońca
Rozglądam się dokoła
Wyobrażając sobie, co by było gdyby to wszystko przepadło
Czekam aż nadejdzie ten dzień 
 - 30STM, "Oblivion"

Czy człowiek potrafi powiedzieć coś o poprzednim życiu? O rzeczach, które zapomniał? 
Istota ludzka stosuje od zawsze technikę zapomnienia w celu unieszkodliwienia bólu rozsadzającego go od środka. Dlatego też zapominamy to o czym pragniemy pamiętać, a w naszym umyśle utrzymuje się obraz tego co chcieliśmy zapomnieć. Tak działa nasz mózg, nie pozwala na to co zapragnione, zamyka przed  nami bramy świata. Musimy podtrzymywać się na bólu, rozpaczy i gniewie. 
Lecz ja...
Nie pamiętam nic. 
Odebrano mi wspomnienia. 
Wiem, że byłam Aniołem. Czemu akurat to? Mam skrzydła, jedno białe, drugie czarne co jest niezwykłe, mogłabym stwierdzić, iż świat podarował mi tylko to jedyne uczucie. Uczucie, które tak naprawdę jest mi prawie nieznane. 
Chciałabym o coś prosić. Pragnę czegoś co nie jest możliwe. Pragnę mych wspomnień i aby ta przerażająca pustka w moim sercu wypełniła się czymś znajomym. Może to być miłość, czy nienawiść... marzę tylko o tym, by czuć cokolwiek i doświadczyć na nowo wszystkiego co przeżyłam. 
Moje oczy - otwórzcie się. 
Mój umyśle - wyzwól się. 
Moje usta - wypowiedzcie te słowa. 
Ja tylko proszę. Chcę znów pragnąć czego pragnęłam. 


***

   Moje oczy utknęły w mężczyźnie stojącym przede mną. Jego rosła sylwetka górowała na moim klękającym ciałem. Nawet wstając zauważyłabym wielką różnicę wzrostu. Jak bardzo mógł być wysoki? Miał może z dwa metry, ale nie wiem sama. Czarne włosy do ramion opadały po obu stronach głowy, a gdy wiatr lekko zawiał - unosiły się wraz z nim. Na sobie miał czarną koszulę zapinaną na górze na dwa guziczki, a także przypominające smolisty kolor, spodnie luźne w nogawkach, stawające się coraz bardziej obcisłe zmierzając wyżej. Na szyi miał zawieszony naszyjnik ze srebnym skorpionem, a usta zakrywał mu materiał nałożony na nie. Głowę uniósł do nieba, wpatrywał się w błękit. Wiem nawet, dlaczego.
   Wypowiedziałam jego imię, znałam go, ale pamiętałam tylko to słowo - Lucyfer. Gdy o nim myślałam coś kłuło mnie w serce znajomo, ale żadne wspomnienie nie wychodziło na zewnątrz. Ale miałam takie przeczucie, że znaczył dla mnie bardzo dużo. Co mnie z nim łączyło? Co łączyło mnie z Upadłym Aniołem? Tak w ogóle to kim on jest?
    Spojrzałam się na mężczyznę, który zabrał mój miecz. Obracał go w dłoniach i jeździł palcami po ostrzu. Opuszkiem palca dotknął zakończenia broni. Z palca pociekła mu szkarłatna krew. Opadając na trawę spaliła ją do metra w okół siebie.
     Rozszerzyłam szeroko powieki i wlepiłam wzrok w wypalenie. Podczołgałam się do tego i dotknęłam całą dłonią czarnej roślinności.
    - Co to było? - spytałam podnosząc oczy na Anioła.
    Mężczyzna uśmiechnął się szeroko. Podniósł broń do góry ukazując, jak światło słoneczne odbija się od powierzchni ostrza.
    - To? - wskazał na krąg, na którego środku położyłam dłoń. - Krąg Krwi. Zazwyczaj odprawiałaś go swoim mieczem. Byłaś jedyną, która opanowała w całości tą magię.
    Lucyfer zaciekawił się naszą rozmową i podszedł do swego towarzysza wpatrując się z zaciekawieniem we mnie czarnymi jak popiół oczami.
   Nie zwracałam na niego uwagi i skupiałam się tylko na białookim.
   - A na czym t o polega? - zadałam kolejne ciekawskie pytanie.
   Pochylił się nade mną i ułożył miecz na obu swoich dłoniach pokazując spojrzeniem, abym wzięła swoją własność.
   Łapczywie chwyciłam ją w swoje ręce i trzymając jej rękojeść przejechałam palcem po pięknym ostrzu.
   On przymknął oczy i z uśmiechem przyklejonym do twarzy wyprostował się chowając dłonie za plecami. Rozszerzył powieki i wraz z Lucyferem wlepili wzrok we mnie.
    - Krąg Krwi jest czymś w rodzaju Kręgu Duchów. Wzywasz dusze, które nie przeszły na drugą stronę i wysyłasz je do Nieba, gdzie mogą spokojnie dalej żyć - oznajmił Anioł.
    Kiwnęłam głową, zamknęłam oczy i wstałam z pozycji siedzącej. Stojąc na równych nogach, lekko kołysząc się na boki pozwoliłam sobie unieść podbródek do góry i ujrzeć błękit nieba.
    - Dobrze, a kim wy jesteście?
    - Ja jestem Gabriel...
    Poczułam znajomy uścisk w żołądku, a serce wybiło dwa razy szybciej swój rytm. Spojrzałam na starszego mężczyznę. Jego też znałam. Na pewno. Kojarzyłam to imię z ważnym dla mnie osobnikiem.
   - Gabriel?
   Poruszył głową znakiem oznaczającym krótkie "tak".
   - Dokładnie, jestem Archaniołem, a mój przy... towarzysz to Lucyfer, Upadły będący wcześniej Archaniołem - dokończył Gabriel.
   Myślał, że nie usłyszałam tego zacięcia "przy...". Chciał powiedzieć "przyjaciel"? Chyba.
   Zmrużyłam oczy robiąc załamaną minę. Objęłam się ramionami, ponieważ wiatr, który zawiał z północy owiał moje nagie ramiona.
    Zauważyłam, jak Lucyfer chciał do mnie podejść, ale powstrzymał się stając normalnie jak, gdyby nic się nie stało.
     - A kim byłam j a? Bo wiecie kim byłam, prawda? - mój głos stawał się piszczący.
    Spod powiek wyciekały łzy. Bardzo pragnęłam dowiedzieć się jak wyglądało moje życie, czym się interesowałam, co robiłam. Straciłam wszystko prócz uczucia, że znam Lucyfera oraz Gabriela. Teraz pytanie: co znaczyli dla mnie ci dwaj?
    Lucyfer postawił krok w moją stronę. Wykrzywił usta w smutnym uśmiechu.
    - Byłaś wspaniałą Archanielicą, Tenebrae, ale... - westchnął ciężko. - o tym dowiesz się w swoim czasie...
   Zauważyłam jak na policzki wypełzają mu łzy szklące jego oczy. Wykrzywił głowę w bok i zrobił coś czego nie spodziewałabym się po osobie, której nie pamiętam, a ona o tym wie.
  Przytulił mnie do siebie, z całej siły.
  - Może to odświeży twoje wspomnienia, a nawet, jeśli nie... to i tak będę pamiętał zapach twoich włosów, ostatni jaki wdychałem - wciągnął nosem moją woń. - pachniesz krwią, a poprzednio czułem wiśnię z bananem. Ten jest lepszy.
   Byłam sztywna w jego objęciach. Nie mogłam się rozluźnić, nie czułam się dobrze, czułam się źle.
   - Odsuń się!
   

