Layout by Raion

30 maj 2014

Felsarin - "Sen".

Niech ktoś powie mi, że wszystko ze mną dobrze.
Tracę wzrok,
Tracę rozum.
~Papa Roach - "Last Resort"

   To, co niegdyś wydawało się życiem, teraz zamkniętym w ciemności słabnącym światełkiem, gasnącą świeczką w czarnym lesie. Żadnego poczucia istnienia... tylko ból. A może ból jest właśnie wyznacznikiem naszego życia? Może to on daje nam świadomość bycia? A może jest to właśnie uczucie wyciekającego życia? Wszystko leży w ciemności, bez wzroku, tylko ten obecny bodziec promieniujący z wnętrza ciała, z głowy, z serca. Brak oddechu, zero powietrza, jedynie głosy, z zewnątrz, przebłyski pamięci porównywalne do trwającego ułamek sekundy piorunu rozświetlającego niebo, nic poza tym. Wizje i niepokojące sny, sny o aniołach, sny o złych rzeczach, sny o ogniu i o końcu...

   Ktoś go niósł, ktoś biegał dookoła, zamieszanie, później chwila spokoju i kolejny transport, chaotyczny, zabiegany, ktoś go przytulił, ktoś wylewał łzy, modlitwa, błaganie, rozpacz, nadzieja...


***

-Co z nim teraz zrobimy?
-Na razie nic, niech cały czas śpi.
-On długo nie pożyje.
-To nie ma znaczenia, każde życie warte jest ratunku.
-Powiedzieć jej to?
-Będzie trzeba...
   Zasnął z powrotem, zapomniał o rozmowie. Coś w jego głowie zaczęło powracać, jakaś drobna świadomość. Czuł ciepło, czuł czyjąś obecność, ktoś bezustannie przy nim był, ktoś łkał, ktoś go tulił, cały czas do niego przemawiał. Zaczątkami myśli wiedział, kim ten ktoś był, to mogła być tylko Kheriana.
   Kiedy tylko był na siłach otworzyć oczy, zrobił to. Przyjemna i optymistyczna zielona barwa sali... jednak wciąż żył. Kheriana ściskała go mocno śpiąc czujnie na jego boku. Gdy tylko ruszył głową, i ona rozwarła powieki.
-Felsarinie? - zapytała zmartwionym tonem podnosząc łeb i zaglądając mu prosto w oczy.
-Nie wiedziałem, że tak to się skończy - powiedział słabo obejmując ją - nie bądź zła...
-Nie jestem, nigdy nie byłam.
-Ile czasu minęło?
-Ponad tydzień tutaj jesteś, jak się czujesz?
-Trudno stwierdzić. Powiedz mi...
-Co tam się działo? Walczyli, odnieśli sukces.
-To wszystko moja wina - jęknął Felsarin - mogłem go zatłuc, a ja głupi chciałem być lepszy.
-Najważniejsze, że żyjesz - zatroskana smoczyca położyła łeb na jego piersi.
   Leżeli sobie w milczeniu, aż ktoś, kogo nie zauważył wywołał na chwilę Kherianę. Nie usłyszał ani słowa, postanowił wstać, bez siły, ale zrobił to. Wyszedł chwiejnie ze swojego boksu.
-Wracaj natychmiast! - Kheriana zdenerwowała się. Podeszła do niego i zaciągnęła czarnego smoka z powrotem - następnym razem będziesz miał związane nogi, obiecuję ci.
-Żreć, nie jadłem przez tydzień.
   Parę minut później dostał miskę z jakąś zieloną papką. Popatrzał na smoczycę z odrazą.
-Będziesz to jadł, mój drogi, im szybciej wrócisz to zdrowia, tym lepiej. A teraz jedz.
-Już nie jestem głodny...
-Bez dyskusji.
   Chcąc nie chcąc, musiał tknąć ziołową papkę. Właśnie zjadł najbardziej odrażającą rzecz w swoim życiu.
-Grzeczny smoczek - pochwaliła go - teraz śpij.
   Nie wiedzieć czemu, niedługo potem ogarnęła go senność. Wygodnie zasłane legowisko pochłonęło go do końca i zapadł w głęboki, długi sen.

***

   Szedłem przez las, dookoła mnie tylko mgła i niewyraźne drzewa, czuję drapiące krzewy, także chłód drażniący nozdrza. Kłęby pary regularnie dołączały do mlecznobiałej zasłony. Nie mam pojęcia o celu podróży, wiem tylko jedno: coś tam jest. Wokół tylko cisza przerywana hukiem jakiegoś ptaka lub słabo słyszalnym szelestem skrzydeł. Wąska ścieżka kieruje mnie w nieznane. Nagle teren zaczął iść ku górze, z oddali usłyszałem ryk. Co to za miejsce?
   Im wyżej na wzniesieniu, tym mgła rzadsza, aż w końcu powietrze stało się w pełni przejrzyste. W końcu po pewnym czasie dobiegł mnie cichy jęk, skrzek. Przyspieszyłem, dźwięk był coraz bliższy i wyraźniejszy, aż w głębokim otworze między korzeniami drzewa znalazłem skulonego w kłębek, zmarzniętego i drżącego czarnego smoczka. Pisklę otworzyło swoje wielkie, żółte oczy patrząc błagalnym wzrokiem na mnie, jego karłowate skrzydełka były już szare. Zrozumiałem, to byłem ja.
   Pozostawiony w mrozie, na śmierć. Rozejrzałem się, może ktoś jest w pobliżu? Ktoś powinien przyjść, pomóc. Kolejny jęk ponownie zwrócił moją uwagę na zziębniętego smoka. Malutka główka opadła na twardą ziemię.
-Nie - szepnąłem nachylając się. Wyciągnąłem ostrożnie małego z dziury - nie umieraj...
   Przytuliłem go do siebie, jednak pisklę nie zareagowało, jego drobne ciało było już bezwładne. Mimo iż smoczek wyzionął ducha, dalej ściskałem go przy sobie jakby mając nadzieję, że wróci do życia.

27 maj 2014

Felsarin - "Zwycięzca bierze wszystko"

Jak wiele żyć stracono?
Ile marzeń odeszło w pył?
Złamane obietnice,
Oni już nie wrócą do domu.
~Sabaton - "Cliffs of Gallipoli"

   Wezwali mnie, przyleciał smok wysłany na patrol. Potwierdził nasze obawy: przybywali. Zarówno jak zostaliśmy ostrzeżeni, tak gotowi na wszystko tylko czekaliśmy, na zwycięstwo lub śmierć. Nikt nie wiedział, jak liczny może być wróg, mogła ich być setka, tysiąc lub tysiące. Jedno wiedziałem: żaden z nas nie padnie przed nimi, żaden z nas się nie ukorzy, wolimy umrzeć, wolimy walczyć. Dostałem zbroję, mając wybór między ciężką a lżejszą, wybrałem lżejszą. Nie lubię, gdy coś krępuje moje ruchy. Przywdziewając ją czułem groźbę. Blask srebrno-złotego pancerza wyróżniał mnie znacznie spośród reszty, nie bez powodu. W stan alarmu odprowadziliśmy rodziny z dala od Doliny. Postawiłem sprawę  jasno: udział w walce brano dobrowolnie. Nie zmuszałem, nie nakazywałem, jednak jeśli chodzi o honor naszej rasy, wielu chciało zawalczyć i pokazać, że smoki nie są tchórzami.
   Pożegnałem rodzinę, Kheriana bardzo chciała ze mną iść, lecz mając na wodzy pamięć zaleciłem jej zostać i czekać. Czy się boję? Owszem, strach jest czymś, co napędza nas do działania. Obawa przed śmiercią to naturalna rzecz. Jeśli mam umrzeć, to przynajmniej dla nas wszystkich, jeśli przeżyję, wrócę do rodziny i pokażę, że stary też może czegoś dokonać. Jeszcze nigdy świadomość umierania nie była tak bliska, nigdy, przenigdy.
   Gdy wyruszaliśmy, Kheriana ze łzami w oczach ostatni raz wypuściła mnie z objęć żegnając "wróć do mnie". Doskonale ją rozumiałem, nie chciałem jej stracić tak samo jak ona mnie, lecz klamka zapadła. Było nas ponad trzystu, trzysta dorosłych smoków podzieliło się na trzy oddziały, setka z nas razem ze mną poleciała na przód, na pierwszą linię. Reszta miała czekać w górach. Mieliśmy stworzyć pole walki między górami tak, by wróg został bez wyjścia. 
   Czekałem, poukrywani siedzieliśmy między dwoma najbardziej wysuniętymi na zachód górami, zwanymi Stalową Bramą. Była to najlepsza i chyba jedyna droga do gór, to tutaj rzeka Rhar płynęła w głąb krainy, po równinach. W napięciu, czując ścisk w brzuchu, staliśmy jak posągi pragnąc, by ta cisza w końcu przestała nas dręczyć. Tak bardzo chciałem, by już się zaczęło, nienawidzę czekać.
   Widzieliśmy ich, było ich więcej, dużo więcej. To zadziwiające, jak jedna rozbita rasa może zniknąć na wiele lat i powrócić potęgą. Ale my mieliśmy coś więcej. Kiedy dzieliła nas przysłowiowa ziemia niczyja, odrębny pasek terenu szeroki na dwieście metrów, z masy sierściuchów wyszło troje gryfów. Jeden znacznie większy, o złotym umaszczeniu, o dumnej postawie, jak symbol wolności i honoru na sztandarze. Zrozumiałem ten znak. Wybrałem dwoje towarzyszy, Norkad oraz Sorpen, wystąpiliśmy przeciwko. 
   Trzy uzbrojone smoki przeciw trzem mniejszym gryfom. Bastar, tak na imię miał przywódca wroga, zaproponował mi walkę jeden na jednego, pojedynek. Wiedziałem, że młodszy gryf czuł się na siłach przeciwko staremu smokowi. Postawił warunek: zwycięzca bierze wszystko. Przystałem na propozycję, skoro mogę rozstrzygnąć całą bitwę bez ofiar, wolę tak właśnie zrobić. Spoczywała na mnie jedynie odpowiedzialność. Musiałem oddać swoją zbroję. Moi towarzysze jakąś ją ściągnęli.
   Bastar to zwinny i silny przeciwnik, jednak nie tak doświadczony jak ja. Pomyślałem: warto przystąpić do obrony i najpierw sprawdzić technikę walki przeciwnika, jak szybko się męczy. Po pierwszej ranie jaką mi zadał, zmieniłem taktykę na atak, ten potwór w moim ciele już otworzył oczy, już wstawał i przejmował nade mną kontrolę, już kazał zapomnieć o sobie, kierował tylko żądzą krwi. Tłukłem go, robił unik i przeprowadzał kontra atak, widziałem już tylko jego, nie mogłem go dobrze dosięgnąć, aż wpadłem w nieukrywany szał. Uleciał ogień, moje gardło rozdarł ryk, ta chwila oszołomienia pozwoliła na powalenie gryfa, na rozbiciu jego żeber ogonem, pokaleczenia szponami ciała, aż stanąłem nad nim. Leżący pode mną nie był wcale wściekły. Wycharczałem do niego:
-Nie zabiję cię, choć bardzo tego chcę, od śmierci gorsze jest tylko życie w hańbie, świadomość zawiedzenia wszystkich, swojej słabości. 
   Czułem jednak napływające uczucie senności, coś powoli paraliżowało moje nogi, skrzydła. Wypuściłem Bastara, ogarniał mnie ból, drętwienie, zawroty głowy, wszystko w oddali zaczęło tracić swoją ostrość. Nogi zwyczajnie odmówiły mi posłuszeństwa, i tak w pozycji pół leżącej, spojrzałem na niego nie wiedząc, co się ze mną dzieje.
-Zwycięzca bierze wszystko - usłyszałem - przegrany ginie, a ty właśnie umierasz, Felsarinie.
   Jak przez mgłę, widziałem zanikający świat, opadłem na ziemię, owładnęła mną senność, w ostatnich sekundach usłyszałem tylko głos Norkada:
-Trucizna.
   Nie chcę umierać...

25 maj 2014

Kheriana - "W gorączce nocy"

Żyjemy w świecie niepewności,
Strach jest kluczem do tego, czym chcesz być.
~Iron Maiden - "Fear is the key"

   Upał i skwar smażył smocze łuski, niemal dosłownie. Przyjemnie było poleżeć w słońcu, lecz miało to swoje granice. Kherianę dręczyły obawy, obawy co do najbliższych dni. Nie znajdowała pocieszenia w argumencie "co ma być to będzie", wolała, by jednak nic się nie stało. Czuła strach, strach przed utratą wszystkiego na czym jej zależy. Nocami śniła o śmierci, często ściskała mocno Felsarina jakby miał zniknąć, budziła go by mieć pewność, czy wszystko jest wciąż prawdziwe.
   Zapełniona zmartwieniami smoczyca postanowiła wyjść przed jaskinię, gdzie w płomieniu słońca leżał sobie czarny smok. Podeszła do niego i legła tuż obok. Był wrzący.
-Ty się tutaj smażysz - obudziła go. Felsarin jęknął leniwie - dosyć tego skwierczenia, chodź.
   Pociągnęła go, lecz on nawet nie drgnął, spróbowała podnieść smoka za szyję, jednak bezwładny gad był niemożliwy do uniesienia. Zdesperowana chwyciła w zęby jego ogon i zaczęła targać w kierunku wody.
-Jestem pieczenią... - mruknął niewyraźnie - nie możesz mnie utopić...
-Tobie już poważnie bije ci na łeb - stwierdziła Kheriana - gdybyś leżał tu dłużej to mógłbyś zdechnąć.
   Wciągnęła go do chłodnej wody. Felsarin natychmiast otworzył oczy podnosząc łeb.
-Dlaczego to zrobiłaś?
-Wyobraź sobie, że chcę mieć cię żywego, a nie upieczonego. Ładnie robisz, gdyby mnie nie było, pewnie niedługo byłbyś martwy. Naprawdę muszę cię pilnować?