16 cze 2014

Trevor - "Porządek"

Zbyt wielu ludzi, zbyt wiele osób
Tworzących za dużo problemów.
Nie ma tutaj wystarczająco miłości.
~Disturbed - "Land of Confusion"

   Minęło parę tygodni od zapolowania na wilkołaka. W tym czasie Trevor podejmował się drobnych prac czy udzielał w łowiectwie. Regularnie odwiedzał tablicę w strażnicy oraz w tawernie mając nadzieję na godne zadanie. Przypominało to listę egzekucyjną, każdy na niej musiał umrzeć prędzej czy później, jednakże jak to bywa z karami śmieci - nie zawsze są słuszne. Na tablicę trafiali ci, co kiedyś ujawnili swoje oblicze, przeżyli starcie z oddziałem łowców czy żyją gdzieś obok ludzi wprawiając ich w strach. I tak zapełniona listami oraz dostępnymi informacjami ściana oblegana była przez młodych szukających rozgłosu. 
   Trevor czasem rozmyślał - do czego to doprowadzi? Czy życie może być mniej warte niż złoto? Sam to robił, lecz nie zamordowałby niewinnego stworzenia dla własnych korzyści. I tak na szczycie, od dawna widnieje spory, żółty, zaplamiony list z rysunkiem smoka z rekordową jak dotąd stawką wynoszącą dwadzieścia tysięcy dukatów. Tyle jest gotów zapłacić król za głowę czarnego smoka żyjącego w Żelaznych Szczytach. Za taką kwotę mógłby mieć wszystko, ciekawym był, dlaczego aż tyle warta jest jego śmierć. Sam nie miał okazji zobaczyć smoka z bliska, podobno ostatnio dwa przebiegły przez Wolsedore, i był to właśnie on, Felsarin. Ironią zaśmiał się los i stworzenie uciekło z rąk króla. 
   Jednak teraz przyszło Trevorowi wyruszyć w podróż, dawno nie widział własnego ojca, a atmosfera panująca w mieście nie była przyjemna, wprowadzała niepotrzebne i kłopotliwe ciśnienie. Znał mieszkającego w stolicy elfa kryjącego swoje pochodzenie, Edana, obiecał z nim pojechać, gdyż sam ruszał na południe. Przyszykowani i gotowi na wyjazd ruszyli przed świtem w drogę. Edan, wysoki, ogolony oraz szczupły mężczyzna o ostrych rysach twarzy i brązowych, łagodnych oczach zagadał do niego:
-Długo tam będziesz?
-Trochę, dobrze jest poczuć nieco wolności i swobody. A ty?
-Interesy, coś zdobyć, coś oddać, porozmawiać i odwiedzić swoich. Tylko my trzymamy jakieś więzi informacyjne z tym plugawym miastem. 
-Myślę, że nic za nami nie jedzie - Trevor zaniepokojony zaglądał za siebie. Stukot kopyt towarzyszył im przez całe dnie, a oni rozmawiali, o wszystkim. Robili postoje oraz zapasy w wioskach, niezauważalnie zmieniał się teren, był coraz bardziej dziki, żywy. 
   W jednej z wiosek spotkali maga, starzec zaufał im i nakierował na odpowiednią drogę opowiadając o podejrzliwych patrolach oraz bandytach. Radził uważać i nie zdradzać najmniejszych wątpliwości. I faktycznie, trafili na oddział łowców, kilkunastu żołnierzy zatrzymało dwoje podróżnych.
-Kim jesteś? - zapytał go dowódca, był to średniego wieku, niski człowiek, niezbyt szeroki, raczej nie wyglądał na osiłka. Za pasem miał topór. Jego nieustępliwy wzrok wwiercał się w ich twarze. 
-Trevor Newroski - odpowiedział ukazując swój tatuaż na karku.
-Dokąd zmierzasz?
-Do Puszczy Siedmiu Łez, zapolować na coś dużego. Nigdy jeszcze nie porwałem się na gryfa ani smoka, a nóż może chwała pozwoli mi zostać kimś więcej.
-Ambitny i głupi - rozmówca popatrzał w niebo - dużo takich jak ty, zwykle widzimy ich tylko raz, jak jadą w tamtą stronę. 
   Ku uldze, łowcy kupili kłamstwo, pozwolili odejść w spokoju. Zaletami przynależności do nich była właśnie siła przekonania, mógł bez problemów zrobić strażników w konia i iść za swoimi celami podróży. Przysłużyło się to także Edanowi, którego pewnie zatrzymaliby na dłużej. 

***

   Puszcza, gęsty, zielony i tętniący życiem las, była to granica między imperium a mieszkającymi daleko innymi rasami, tam nie sięgała władza Valthana, dalej panowała królowa Pernadia. Podążając spokojnie drogą przez dzicz bezustannie słyszeli szum, śpiewające ptaki, brzęczące w powietrzu owady. Cały dzień zajęła im wyprawa przez męczącą przyrodę, aż kilkanaście kilometrów przez sawannę ujrzeli na ziemi cień, po bezchmurnym niebie krążyło wyraźnie duże stworzenie. Zaniepokojeni zachowali jednak spokój. Aż nagle, zupełnie nieświadomi otrzymali cios w plecy, coś dużego zaatakowało ich od tyłu, konie uciekły gnając przed siebie, rżąc wniebogłosy. Trevor potoczył się po ziemi, twarzą w dół przywarła go jakaś łapa zakończona długimi szponami. 
-Łowca - usłyszał niski, charczący głos nad sobą. Gorące powietrze zmierzwiło mu włosy. Poczuł na plecach bolesny zacisk. 
-Daj mi wytłumaczyć - sapnął Trevor nie mogąc złapać tchu - Edanie...
-Zostaw go - usłyszał ostry głos swojego towarzysza. Trevor odwrócił głowę w miarę swoich możliwości. Edan stał wyprostowany unosząc dłoń. Jego uszy przybrały szpiczasty kształt -On jest ze mną, nie ma złych zamiarów.
-Ma tatuaż - odpowiedział głos - nie ma prawa tutaj przebywać.
-Nie pracuje dla imperium, tak samo jak ja donosi królowej, jego ojczym mieszka w Alstredartii. Natychmiast go puść.
-Pobawię się trochę...
   Trevor poczuł jak go odwraca na plecy. Nad sobą ujrzał zielonego, dwumetrowego smoka. Ogromna łapa przytrzymała koszulę na piersi mężczyzny unosząc go w powietrzu na wysokość swoich oczu. Bestia rozłożyła wielkie skrzydła, z pyska wyrastały długie, grube kły. Aż strach było pomyśleć, co mogą zrobić z ciałem. Dostrzegł w jego ślepiach nieustępliwą grozę.
-Wypuść go - powiedział stanowczo Edan - złożył przysięgę, ma prawo przebywać wśród nas. 
   Smok zmierzył czujnym wzrokiem Trevora po czym niespodziewanie puścił go. Mężczyzna upadł na ziemię. Szybko wstał, cały roztrzęsiony pozbierał swój łuk oraz strzały.
-Będę miał was na oku - warknął gad.

12 cze 2014

Trevor - "Tropiciel"

Czekając na kolejny atak,
Zostań tam, bo nie ma odwrotu.
~Iron Maiden - "The Trooper"