***

    Tej nocy, Kheriana wyciągnęła Felsarina w pewne miejsce. Markotny smok poszedł za nią w góry. Było ciepło, przyjemny wiaterek wprawiał w delikatny ruch liście drzew wypełniając powietrze relaksacyjnym szumem. Noc przecinały polujące ptaki. Poprowadziła go na urwisko, na wysuniętą z potężnej, masywnej góry płytę. Rosły tam drobne drzewka i krzaki, wśród nich było idealne miejsce, by przesiedzieć z kimś pogodną noc. Od czasu do czasu stękający Felsarin wkrótce dał namówić się i oboje spoczęli w kręgu. Widok na niebo był niezwykle piękny: miliardy lśniących gwiazd i księżyc na czarnym tle. Przytulona do Felsarina, zapytała:
-Boisz się?
-Czego? - odpowiedział pytaniem. Rozłożył skrzydła otulając smoczycę.
-Wojny, bitwy...
-Każdy odczuwa strach, nawet ja, nie ma na świecie stworzenia, co by nie czuło strachu.
-Co zrobimy, gdy będzie już po wszystkim? Będziemy tylko my.
-Chciałbym zamieszkać gdzieś indziej. Moglibyśmy razem gdzieś polecieć, mieć tylko siebie.
-Ale tu jest bezpieczniej. Naprawdę, boję się, boję się o ciebie, o naszą rodzinę, dla mnie najważniejsze jest zapewnić nam bezpieczeństwo.
   Zapadła cisza. Kheriana ledwo widziała Felsarina w ciemnym otoczeniu.
-Jak myślisz - zagadał do niej innym tonem - co oznaczają gwiazdy?
-Może są symbolem każdego stworzenia, jakie żyło na ziemi? - odpowiedziała - każdy z nas jest dla kogoś ważny, może tak samo jak one? Nie różnią się od siebie, ale jednak... jest tam jakaś taka jedna, co będzie miała większe znaczenie. Podejrzewam, że każda dusza jest tam zapisana. A co ty sądzisz?
-Myślę, że to przyszłość. Niektórzy potrafią z nich wróżyć, przewidywać przyszłość. Pewnie wszystko, co mamy spotkać zza życia jest właśnie w nich ukryte.
-Kiedyś spotkałam taką osobę - powiedziała zainteresowana Kheriana - powiedziała, bym czekała na swoją szansę, nigdy nie wątpiła w siebie i nie naciskała a w końcu trafię na tego odpowiedniego.
-Ja jedynie dostałem pijanego marynarza czytającego z kości kurczaka twierdząc, że to mityczne i legendarne kości smoka. Zasnął w połowie przedstawienia. Jednak... kiedyś, pewna gospodyni sprawdzała pewną wróżbę z użyciem złotego pierścienia, na lewej dłoni. Zapewniając prawdziwość swojej metody wywróżyła swoim dzieciom ilość i płeć ich potomstwa, co naprawdę zadziałało. Zawsze byłem dosyć sceptycznie nastawiony do tego typu rzeczy, wiedziałem, że nie będę miał nigdy rodziny, ale spróbowała. Miałem mieć syna i dwie córki. Wątpiłem.
-Działa - Kheriana pogłaskała czarnego smoka - wróżby mają w sobie coś prawdziwego.
-Szczególnie, gdy sprawdzają się czyjeś obawy. Może to zrządzenie losu?

22 maj 2014

Felsarin - "Gryf".

Nie ma już powrotu, zostało ci pomyśleć:
Kto cię wykopie, gdy będziesz sześć stóp pod ziemią?
~Nickelback - "This means war"

   Pewnego słonecznego dnia, dwa smoki wybrały się na przechadzkę, spacerując brzegiem rzeki, Kheriana prowadziła dyskusję z Felsarinem. O czym? O rodzinie, chciała przyzwyczaić go do owego tematu. Nie było źle, spędzali razem miło czas. Jednak tego dnia, zupełnie nieświadomi, szli sobie beztrosko obserwując krążące dookoła nich cienie, po niebie nieustannie ktoś szybował, aż nagle...
   Znikąd otoczyła ich grupa mniejszych stworzeń, pół lwy, pół orły. Ich barwne, lśniące i piękne grzywy dumnie stroszyły się na lekkim wietrze. Miały majestatyczne, pierzaste skrzydła, ptasi, ostro zakończony dziób, przednie łapy niczym u drapieżnego ptaka, tylne jak u dużego kota oraz ogon. 
   Gryfy były odwiecznym wrogiem smoka, kiedy wieki temu gryf strzegł fortec w miastach ludzi, smoki zadomowiły się w pobliżu elfów, a dawniej stosunki między rasami przyjazne nie były. Każda konfrontacja kończyła się walką na śmierć i życie. I tego dnia, dwa smoki otoczone przez grupę sześciu gryfów stanęły tuż obok siebie. Kherianę najwyraźniej ogarnął strach, poczuł jak drży. Jeden z nich, o złotawo-czerwonym umaszczeniu podszedł bliżej do smoczycy. Felsarin zareagował kryjąc ją za sobą.
-Starego mięsa nie jadamy - rzekł gryf patrząc lekko rozbawionym wzrokiem okrągłych oczu na oba smoki.
-Ale za to ja chętnie posmakuję czegoś młodego - warknął Felsarin - teraz gadaj, co ta hołota robi na naszym terenie.
-Mam pewną propozycję, na pewno ci sprzyja.
-Rozumiem, że jak się nie zgodzę, to skończymy rozszarpani i rozniesieni po okolicy?
-Niekoniecznie, zależy nam trochę na życiu.
-To teraz ładnie zaśpiewaj, czego chcesz od kogoś, kto chętnie puści z popiołem twoje włochate cielsko.
-Prosty układ, pozwolicie nam zamieszkać w górach, a zdobędziecie sprzymierzeńca.
-Perspektywa oddania terenu praktycznie za nic nie jest wcale przekonującym układem - stwierdził czarny smok.
-Łowcy imperium od dawna szykują wojnę przeciwko nam wszystkim, chyba nie chcielibyście mieć jeszcze dodatkowego wroga...?
-Wynocha - Felsarin rozzłościł się - wynocha parszywcu i nigdy tu nie wracaj.
-A byliśmy tacy pokojowo i przyjaźnie nastawieni, pora narobić trochę hałasu.
   W tej chwili otoczyły ich smoki, kilkanaście dorosłych bestii dostrzegłszy wcześniej wroga gotowe były na atak.
-Już dawno nie słyszałem skrzeku rozdzieranego na strzępy gryfa - rzekł czarny smok z błyskiem w oku.
-Jak nas pozabijacie, wkrótce przyleci reszta.
-Niech przyleci.
   Sześć gryfów nie miało żadnych szans w starciu z trzykrotnie większą liczbą smoków...