   Zmierzch zganiał zaniepokojonych wieśniaków małej mieściny Broterdia do swych czterech ścian. Wzmożony ruch i lekko napięta atmosfera najwyraźniej była codziennością. Nieco znużony nudną podróżą do owej wsi na skraju lasu, Trevor przywiązał swego młodego kasztanka w stajni. Zaopatrzył go w siano oraz koryto z czystą wodą. Zarzucił na plecy ręcznie robiony łuk. Błyszczące, starannie wypolerowane drewno odbijało słaby płomyk lampki wiszącej u bramy. Obejrzał dokładnie kołczan ze strzałami, przygotował krótki miecz wpinając go do pasa. Ukrył swoją twarz w kapturze przywdziewając nieco mroczny wygląd.
   Wyszedł z drewnianej stajenki na pustą niemal uliczkę między prymitywnymi, małymi domkami z kamienia. Tu i ówdzie trzaskały drzwi, sporo z nich miało nakreślony biały krzyż mający zabobonem odstraszyć wszelkie zło. Rozmawiając wcześniej z przypadkowym człowiekiem otrzymał informacje o buszującym po lesie wilkołaku, o włochatej bestii z piekła. Ruszył więc z pochodnią do puszczy próbując wyłapać wzrokiem śladów. Odnajdywał podrapane drzewa, kierował się przewidywaną drogą, jaką jego cel mógł podążać zostawiając w korze znaki pazurów. W pewnej chwili na liściach oraz ścieżce spostrzegł plamy krwi. Przykucnął. Ktoś, kto oberwał taką ranę musiał szybko umrzeć z wykrwawienia, albo został po prostu rozerwany. Gdzieś w trawie leżał stary, zniszczony but oraz strzępki ubrań. 
   Kiedy zapalał drugą pochodnię, jego uszom dobiegł szelest. Szybko upuścił płonący kij sięgając po łuk, odwrócił głowę w stronę dźwięku. To tylko dzik. Niczym niestrudzona dzika świnia szła sobie przed siebie węsząc bezustannie w poszukiwaniu jedzenia. Postanowił podążać za nią mając nadzieję zwabić potwora na zwierzę. I tak po bardzo długim czasie dzik zatrzymał się w miejscu. Z kwikiem zaczął uciekać mając w oczach przerażenie jakiego nigdy w życiu nie widział. Poczuł gwałtowne bicie serca, drżenie rąk. Sięgnął po strzałę i nałożył ją błyskawicznie na cięciwę. Uniósł łuk nie wiedząc gdzie patrzeć, i w pewnej chwili zobaczył, na drzewie siedziała dwumetrowa, olbrzymia, czarna bestia. Oczy świeciły w ciemności, niczym okno do krainy zła, jak kanał do samego Tartaru.
   Wypuścił strzałę, grot ze świstem pokonał dzielący ich dystans kilkunastu metrów i utkwił warczącej, sapiącej bestii w lewej piersi. Ryk rozdarł leśny spokój wypłaszając z okolicy wszystkie ptaki, zwierzęta odleciały skrzecząc w panice. Wilkołak zeskoczył z drzewa pędząc ku niemu, szybko sięgnął po kolejną strzałę i bez celowania posłał ją w napastnika. Odrzucił łuk, wyciągnął miecz. Potwór już skoczył i w ostatniej chwili Trevor uniósł ostrze. Poczuł potężny impet uderzenia, siła rzuciła nim na ziemię, szarpał szaleńczo mieczem, ciepła krew zalewała jego ubrania. Nie słyszał nic oprócz przerażającego ryku. Z pyska leżącego na nim wilkołaka pociekła posoka, bestia padła bezwładnie. 
   Byle jak najprędzej, zdyszany i wystraszony Trevor zsunął z siebie zwłoki. Wstał równo na nogi, cały drżał. Do śmierci niewiele brakowało. Oparty o drzewo usiadł próbując uspokoić własne ciało. Przysunął bliżej płonącą na ziemi pochodnię. Pogratulował sobie przetrwania kolejnej wyprawy. Odwiązał z pasa butelkę i odkorkował ją. Nosił przy sobie wino. Wziął kilka głębokich łyków. Wyciął zabitej bestii kilka kłów oraz łapę stanowiącą dowód wymagany przy odbiorze nagrody. 
   Nad ranem szykował swojego konia do powrotu.
-Panie złoty - zaczepił go jakiś starszy mężczyzna, prawie łysy staruszek w obszarpanej szacie, lekko przygarbiony i pomarszczony wręczył mu mały woreczek - przyjmij pan tę drobną nagrodę za pomoc, bez takich ludzi jak pan, ten świat byłby ruiną.
   Kilka minut później wyjeżdżał trzymając w dłoni szarą, lnianą sakiewkę. Otworzył ją ostrożnie i na otwartą dłoń wypadł czerwony kamyczek z wyrytą na nim dziwną runą. Zauważył malutką, metalową pętelkę przeznaczoną do wieszania przedmiotu na łańcuszku.

***

-Dobra robota.
   Ciemny, ciepło urządzony pokój, obrazy, gruby, zielony dywan, drogie, rzeźbione meble i stare biurko dzielące Trevora oraz starszego dowódcę. Rosły, szeroki i potężny człowiek w czarnym, skórzanym ubraniu. Pod okiem miał szramę, kwadratową szczęką trzymał drewnianą fajkę. Rzucił mu na biurko złoty talon o wartości trzystu dukatów i pożegnał rzucając czujne spojrzenie brązowych oczu spod krótkiego czoła.
   Jeszcze tego dnia Trevor zdobył u jubilera srebrny łańcuszek by zawiesić sobie na szyi otrzymaną runę. Spieniężył nagrodę i oddał większość skarbnikowi do depozytu. Wracając do domu trafił na targowisko, tam gęsty wir mieszkańców wciągnął go, a potrzeby i chęć wydawania złota pozbawiła go niemal stu dukatów. Gdy wreszcie zawitał w swoim kącie, przywitała go matka.
   Tak, mieszkał z matką oraz młodszym o sześć lat bratem. Ciągle powtarzano mu, by znalazł sobie własny dom, jednak Trevor nie widział potrzeby wydawania dużej sumy złota na swoje cztery ściany, skoro może pomagać rodzinie, tak więc jak zwykle przywitała go drobna, lekko przy ciele kobieta o długich, blond włosach. Miała owalną, miłą, lecz inteligentną twarz, nieco długi nos, wąskie usta i niezapomniane, niebieskie oczy pod gęstymi brwiami, imię jej brzmiało: Helena. 
   Brat zaś, wysoki chudzielec o kościstym obliczu i surowym wyrazie z drapieżnymi oczami, Dart, był rzemieślnikiem, pracował u płatnerza na rzecz armii imperium. 
   Od czasu do czasu ojciec odwiedzał swoją rodzinę, nie mógł zamieszkać w mieście na stałe z czystych powodów: mógł zostać wykryty, a wtedy wszyscy poszliby pod sznur. 

9 cze 2014

Trevor - "Karczma"

Jesteś zależny od naszej protekcji,
Dopóki karmisz nas kłamstwami z obrusu.
~System of a Down - "B.Y.O.B"

   Dźwięk starych drzwi tawerny zagłuszył panujący w izbie hałas i zgiełk. Ciemność nocy uciekła na chwilkę z uliczki by znów powrócić na swe miejsce. W starej karczmie jak co noc siedziały tłumy ludzi popijających wino, piwo czy miód. Rozgaworzeni goście nie zauważyli obecności odwiedzającego sporadycznie Trevora. Młody, średniego wzrostu mężczyzna o szczupłej sylwetce stanął u wejścia ogarniając wzrokiem całe zamieszanie. Z tej pozycji na szczycie schodów trudno było dostrzec koniec sali. Pod drewnianym wzmacnianym belkami oraz filarami sufitem pływały chmury tytoniu.
   Zastawiony stołami parkiet zajmowali przeróżnej maści ludzie, od zwykłych mieszczan odmiennego wieku po żołnierzy pijących w wolnym czasie oraz rozprawiających o służbie bądź przygodach. Atmosfera była niepowtarzalna, ściągała tłumy rozochoconych trunkami gości. Trevor postawił stopę na pierwszym prowadzącym ku parkietowi stopniu zrzucając z głowy czarny kaptur. Odsłonił swoją jasną, lekko zaokrągloną twarz. Wziął głęboki oddech swym krótkim nosem, poczuł ostry zapach palonych ziół. Odrzucił w tył zarastające do ramion lekko pozlepiane, ciemnobrązowe włosy i ruszył przed siebie. Trzymał kurczowo swoją ciemnozieloną pelerynę jakby w obawie przed kradzieżą.
   Wzrok swych niebieskich oczu utkwił w barze, na końcu sali gospodarz rozmawiał z dwoma mężczyznami. Trevor wsunął bladą dłoń do kieszeni płaszcza wyciągając z niej parę złotych monet. Mijał wyszorowane, zajęte ciemne stoły, nikt nie zwracał na niego uwagi. Przedostał się do lady.
-Witaj, Greg - powiedział łagodnym tonem do barmana. Właściciel, wysoki facet z zakolami, grubym nosem oraz ustami podał mu dłoń w geście przywitania.
-To co zwykle? - spytał głębokim głosem zakładając masywne ręce na szeroką pierś.
-Oczywiście - podał mu monety dokładnie wyliczając osiem dukatów. Po chwili otrzymał do ręki duży kufel miodu.
-Co cię dzisiaj ściąga? - zagadał do niego opierając się o ladę.
-Nic specjalnego, mam nadzieję spotkać kogoś znajomego.
   Wziął łyk rozgrzewającego, gorzkiego trunku. Oblizał wargi po czym dodał:
-Jak interesy?
-Wszystko po staremu - stwierdził jak gdyby nigdy nic Greg wymieniając świecę na barze - popatrz tam, nowy nabytek.
   Spojrzał we wskazanym kierunku. Na lewej ścianie, tak zwanej tablicy sław zastawionej rogami, bronią, wypatroszonymi zwierzętami, kłami czy kośćmi, dostrzegł nowy nabytek, sporą czaszkę dorosłego smoka. Jego ogromne rogi wzbudziły w nim szacunek.
-Kosztowało fortunę - rzekł z dumą gospodarz - było warto. Pamiętaj, gdybyś miał coś ciekawego to przynieś, chętnie obejrzę.
-Póki co nic ciekawego nie złapałem - Trevor oderwał wzrok od trofeum - o, jednak jest.
   Jego oczom padł siedzący przy przeciwnej stronie znajomy człowiek, pomachał do niego zajmując miejsce przy małym stoliku. Ruszył w jego kierunku i szybko usiadł.
   Tom, podobny wiekiem znajomy, nieco wyższy od niego, ogolony na jeża, bez śladu zarostu, lecz znacznie szerszy popijał sobie piwo z dużego kufla.
-Długo tu czekasz? - spytał Trevor.
-Drugą kolejkę piję.
   Przysunął się bliżej z krzesłem do stołu, odsunął pordzewiały świecznik by lepiej widzieć swego rozmówcę.
-Więc jak? Co znalazłeś?
-Ostatnio paru ludzi zaginęło po ataku wilkołaka w wiosce 3 dni drogi na północ, oferują za niego trzysta dukatów, podobno zawzięta i oszalała bestia, i wyrośnięta.
-Brzmi ciekawie, a coś większego?
-Za smoki standardowo od osiemset do półtora tysiąca, ale nikt nic nie widział. Wzrosła stawka za gryfy, płacą czterysta za jednego.
-Ten wilkołak brzmi interesująco. Co to za wioska?
-Broterdia. Powiedz mi - Tom pochylił głowę i zapytał cicho - masz jakiś ślad?
-Szukałem - odpowiedział również szeptem - obejrzałem akta, byłem nawet w jego mieszkaniu, pytałem dyskretnie Lorensa, nic, kompletnie nic nie znalazłem, nie ma haka na tego skurczybyka. Weris ma ludzi od brudnej roboty, sam jest czysty.
-Czyli nie wykręcimy nic przeciwko. Pozostaje nam tylko zarżnąć go jak psa w lesie.
-Poczekaj - zapewnij go ironicznie Trevor - niech zrobi to ktoś inny. Wciągnijmy go w zasadzkę...
-Witam panów - przerwał im donośny głos. Obaj spojrzeli do góry. Przy stole stanął rosły strażnik w lekkiej zbroi i czerwonej pelerynie. Pod jedną pachą trzymał hełm, a w drugiej dłoni ściskał swój kufel. Bez słowa starszy mężczyzna usiadł z nimi. Trzasnął o blat aż wszyscy zostali opryskani alkoholem.
-Witaj Portusie - powiedział Tom oficjalnym tonem, zrobił mu trochę miejsca przy drobnym stoliku.
-Nad czym tak rozprawiacie? Portus dawno nie był poza miastem, szukam jakiegoś kąska - rzekł gość świdrując Trevora wzrokiem. Jego gruby nos i pomarszczona, twarda twarz osiłka zawsze wyrażała dziwne ciśnienie.
-O wilkołakach - szybko podsunął temat.
-O tym skubańcu w Broterdii? Słyszałem, sześciu ludzi zmasakrował. Takie coś mnie nie kręci. Widzisz to tam? Tą czachę? Tego smoka? Przyniosłem, długo wisiała w moim domu aż brak pieniędzy na gładzenie topora dał się we znaki, musiałem sprzedać.
-Opowiedz nam o tym smoku - Tom najwyraźniej chciał odciągnął Portusa od tematu i zająć go czymś, co naprawdę sprowadzi zapomnienie o reszcie świata.
-O jak dobrze, że pytasz - strażnik usiadł wygodniej i dopił wino. Pomachał do barmana by przyniósł mu więcej - słuchajcie młodziki, to będzie dla was bardzo cenna lekcja, lekcja od samego mistrza. Wyruszyłem z własnym oddziałem w góry, w te niebezpieczne zarażone tym latającym paskudztwem. Może i jest tam cicho, niepozornie, ale jednak złota żyje tam co nie miara. Zaszliśmy smoka od tyłu, taki duży, nie wlazłby do tej plugawej tawerny, na jego ironię akurat spał. Mielibyśmy łatwe zadanie, ale ten kretyn za mną poślizgnął się jakimś gównie i narobił hałasu. Gdyby smok nie był głupi, uciekłby, ale wolał zdechnąć. Zabił czterech moich ludzi. Kiedy mnie dopadł, zacząłem się z nim siłować, w oczach bestii płonęła bezmyślna żądza mordu. Odwrócili jego uwagę, a wtedy odrąbałem mu nogę toporem.
-Interesujące, musisz być odważny na taki czyn.
-Nawet nie wiesz, narobiłem ze strachu w gacie, ale widok góry złota zapewnił mi dostanie życie na jakiś czas. Nie obciąłem mu głowy, obserwowałem jak zdycha w męczarniach, piękny widok...
   Trevor pił spokojnie piwo słuchając opowieści coraz bardziej pijanego Portusa.