***

-Właśnie wypowiedziałeś wojnę - stwierdziła Kheriana z niesmakiem, szturchnęła go. Siedzieli sobie pod samotnym drzewem patrząc na nurt rzeki.
-Ta wojna trwa od wieków, nic nowego - zapewnij ją - ale myślę, że pora ją zakończyć.
-Nawet nie wiesz, ile ich jest - powiedziała z wyrzutem smoczyca - popatrz, przylecą i nas pozabijają...
-Kochana, chyba o czymś zapomniałaś, my mamy pomoc z Shaduru, my mamy zbroje, ogień i jesteśmy więksi, silniejsi. 
-Nie chcę, by coś trafiło nas. Nie jesteś już w pełni sił, nie jesteś taki sprawny jak kiedyś. Jak coś ci się stanie... jak coś dotknie naszą rodzinę...
-Nie dotknie. Na wypadek, gdyby Dolina zmieniła się w pole bitwy, potomstwo i najmłodszych odstawiamy do miasta, żadne z nich nie zginie.
-Błagam cię - szepnęła do niego przystawiając głowę do jego pyska - nie rób nic głupiego.
   Felsarin poczuł ból, wspomnienia przywróciły mu obraz dnia przed oblężeniem Shaduru, te same słowa usłyszał przed bitwą od Elistery, te same słowa przyniosły nieszczęście, tragedię... Tamtego dnia nie było nawet mowy o ucieczce, i co teraz?
-Przepraszam - powiedział opuszczając łeb - ty nie będziesz walczyć, ciebie nie stracę.
-A co z tobą? Nie pozwolę ci narażać życia. Albo razem, albo w ogóle. 
-Felsarinie - oderwał ich od siebie szkarłatno-złoty smok. Poczciwy, dożywający osiemdziesięciu lat Norkad zaszedł ostrożnie parę, jego łuski nadawały mu niemal szlachetnego wyglądu, i było w tym ziarenko prawdy. Miał złote skrzydła, ciało krwistoczerwone, a na brzuchu i szyi biegł pomarańczowy pas. Ogon nieco ciemniejszy. Po bokach biegły jaśniejsze smugi, oczy płonęły czerwienią, długie rogi zakończone spiłowanym szpicem górowały nad łbem gada. 
-To prawda? - zapytał Norkad gdy Felsarin wstał - będziemy walczyć z gryfami? Tutaj?
-Nie wykluczam takiego przebiegu wydarzeń - odpowiedział czarny smok - jak myślisz, ile możemy mieć czasu?
-Dwa tygodnie - powiedział natychmiast - masz jakiś plan?
-Potrzebujemy kogoś, kto w miarę szybko zawiadomi nas tutaj na wypadek ataku. Niech będzie nas jak najwięcej, w gotowości musimy ostrzec Shadur, dostaniemy zbroje, standardowo jak ustalono, najmłodszych zostawimy w mieście. 
-Moglibyśmy stanąć do obrony z dala od doliny, nie dopuścić ich. Są zdecydowanie lepsze miejsca, gdzie zdobędziemy przewagę. Zaskoczymy ich wcześniej, będą lecieć prosto do nas, a my poczekamy na górach i rozbijemy ich z każdej strony. 
-A jeśli dołączą do nich inne stworzenia? - zdał sobie sprawę.
-To wszystko konieczne? - spytała cicho Kheriana stając u boku Felsarin.

***

   Następnego dnia, wczesnym rankiem wybrał się samotnie na przechadzkę celem zapolowania na zwierzynę. Nie rwało go do tego, więc bezmyślnie krążył tam, gdzie niosły go nogi. W jego umyśle wciąż brzmiały słowa "Nie rób nic głupiego". Jego honor nie pozwalał mu zbiec, jednak wiedział, że honor nigdy nie może być ważniejszy niż rodzina, tamtego dnia zapłacił wysoką cenę, oby i tego nie musiał ponosić żadnej straty.
   Usłyszał skrzek, zamieszanie. Zawrócił idąc w stronę hałasu. Trzy młode smoki atakowały mniejszą, pomarańczowo-złotą smoczycę. Felsarin ruszył bez chwili wahania ku nim. Nim napastnicy zdążyli dostrzec jego obecność, najbliższego zmiótł mocnym uderzeniem ogona prosto w bok. Drugiego, ciemnoczerwonego smoka złapał za szyję przebijając łuski pazurami. Pchnął go na trzeciego rozdzierając mu pierś, wszyscy uciekli w panice pozostawiając skuloną na ziemi smoczycę. Felsarin pochylił ku niej swój łeb.
-Nic ci nie jest? - zapytał szturchając ją lekko nosem. 
   Podniosła głowę, zauważył na jej ciele mnóstwo zadrapań, pomógł jej wstać. Miała delikatną główkę, jeszcze krótki ogon i małe skrzydła. Widoczne były już maleńkie zaczątki rogów.
-Zaprowadzić cię do domu? - spytał.
-Oni tam będą - jęknęła smoczyca patrząc na niego wielkimi oczami - to moi bracia.
-Chodź, nic ci nie zrobią - Zachęcił ją by poszła za nim - jak masz na imię?
-Adela.
-Ładne imię.

19 maj 2014

Felsarin - "Sekrety"

Moje życie staje się nudne.
Potrzebuję czegoś, co mógłbym wyznać.
Aż rękawy będą zaplamione na czerwono,
Od całej prawdy, jak do tej pory powiedziałem.
-One Republic - "Secrets"