7 cze 2014

Kheriana - "Rytuał".

Nie zamierzam umierać tej nocy.
Będziemy wiecznie stać i walczyć.
~Skillet - "Not Gonna Die"

   Noc, uśpione miasto, patrole. Nikt nie zwrócił na nich uwagi, gdy Kheriana wyprowadziła ledwo trzymającego się na siłach Felsarina. Marudny smok bezustannie mruczał coś, czego nie potrafiła zrozumieć. Arfona nakazała przyjść im do świątyni. Gdzieś w połowie drogi czarny smok upadł na ziemię.
-Już niedaleko - jęknęła Kheriana czując oszalałe bicie swojego serca. Chwyciła go kłami za szyję.
-Nie mam siły iść - stęknął.
-Jesteś zbyt ciężki...
   W tej chwili smoczyca zauważyła pod ścianą jakiegoś domu mały wóz na kołach. Chwilę szamotania zajęło wtarganie dyszącego Felsarina na drewnianą kładkę i dalej już ciągnęła go jak koń. Świątynia leżała zupełnie obok miasta, na górze wyrastając ponad wszystko. Dookoła było ciemno.
   Nie chcąc tracić ani chwili Kheriana robiła co tylko mogła by dotrzeć jak najszybciej na wskazane miejsce. Za bramą prawej części dziedzińca pałacu pozostało tylko iść krętą ścieżką ku górującej, wieńczonej kopułą budowli. Kilkanaście minut wysiłku mocno nadwyrężyło jej siły, rozwarła ciężkie, wysokie, dębowo-stalowe drzwi i weszła wprost na długą, obitą marmurem salę. Ciemność pochłaniała niemal całą objętość pomieszczenia, jedyną falą światła stanowiły słabe promienie srebrnego księżyca wpadające przez okna w górze i nad wrotami. Arfona siedziała w jednej z drewnianych ławek. Odwróciła swoją piękną głowę w ich stronę. Smoczyca targała za ogon po gładkiej posadzce Felsarina ku ołtarzowi.
-Nie mogłaś wybrać sobie innego miejsca? - zapytała przez kły.
-Tylko tutaj - głosy rozchodziły się echem.
   Pozostawiła umierającego smoka i zgodnie z poleceniem odeszła, obserwowała wszystko z kąta, w cieniu. Światło padało wprost na Felsarina.
   Arfona uklękła przy nim. Zapaliła świece dookoła. Szeptała coś przejeżdżając swoją dłonią po ciele smoka. Jej włosy muskały matowe łuski spływając na nie niczym wodospad. Dobiegł ją jęk, Kherianą władał strach, obawa, to była ta chwila, kiedy wszystko spoczywało na krawędzi urwiska przed nieskończoną przepaścią, otchłanią, i nawet najmniejszy podmuch wiatru mógł zdmuchnąć jej świat w stracenie. Całym swym sercem była przy nim, całą sobą pragnęła sukcesu.
   Po długim czasie kobieta wyciągnęła nóż. Smoczyca poczuła niepewność, Arfona podcięła własny nadgarstek jak i smoka mieszając krew, nakreśliła nią na głowie gada znak, następnie na pysku i w końcu na piersi. Wyznaczyła krąg wokół nich. Wypowiadała wiązankę jakiś zwrotów, nie potrafiła ich dosłyszeć, musiała zostać w cieniu.
   Cały rytuał trwał tak długo, aż płomienie świec zgasły, zastygnięty wosk oblepił marmurową podłogę. Arfona podniosła głowę, gestem pozwoliła smoczycy podejść. Przerażona i zniecierpliwiona Kheriana zbliżyła się.
-To wszystko co mogłam zrobić - szepnęła kobieta patrząc na nią - muszę odejść.
-Cokolwiek zrobiłaś, jestem ci wdzięczna.
   Arfona odeszła bez słowa. Kheriana szturchnęła ostrożnie czarnego smoka, postanowiła poczekać przy nim do rana.
   Kiedy promienie słońca zaczęły wpadać do świątyni odkrywając jej wnętrze pełne obrazów, płaskorzeźb, bogatych, złotych świeczników, uchwytów, witraży przedstawiających przeróżne stworzenia. Dwa smoki leżały pośrodku obok siebie. Wkrótce Kheriana poczuła ruch. Otworzyła oczy.
-Kto zmienił wystrój? - spytał Felsarin obracając głowę we wszystkie strony.
-Jak się czujesz?
-Dobrze, po raz pierwszy od paru dni.
   Przytuliła go mocno. Poczuła ulgę, radość, jej serce chciało aż latać, ściskała smoka mocno zabierając cały świat do siebie.
-Udusisz mnie...
-Tak bardzo się cieszę - zamruczała do niego przewracając Felsarina na grzbiet.
-Ej, ale nie tutaj - ostrzegł ją - i co w ciebie wstąpiło?
-Chodź, opowiem ci...

5 cze 2014

Zdrajca Trevor Newroski


Ten uścisk rozluźnia się lecz nigdy nie pęka.
Nie nosimy nic oprócz imienia nim go nie porzucisz.



Trevor Newroski
Wiek: 24 lata
Pochodzenie: Wolsedore.
Rasa: Łowca.
Specjalne umiejętności: Łucznictwo, tropienie.
Główne cechy charakteru: Cichy, egoistyczny, sumienny.
Status: samotny.

Historia:
   Trevor przyszedł na świat w sercu Wolsedore, kiedy ciężarna matka uciekła do imperium szukając ochrony. Jego ojczym był elfem. Mały Trevor został wcielony do armii łowców i poddany surowemu reżimowi, treningowi oraz naukom pokory dla swego władcy. Jego silny charakter elfa nie znosi niesprawiedliwości i mordowania niewinnych stworzeń, jednak znajomy tatuaż trzech krzyży na karku odciska piętno przynależności do grupy łowców.
   Dziś jest zdrajcą, sprytnym, nawiązującym niepozorne i ufne kontakty z innymi ludźmi lecz działającym na własną rękę. Jest członkiem cichego buntu rozgrywanego w szeregach armii. Odkrył w sobie talent do łucznictwa. Pracuje na rzecz zwaśnionych ras z ludźmi imperium. Od czasu do czasu dorabia sobie polując na najokrutniejsze bestie.
   Trevor potrafi być przekonujący i dobrze dobiera kłamstwa by uśpić czyjąś czujność oraz podejrzenia.

Streszczenie:
W starej karczmie, Trevor rozmawia z przyjacielem o cichym buncie. Przeszkadzają im w tym inni żołnierze. Postanawia wyruszyć na łowy i z sukcesem toczy walkę z wilkołakiem. Dostaje swoją zapłatę. Jego celem jest odwiedzenie ojca, Tewisa, w Alsterdartii. Wyrusza zatem za granicę Imperium, gdzie Tewis wprowadza go w walkę z Zakonem Krwawego Kręgu. Zapoznaje go z Artezją. Oglądają demoniczny rytuał po czym odkrywają u towarzyszącego im Felsarina powiązanie z Zakonem.

Trevor wyrusza z białą smoczycą na poszukiwanie wskazówek oraz informacji o starej sekcie. Odnajduje starą mapę, według pewnego starca z północy, jest wskazówką położenia zaginionego skarbu siedmiu królów. W drodze do Shaduru napada ich czarny smok, niechcąca Artezja spycha Felsarina w przełęcz i uznają go za martwego. W mieście jednak Felsarin zwabia ich oboje po czym porywa Trevora i nieco brutalnie wyjaśnia z nim sprawę sprzed kilku tygodni. Sam próbuje wyciągnąć od smoka informację o skarbie pod jeziorem Thann, bezskutecznie.

Przypadkowo spotyka Seprisa, syna Felsarina. W Bibliotece nachodzi go tajemniczy człowiek opowiadający mu o czarnej magii. Pyta Trevora o wydanie Artezji. Jakiś czas potem wraca do Wolsedore.


Imię innego bohatera w nawiasie oznacza, że rozdział należy do innej postaci, gdzie Trevor bierze tylko rolę drugoplanową.
Zaś znacznik "/w" symbolizuje udział danego bohatera w rozdziale.
Rozdziały:
  1. Karczma.
  2. Tropiciel.
  3. Porządek. 
  4. Niespełniony sen?
  5. Czarna magia i smoki. 
  6. Poznaj bestię (/w Felsarin) 
  7. Demon (Felsarin) 
  8. Szczęk metalu. 
  9. List od potępionych. 
  10. Kamienny koszmar. 
  11. Marynarze. 
  12. Przepowiednia. 
  13. Goerther. 
  14. Na krawędzi (/w Felsarin)
  15. Shadur (/w Felsarin) 
  16. Sposób na... (Felsarin) 
  17. Łowy (/w Felsarin) 
  18. Przynęta. 
  19. Spokój ducha (Sepris) 
  20. Podstawy czarnej magii. 
  21. Powrót. 