   Zaskoczeniem był powrót do domu następnego dnia, po niezbyt szczęśliwej rozmowie ze starym Armizjuszem. Nie miał pojęcia, po co ledwo ruchliwy smok zawraca mu głowę i niepotrzebnie denerwuje, chociaż wszystko od pewnego czasu sprawiało wrażenie, jakby było przeciwko niemu. Kheriana była wściekła, zniknął na cały dzień bez uprzedzenia, bez słowa. Usłyszał, że jest nieodpowiedzialny, dziwny, i ogólnie jakoś się źle zachowuje. Felsarin powoli zaczął tworzyć wokół siebie ponurą atmosferę. Mało sprzyjające samopoczucie sprawiało, iż co jakiś czas czuł ścisk w sercu.
   Oczywiście zapomniawszy już słowa Armizjusza, przekonało go, o czym stary smok mówił. Tego dnia, Kheriana pokazała mu trzy duże, matowe jaja - niebieskie, szmaragdowe oraz czarne. Czyli dokładnie takie same barwy, jakie będą miały pisklęta. Magia? W prawdzie wiedział już, iż będą to dwie samiczki, i jeden samiec. W międzyczasie ustalili imiona: Sara, Elistera oraz Sepris.
   Rozpromieniona smoczyca szybko straciła entuzjazm widząc smętny wzrok Felsarina. Zarzuciła mu, że mógłby okazać choć trochę szczęścia. Dusił w sobie pewnie rzeczy, nie odczuwał radości, nie potrafił udawać, nie chciał próbować. Ciągle coś mówiło mu, że popełnił błąd, lecz po prostu nie mógł tego wyjawić, skrycie zgodził się z tym. Bardzo często przechodził go chłód, miał wrażenie, jakby coś w nim umarło. I w tej chwili zesztywniał czując ostry, kujący ból w piersi.
-Co ci jest? - zapytała zaniepokojona Kheriana obserwując go uważnie.
-Skurcz mnie złapał - wydusił gdy mu przeszło. Smoczyca nie spuszczała z niego wzroku.
-A może chory jesteś? Ostatnio coś się z tobą dzieje.
-Wszystko w porządku, czasem mnie łapie, nic wielkiego.
   Kłamał, nie powinien, ale robił to. Nie chciał jej martwić. Zły znak powoli zatwierdził mu w umyśle szczep myśli - jego czas powoli nadchodzi. Nie wyobrażał sobie własnej śmierci, ale na samo wspomnienie dopadało go przygnębienie. Sam nie mógł stwierdzić, co mu jest. Doskonale wiedział, że złe samopoczucie negatywnie wpływa na zdrowie, lecz ostatni czas mocno nadwyrężył starego smoka, to wszystko było do przewidzenia. Zastanawiało go, czy ktokolwiek będzie w ogóle za nim tęsknił.
-Tęskniłbyś za mną, gdybym odeszła? - spytała spokojnie. Leżeli sobie przy ogniu w grocie, trzy jajka spoczywały między nimi w kopcu.
   I to pytanie... nie widział co myśleć
-Byłoby mi ciebie brak - odpowiedział martwym głosem. Może faktycznie byłoby mu jej brak? Trochę przywykł do jej obecności, jednak pragnął zupełnie czegoś nowego - a ty?
-Jesteś dla mnie wszystkim - powiedziała spokojnie przytulając go - tylko chciałabym, byś trochę się zmienił, był taki jak dawniej.
   Krzyk w jego umyśle próbował wyjść na zewnątrz, jednak już nigdy nie będzie jak kiedyś. Dopiero teraz zauważył, jak wiele zaczął w sobie ukrywać, a wszystko po to, by jej nie urazić. Zaniepokojona zdrowiem Felsarina, zaproponowała mu, by coś z tym zrobił. Doskonale wiedział, że w Shadurze mogą mu pomóc, ale tak naprawdę nie chciał wiedzieć, wolał żyć w nieświadomości, im więcej prawdy, tym większy ciężar trzeba nosić. Niestety, masa narzekań i upomnień zmusiła go do odwiedzenia miasta. Ku jego zgrozie, Kheriana postanowiła polecieć razem z nim.
   Będąc już w pamiętliwym i znanym Domu Ratownictwa, zwrócił się do smoczycy przed oddziałem:
-Poczekaj tu na mnie.
-Pójdę z tobą.
-Powinnaś zostać za drzwiami.
-No dobra, tylko nie jęcz.
   Wszedł do środka, do dobrze zapamiętanej o kutych ścianach sali. Starszy mężczyzna z grupką młodszych, najwyraźniej uczniów, doglądało pokiereszowaną smoczycę leżącą nieprzytomnie na bok.
-Zadanie dla ciebie - rzekł uzdrowiciel do jednego z chłopców - zajmij się nim.
    Zaniepokojony i trochę wystraszony młodzieniec wystąpił z grupy. Był to wysoki, rudy chłopak o niebieskich oczach, miał okrągłą twarz, a ubrany został w biały fartuch. Przetarł rękawem wąski nos i bez słowa zaciągnął Felsarina za inny parawan.
-Mogę jakoś pomóc? - zapytał drżącym głosem.
-W miarę możliwości - odpowiedział smok i krótko streścił swój problem uwzględniając fakt, iż został zmuszony do przyjścia w to miejsce. Następnie nie zwlekając, chłopak zaczął uważnie słuchać jego serca, zadawał czasem jakieś pytania, zaglądał mu nawet do oczu. Po wywiadzie wywnioskował:
-Wygląda na to...
-Tylko cicho, bo ona siedzi za drzwiami.
-Wywnioskowałem - powtórzył szeptem - twoje serce bije nieregularnie. W starszym wieku jest to dosyć częste, ale groźne dla zdrowia i życia. Powinieneś unikać gwałtownego wysiłku, ale musisz też trochę się ruszać. Polecam jeść ryby i ograniczyć ilość jedzenia, bo chyba ostatnio dużo sobie pozwalasz. I najważniejsze: być dobrej myśli. Jak tak dalej pójdzie, to niedługo wykończysz własne serce. A nikt na czas nie dotrze w razie ataku. Dałbym ci coś, ale smoki nie jedzą ziół.
-Wspaniale to brzmi - rzekł Felsarin patrząc w górę na przyjazną dla oka zieleń - paść na ziemię i umierać sobie w bólu.
-Dbaj o siebie, jeśli chcesz jeszcze trochę pożyć.
   Na tym zakończyli. Felsarin odwrócił się i stanął tuż przed Kherianą. Zamarł.
-Łapały cię skurcze? - zapytała podejrzliwie gdy paręnaście sekund później pchnął mocno drzwi wychodząc.
-Nie chciałem cię martwić.
-Ale mnie okłamałeś!
-Nie chcę, byś była smutna ze względu na mnie, czasem lepiej nie znać prawdy. Sam kiedyś wolałem wierzyć z kłamstwo niż rzeczywistość.
-Ale jesteśmy rodziną, powinniśmy sobie ufać. Gdybyś od razu mi powiedział... Nie chcę cię tak szybko stracić. Czego jeszcze mi nie mówisz?

15 maj 2014

Felsarin - "Prastary"

Nie mogę powstrzymać tego, co się dzieje,
Nie mogę uchwycić tego, co nadejdzie.
Chcę tylko, bym mógł zatrzymać się.
~The Offspring - "Can't Repeat"