Izolda - ' Pocałunek '

Minęło trochę czasu od jej porwania. Aktualnie przygotowywała się do wyjazdu. Służki pakowały suknie w ciężkie walizy, a ona siedziała przy oknie i podziwiała jak zwykle Wolsedore. Powóz był już przygotowany i czekał na nią i na bagażem. Kątem oka spostrzegła Tristana, który rozmawiał z jakąś dziewoją, która wiekiem mogła dorównać księżniczce. Nie brzydka, odrobinę niższa od łowcy. Włosy miała blond i sylwetkę szczupłą. Na jej twarzy ciągle gościł uśmiech. Była naprawdę piękna i radość od niej biła. Idealnie do siebie pasowali, a Izolda nawet z okna spostrzegła, że dziewczynie Tristan obojętny nie jest. On chyba też nią zainteresowany w jakiś sposób był, ale nie okazywał tego tam bardzo jak ona. Izoldzie zrobiło się przykro, coś poczuła w sercu. To chyba żal, lub rozczarowanie.
- Księżniczko, czas schodzić – odezwała się służka, stojąc praktycznie na baczność i wlepiając ślepia w podłogę. Ona odpowiedziała jej kiwnięciem głowy i ruszyła na dziedziniec.
Na dole czekali już inni łowcy i zwykli rycerze. Gdy ona przechodziła obok nich w stronę powozu, ci nisko jej się kłaniali. Spojrzała na dwie osoby, które najbardziej ją interesowały. Tristan właśnie całował elegancko w dłoń, a na jej twarzy pojawił się wielki rumieniec. Podarowała mu swoją chustę i coś szepnęła mu do ucha. Księżniczka nie mogła na to patrzeć, odwróciła wzrok i wzięła głęboki wdech i wydech. Jej ojciec stał przy drzwiczkach z dziwnym uśmieszkiem. Wziął swą córkę w ramiona i ucałował w czoło.
- Bądź ostrożna, córeczko. Mam nadzieje, że będziesz się dobrze bawiła – powiedział niemal oficjalnym tonem, głaskając ją przy tym po głowie. Następnie ją puścił i pomógł wsiąść do wozu, a ta delikatnie usiadła na siedzeniu. Przed nią jechało pięciu łowców, a za nią sześciu. Do tego dwóch miała obok powozu. Jednym  tej dwójki to Tristan, czuła się trochę niezręcznie.
Ruszyli. Izolda jechała z zamkniętymi oczyma, nie miała ochoty w ogóle tam jechać. Pragnęła zaszyć się w swojej komnacie i tam spędzić resztę swojego marnego życia. On miał ukochaną, całował ją w rękę. A ona się temu przyglądała i nie miała pojęcia, dlaczego tak to ją poruszyło. Przecież nic do niego nie czuła, on pragnął śmierci wiedźm. Pokręciła znużona głową i cicho westchnęła. Powóz nagle stanął, na co ta się rozejrzała dookoła.
- Coś się stało? – spytała jednego z łowców, który jechał obok i nie był też Tristanem.
- Robimy przerwę, księżniczko. Jest tu niewielki staw, chcemy napoić konie – poinformował, na co ta kiwnęła głową i bez niczyjej pomocy wysiadła z powozu. Zaczęła przechadzać się po lesie, nie oddalając się jednocześnie od swoich ludzi. Była na widoku, ale chciała trochę pomyśleć w samotności. Ostatnio coś często to robiła.
- Izoldo? – wszędzie jest w stanie rozpoznać ten głos. Odwróciła się niepewnie i spojrzała się na niego nieśmiało – jak się czujesz? Nie było okazji porozmawiać, a ja się martwiłem – odezwał się. Uśmiechnęła się do niego smutno i przegryzła dolną wargę.
- Nie martw się, Tristanie. Już lepiej. A cóż to była za dziewczyna? – zadała pytanie uważnie mu się przyglądając. Na jego twarzy pojawił się rozbawiony uśmiech i zaczął się śmiać – co cię tak śmieszy, wojowniku? – spytała, wyginając usta w cienką linię.
- To moja siostra – rzekł, na co ta się zarumieniła.
- Ah tak? Przecież ty ją całowałeś w rękę, a ona…
- Bośmy sobie żarty robili. Księżniczka nie ma za grosz poczucia humoru – stwierdził, wycierając spocone czoło prawą ręką, a następnie spojrzał się na nią tajemniczo  - czyżby Izolda była zazdrosna?
- Wypraszam sobie! – odpowiedziała zbyt szybko, a jej dłonie zaczęły drżeć. Pragnęła coś jeszcze dopowiedzieć, lecz on zamknął jej usta pocałunkiem. Poczuła jego ręce na swoich plecach i cicho jęknęła pod wpływem emocji, które się w niej zebrały. Jej dłonie splotły się na jego karku, przyciągając go do siebie jeszcze bardziej. Czuła dziwne ciepło łaskotanie w podbrzuszu, napajała się smakiem jego ust. Gdy ich języki wyszły sobie na spotkanie, poczuła jego ręce na pośladach, to było coś wspaniałego. Przez jej ciało przeszedł przyjemny dreszcz, czuła się jak nigdy w życiu. Jednak on się odsunął, by po chwili obydwoje mogli ze spokojem wyrównać oddech.
- Jesteś zazdrosna – szepnął jej do ucha, palcami muskając jednocześnie jej policzek. Ona na te słowa spojrzała w dół i cicho westchnęła.

- Tak, jestem – mruknęła z niezadowoleniem, by następnie go od siebie odepchnąć i iść w stronę koni – i żeby mi to było ostatni raz! – krzyknęła, czując na sobie jego spojrzenie i uśmiech.