   Wszystko przybierało nowych barw. Byłoby mu dziwnie, gdyby nagle każdy traktował go jakoś lepiej, przywykł do spojrzeń mówiących mu wyraźnie "Cholerny psychopata", i nie miał nic przeciwko, mogło zostać jak jest. Dzisiaj w pochmurny dzień przechadzał się po lesie mając w głowie swoje dziwne, nienormalne sny. Coraz częściej zalewały go potoki koszmarów, kiedy ginie zadręczany psychicznie przez małe pasożyty przypominające smoki. Czuł, że nie powinien nikomu tego zdradzać. W ogóle co to niby za zachcianka? Zdradzać swoje sny... równie dobrze można mówić dokładnie to, co się pomyślało.
   I tak spacerując sobie bez celu po lesie, spojrzał w niebo. Niebo nad lasem było szare, zapowiadało ulewny deszcz, jak i nie burzę z piorunami. Deszcz sprawiał, iż słuchając szumu spadających kropel mógł pomyśleć głębiej niż zwykle, ale do tego potrzebował przede wszystkim samotności. I w pewnym skalistym miejscu znalazł sobie dziurę, gdzie wlazł i położył wystawiając nieco głowę na zewnątrz. Zamknął oczy czując chłodny, wilgotny wiatr. I wnet usłyszał...
-No weź - powiedział z wyrzutem znajomy, żeński głos. Sorenia? - to trochę dziwne.
-Niby czemu? Spróbuj czegoś innego - tego nie poznawał, ale zdecydowanie należał do samca.
-Nie wygląda to zachęcająco... Spodziewałam się, że to będzie mniejsze.
   Felsarin otworzył oczy. Co oni tam do cholery robią?
-Ale smakuje lepiej niż wygląda.
-No dobra, niech ci będzie. Też dałam się namówić...
   Chwila ciszy.
-I jak? - zapytał drugi smok.
-Zaskoczyłeś mnie, dawaj więcej.
-Spokojnie, bierz...
   Zaniepokojony Felsarin wyszedł z ukrycia i zakradł się w kierunku głosów, nieopodal była podobna kryjówka, a tam Sorenia z jasnobrązowym smokiem leżeli przy ognisku, nad którym wisiały nabite na patyk tłuste, wielkie szczury. Oboje popatrzyli znacząco na czarnego smoka. Zapadła niezręczna cisza.
-Szukasz czegoś? - zapytała Sorenia.
-Nie, ale usłyszałem was, i niezbyt dobrze to brzmiało.
   Para spojrzała na siebie dziwnym wzrokiem.
-Bez znaczenia, bawcie się dobrze - rzekł czarny smok i odszedł zostawiając ich samych. W myślał przeklinał samego siebie. Wszystko wyglądało trochę inaczej...
   Pierwsze krople spadły na ziemię pojąc bujne poszycie lasu, wkrótce deszcz rozpadał się na dobre. Zirytowany lekko gad szedł niestrudzony przez zieloną puszczę. Gniotła go myśl, że do końca życia będzie tutaj siedział. W jego głowie tłukły się smoki... Nigdy przedtem nie czuł takiego niezdecydowania i niepewności, każda chwila była przepełniona gorzkimi uczuciami.
   I w tym tunelu ujrzał rozbłysk, grzmot przebił las niczym ostrze miecza ciało, niebo rozjarzył piorun rozdzierając powietrze. Podniósł głowę do góry. W lesie był bezpieczniejszy niż na pustej łące, jednak postanowił wrócić, każdą przechadzkę coś musiało przerwać.
   W Dolinie pusto, nagle tętniące życiem miejsce opustoszało. Momentami wyobrażał sobie, jak wyglądałaby ta przełęcz bez jakiegokolwiek stworzenia, jak kiedyś pewnie było tak samo puste, a gdyby tak miał całą dolinę na własność?
-Felsarinie - zagrzmiał potężny głos. Otworzył szerzej oczy, nie zwrócił nawet uwagi na ciemnofioletowego smoka siedzącego pod drzewem. Jego stary, poznaczony wiekiem pysk odwrócił się w stronę młodszego Felsarina. Z cięższym trudem wstał i podszedł do niego powoli, w jego oczach płonęło coś, czego nigdy wcześniej nie widział. Taka mieszanina tajemniczości z grozą, ale zarówno zmęczeniem i pragnieniem spokoju. Miał potargane nieco skrzydła, poznaczone śladami walki ciało, na prawej łapie brakowało palca.
-Nie wiedziałem, że śmierć dosłownie do każdego przychodzi - rzekł czarny smok.
-Nie po to tu jestem - odpowiedział groźnie szturchając go w pierś - i to nie jest dobry moment na żarty. Chodź za mną...
  Chcąc nie chcąc, poszedł za starym smokiem. Obaj polecieli na górę. Tam, na skalnej półce w górnych partiach szczytu obaj usiedli. Felsarin spojrzał pytająco na starego towarzysza. Ten patrzał zmęczonym wzrokiem na dół, gdzie rozciągała się piękna dolina.
-Jestem Armizjusz - rzekł spokojnie - kiedy ty przychodziłeś na świat, byłem już w kwiecie wieku...
-Niepotrzebna mi ta informacja - stwierdził Felsarin. Armizjusz spojrzał na niego agresywnym wzrokiem. Za długimi rogami ujrzał gromiący niebo piorun.
-Nie myśl sobie, że będę tolerował brak szacunku z twojej strony - odpowiedział - siadaj na dupie i słuchaj.
-Powiedz mi wprost, czego ode mnie chcesz?
-Od ciebie niczego. Słuchaj mnie uważnie - fioletowy smok zwrócił z powrotem swoje oczy na dolinę. Felsarin usiadł obok niego. Znajome uczucie mówiło mu, że kolejny dzień zostanie bezpowrotnie zniszczony.
-Opowiadaj, dziadku.
-Kiedy twój ojciec...
-Nie miałem ojca.
-Zamknij ryj.
-Nie jesteś może za stary? - warknął dobiegający do utraty kontroli Felsarin.
-Kiedy twój ojciec... i nie przerywaj mi... oczekiwał na swojego syna, zaszczytnego miejsca władcy zajmował jego ojciec, Vermiliusz. Po jego śmierci, Fenthir odziedziczył przekazywaną z pokolenia na pokolenie, z ojca na syna...
~Bla bla bla... - pomyślał zirytowany Felsarin - myślę, że powinieneś już umrzeć.
-...było was dwóch, gdyby twój brat wciąż żył, musielibyście obaj rywalizować.
-Ale nie żyje, tak samo jak jego rodzina. Zresztą w przeciwnym wypadku nie chciałoby mi się w to bawić.
-Udam, że tego nie słyszałem. Od śmierci Fenthira, byłeś, i jesteś jedynym jego dziedzicem...
-Mam pytanie - przerwał Armizjuszowi - skoro mnie wyrzucił, czyli jednoznacznie usunął z rodziny i wydziedziczył, to chyba nie powinienem nic odziedziczyć, czyż nie?
-Nie rozumiesz - stwierdził fioletowy smok rzucając na niego groźne spojrzenie - wciąż należysz do tego rodu, obojętnie czy cię wyrzucili czy nie. Teraz słuchaj mnie dalej.
~Weź... weź daj mi spokój - jęknął w myślach.
-Aby wszystko się dopełniło, potrzebujesz syna, kogoś, kto po tobie będzie mógł nieść całe brzmię. Martwiło mnie, że będziesz ostatni, że wszystko przerwiesz, ale z dniem dzisiejszym otwarcie i w pełni stajesz się prawowitym i jedynym...
-A skąd to wiesz? - spytał przerywając ponownie.
-Na litość mojej gnijącej matki - warknął wściekle Armizjusz - z tobą naprawdę nie można normalnie porozmawiać. Jesteś najbardziej upierdliwym i denerwującym gadem, jakiegokolwiek spotkałem.
-To czemu nie weźmiesz tego na siebie? Skoro jesteś najmądrzejszy... proszę bardzo, ja nie potrzebuję takiego uznania, mam to w dupie szczerze mówiąc.
   W tej chwili Armizjusz wstał i zdzielił Felsarin ogonem prosto w łeb. Czarny smok upadł na ziemię czując smak własnej krwi. Stary gad stanął nad nim.
-No dalej, zabij mnie - powiedział Felsarin - nie będę stawiał oporu, zrób to.
-Gdybyś nie miał rodziny, zrobiłbym to bez problemu. I wstawaj, bo nie chcę ci tego oświadczać w taki sposób.
-Żebyś zdechł - mruknął do siebie wstając na nogi.
-Od dziś ty tutaj rządzisz. Jak wrócisz do swojej rodziny, to będziesz wiedział czemu akurat od dziś. Teraz bądź zdrów, bo nigdy się nie spotkamy.
   Armizjusz rozwinął skrzydła, już chciał odlecieć.
-A co jeśli stracę życie? - zapytał Fesalrin z innej beczki.
-Tylko tchórz ucieka do śmierci od problemów.
   I odleciał zostawiając zakłopotanego Felsarina w deszczu. Obserwował starego smoka aż zniknął. Poczuł ukłucie w sercu, opuścił głowę wstrzymując oddech. Po chwili ból minął. Ostatnie wydarzenia mocno szargały jego zdrowiem.

12 maj 2014

Felsarin - "Król niczego"

Gorąco i zimno.
Kupione i sprzedane.
Twoje serce twarde jak złoto.
Czy to cię zadowala?

~Metallica - "King Nothing"

   Wciąż żywa tradycja, i wciąż istniejący system jaki panował w rasie smoków. Felsarin już dawno zapomniał, że z pokolenia na pokolenie od przodka Khanemita, z ojca na syna przekazywano przysłowiowe berło władzy. Każda rasa musiała mieć przywódcę, by chaos nie strawił zbyt wiele żyć gdy każdy chciałby być choć przez chwilę ważny. I tak Felsarin, jako jedyny dziedzic, żył właśnie ze świadomością, iż od niedawna będzie trochę inaczej traktowany. A raczej tak powinno być...
   Warunkiem było posiadać syna. Skrycie czarny smok miał zamknąć tą linię i na zawsze posłać swój własny ród w zapomnienie. Jednak... coś nie wyszło i jest jak jest. Od śmierci Fenthira miejsce władcy było teoretycznie puste. Nie przejął się zbytnio tym wszystkim, nie lubił dużych zmian, nie chciał być ważny, wolał żyć sobie spokojnie w swoim kącie nie wadząc nikomu, lecz teraz wszystko przybrało zupełnie innego wyrazu. Czekało go coś, co za pewnie wykończy starego smoka do granic możliwości.
   Planował zmiany, próbował zaczynać od samego siebie, a przede wszystkim bardziej nad sobą panować. Przepytał Kherianę czy nie chciałaby zamieszkać gdzieś indziej...
-Dobry pomysł, ale powinieneś zostać tutaj - odpowiedziała troskliwie - teraz, kiedy twoje poważanie znacznie wzrośnie, powinieneś być tutaj.
-Ale mnie to nie interesuje - odparł stanowczo - nawet tu nie jest bezpiecznie, szczególnie dla ciebie. Zresztą to wszystko i tak nie sprawi, że ktoś zacznie inaczej na mnie patrzeć.
-Jak pozwolisz, by ktoś sobie po prostu zajął twoje miejsce, to nie będzie ciekawie, bo przyjdzie jeden silniejszy od drugiego i sami się pozabijamy. Nie róbmy z siebie zwierząt walczących przeciw sobie o każdą kość. Zostaniemy tutaj.
   Trochę zawiedziony przypomniał sobie, że obaj nie będą mogli nigdzie wylatywać, co mogło oznaczać uziemienie w jednym miejscu. Było to dosyć smutne, ponieważ Felsarin lubił na chwilę zmienić otoczenie.
-Czyli utknęliśmy - stwierdził twardo.
-Nie narzekaj znowu, zbyt dużo ostatnio gadasz. Spróbuj mi tylko gdzieś uciec bez uprzedzenia to wytropię cię i zatłukę.
-Dobra, spokojnie...
   Kheriana przejawiała chwile agresji, często aż przesadnie, momentami była do niego zniechęcona, miała zmienny humor, czasami w ogóle nic nie mówiła jakby była obrażona, a raz promieniowała radością. Ta huśtawka nastrojów drażniła go i wpływała na samopoczucie. W nocy potrafi zbudzić go i wypomnieć, że za głośno oddycha albo ją gdzieś przyciska. Kiedy zaproponował, by na ten czas spali osobno, dostał po łbie.
-Co byś zrobił, gdyby ktoś się do mnie przystawiał? - zapytała tak z niczego. Poczuł zakłopotanie. To była jedna z tych chwili, kiedy zła odpowiedź powodowała złość i mógł oberwać. Odsunął się lekko od niej i patrząc na wyjście z groty odpowiedział powoli:
-Nikt by tego nie zrobił... uwierz mi.
-Tak w ogóle, to czemu przez sen powtarzałeś "odejdź, paskudo"?
-Skąd mam wiedzieć? Nawet nie pamiętam co mi się śniło...
   Kłamał. Tak naprawdę nawiedził go ten dzień, gdy dostarczył list do Arfony, te słowa były kierowane do niej, ale zdrowy rozsądek podpowiadał mu, by nie zdradzać prawdy Kherianie. Jego myśli powędrowały gdzieś indziej... w spokojne, ciche, dalekie miejsce, gdzie mógłby w tej chwili leżeć, żreć i spać bez żadnych zmartwień, bo nikt nie ślęczałby mu nad głową i nie wypominał wszystkiego. Pomyślał, jakby wyglądało teraz jego życie, gdyby odmówił Morgalowi dostarczenia listu, powiedział po prostu, że mu się nie chce albo jest na to za głupi i w przypływie zażenowania odgryzie sobie własny ogon czy zrobi krzywdę kartką papieru.
~A może umarłem i jestem w piekle? - pomyślał - Właśnie w życie wchodzą moje wszystkie koszmary, jakie sobie niegdyś wymyśliłem. Tak naprawdę, to zginąłem jakąś idiotyczną albo oczywistą śmiercią, bo pewnie utknąłem w szczelinie szukając żarcia i zdechłem z głodu, albo przeciwnie, zdechłem z przeżarcia.
   A gdyby tak... zaryzykować? W końcu w razie czego da radę uciec przed Kherianą, teraz na pewno... denerwowanie jej mogłoby być zabawne.
-...słuchasz mnie? - smoczyca wyrwała go brutalnie z zamyśleń.
-Tak - odpowiedział powoli - słucham z uwagą.
-Więc?
-Według mnie masz rację - powiedział na chybił-trafił.
-Zobacz, co mi zrobiłeś - parsknęła agresywnie -  Wyglądam jak spasiona krowa, do tego bez przerwy mnie denerwujesz i jestem głodna.
   Przygotowany na atak, uchylił w ostatniej chwili łeb przez jej pazurami. Po chwili jej wzrok złagodniał i przytuliła się do niego. Jego umysł dopadła burza niezrozumienia.
-Mój mały skarbie... - zamruczała - jesteś taki ciepły i wygodny...
   Zirytowany wlepił wzrok w ciemną ścianę swojej groty i pozwolił Kherianie tarmosić swoje skrzydła.
~Zło - pomyślał - jak długo, do cholery, ona będzie w takim stanie?


***

   Przemierzał samotnie dolinę obserwując, jak smoki prowadzą swoje beztroskie życie. Rozmyślał nad tym wszystkim. W przeszłości Khanemit zaprowadził porządek wśród całej smoczej rasy. Dawniej o pozycję najpotężniejszego przedstawiciela walczyło wielu, lecz on postanowił to przerwać i pokazać swoją siłę. Postanowił, by ten tytuł nosił on, a z krwi jego potomkowie byli jego następcami. Do dziś w żyłach Felsarina płynie krew pradawnej legendy, i całe brzemię miało spocząć teraz na nim. Czasy jednak się zmieniły, i nikt nie jest już bezwzględnym panem. W sumie wszystko będzie tak samo...
   Pewnego razu ktoś go zaczepił, by to jeden ze starszych gadów, wiekowy Sachet, ciemnozielony, rogaty poznaczony paroma rozległymi bliznami i wybitym kłem smok zwrócił jego uwagę pojawiając się znikąd tuż za nim. Felsarin odwrócił powoli głowę w jego stronę. Popatrzał na niego pytającym wzrokiem.
-Spójrzcie - zaczął do Felsarina nieco wyzywającym tonem zmieszanym z ironią. Jego wzrok nie ustępował.
-No właśnie widzę, stoi przede mną kolejny kandydat do rozerwania - odpowiedział. Czuł, że to nie będzie udany dzień.
-Spójrzcie, jak na naszych oczach powstaje kolejny władca. Dam sobie głowę urwać, iż niczego już nie osiągniesz.
-To uważaj, bo zaraz twoja głowa popłynie sobie w dół rzeki.
-Musisz wiedzieć jedno - powiedział pełną powagą, z groźbą - nic nie sprawi, że będziesz kimś więcej.
-Jak chcesz zdechnąć to powiedz mi to wprost - warknął Felsarin podchodząc do niego bliżej, byli sobie równi. Popatrzał prosto w ciemne oczy smoka - nie będę bawił się z tobą w "komu szybciej puszczą nerwy".
-Czyżby? - zadrwił z niego - ciekawe, do czego nas poprowadzisz... od samego początku twoi przodkowie stwarzali problemy.
-To im to powiedz - Felsarin złapał go mocno za szyję - granice mojej cierpliwości są węższe niż tętnica pulsująca w twoim gardle... tak łatwo ją przekroczyć i przeciąć.
-Nie będziesz miał armii, nie będziesz miał nic - wycharczał Sachet - będziesz nikim, kolejnym pachołkiem. Nie będziesz nigdy godzien by nami rządzić, nikt cię nie wybrał.
-Tak? -  puścił Sachota, odwrócił głowę w stronę obserwujących go smoków i rzekł głośno - jeśli ktoś podziela jego zdanie, może mnie tu i teraz zaszlachtować, i nie będę stawiał oporu.
   Nikt się nie poruszył.
-W przeciwnym wypadku Sachot jest wasz - zezwolił mściwie.
   I odszedł, ruszył dalej w drogę zostawiając zdziwionego Sachota. Szedł prosto przed siebie. Rozsądek nakazał mu sprawdzić, czy Sachot faktycznie miał rację, ryzykował, ponieważ Felsarin raczej nie miał pozytywnej opinii. Równie dobrze mogli wybrać jego i rozszarpać na strzępy, lecz poczuł niewielką satysfakcję, gdy powietrze wypełniło wycie mordowanego smoka...

9 maj 2014

Kheriana - "Przełamany"

Kiedy jesteś na końcu drogi,
I straciłeś wszelkie poczucie kontroli,
A twoje myśli zebrały już swoje żniwo.
Kiedy umysł łamie ducha twojej duszy.
~Green Day - "21 Guns"

    Było wiadomo, że coś diametralnie zmieniło nastawienie Felsarina, w tej jednej chwili stał się zupełnie inny. Patrzał na nią odmiennym wzrokiem, ucichł, więcej spał, częściej chodził sam. Kheriana obserwowała jego tajemnicze zachowanie nie mogąc dojść do zrozumienia. Pierwszym kontaktem była próba rozmowy, lecz odpowiedział tylko "nic mi nie jest". Bywał rozdrażniony. Im dłużej był w takim stanie, tym bardziej znikała cała jej empatia. Ostatecznie zwróciła się o pomoc do Sorenii. Ku zdziwieniu Kheriany, młoda smoczyca zmieniła nieco swoje nastawienie do niej.
-Trochę go znam - wyznała pilnując Aresa ganiającego z innymi pisklakami - miej na niego oko, dobrze ci radzę.
-Rozmawiał z tobą, powiedz, co ci mówił...
-To powinno przejść między wami, lepiej by było gdyby sam ci to powiedział - rzekła spokojnie.
-Skoro tak sądzisz... - powiedziała błękitna smoczyca rozsiadając się wygodnie pod drzewem. Brzuch miała wyraźnie nadęty.
-Martwi mnie to... - cicho mruknęła Sorenia.
-Hm?
-On nie wygląda na zadowolonego. Musisz to sama z niego wyciągnąć.
-Spróbuję, niepokoi mnie to wszystko. Chyba mnie nie zostawi...
   I wczesnym wieczorem Kheriana przyłapała siebie samą na budowaniu kopca z kamieni. Dopiero po jakimś czasie spojrzała krzywo na swoje dzieło. Matczyny instynkt powoli zaczynał rosnąć, naturalną reakcją w oczekiwaniu na składanie jaj było budowanie kopca. Postanowiła stworzyć go między paleniskiem a ich legowiskiem. Chociaż męczyła ją myśl, czy nie lepiej w samym leżu... Wkrótce usłyszała, jak wraca. Sapiąc czarny smok wtargał do groty zdechłego jelenia. Będąc dziwnie pochłonięty ciągnięciem zwierzyny, nie zwrócił większej uwagi na kopiec. Popatrzała na niego znacząco, i w tej chwili ich spojrzenia się spotkały. Opuścił wzrok prosto na kupkę kamieni i patyków.
-Co myślisz? - zapytała smoczyca przekrzywiając lekko głowę w prawo.
-Na pewno w tym miejscu? - odpowiedział pytaniem, miał jakiś dziwnie udawany głos.
-Właśnie nie wiem, tutaj czy tam. Z jednej strony bliżej ciepła, a z drugiej bezpieczniej. Pomożesz mi?
-Może lepiej postaw na bezpieczeństwo...
-Chodź, zrobimy to razem.
    I oboje zaczęli przenosić różnych rozmiarów kamienie do legowiska, na środku przy samej ścianie. W pewnej chwili zderzyli się nosami.
-Felsarinie - powiedziała spokojnie - czuję, że czegoś mi nie mówisz.
   Przez chwilę panowało milczenie, zupełnie jakby nie było pytania.
-Przecież wszystko jest w porządku, po prostu próbuję przyjąć to wszystko do siebie.
-Nie jest w porządku - smoczyca złapała go za ogon. Przysiadła na tylnych nogach i przyciągnęła go bliżej.
-Od tamtego dnia jesteś jakiś dziwny - upomniała - powiedz mi wszystko, wiem, że rozmawiałeś z Sorenią. Bądźmy ze sobą szczerzy, choćby była to najokrutniejsza prawda, ale chcę wiedzieć, co w tobie siedzi.
   Czarny smok popatrzał na nią dłuższy moment, jakby w myślach toczył ze sobą walkę. W końcu westchnął głęboko pełną piersią.
-Nie czuję się w roli ojca - wyjaśnił - mam wrażenie, jakbym był jakiś przeklęty. Obojętnie co zrobię, będę zły, dla ciebie, dla was. 
-Nigdy nie będziesz zły - rzekła obejmując go łapami za paszczę - nikt nie rodzi się matką, dopiero musimy czegoś doświadczyć by stwierdzić, czy jest to dla nas dobre czy złe. Jesteś wzorowym partnerem, dlaczego miałbyś być złym ojcem? Nawet nie wiesz, ile mi szczęścia dałeś...
-Nikt mnie nie wychował, zrobił ze mnie potwora do zabijania, nie chcę robić tego samego. Albo pomyśl... gdybym miał syna i on odkryłby moją przeszłość. Mógłby być taki jak ja. 
-Dlatego jesteś potrzebny, by unikać błędów, jakie ktoś wyrządził na tobie. Jak przekażesz tyle czułości im ile mnie, to na pewno nie będziesz zły. Nie każdy jest idealny, zapamiętaj. Może jesteś mistrzem walki, ale do pewnych rzeczy potrzeba ci doświadczenia. Nawet nie wiesz, czego możesz nauczyć swojego syna, niech zrobi to ojciec, a nie obcy smok.
-W sumie masz rację - mruknął - ale pomyśl... każdy wróg zamiast uderzać we mnie, weźmie się za was. Jesteście najlepszą przynętą. Nie chcę mieć waszej śmierci na sumieniu.
-Muszę wiedzieć, czy będziesz nas bronił? - zapytała.
-Do śmierci - odpowiedział.
-Jesteś cudowny - smoczyca polizała go lekko po paszczy - Wiesz... przez te parę dni czegoś mi brakowało...
   Następnego dnia, czując się o wiele lepiej, Kheriana napełniwszy żołądek po granice możliwości upolowaną poprzedniego wieczoru zwierzyną, wyciągnęła całe swoje ciało mrucząc donośnie. Felsarin lekko ugniatał jej grzbiet.
-Widzę, że znowu wszystko w porządku - zwróciła ich uwagę Sorenia. Wtargnęła niespodziewanie do groty w towarzystwie nieustępującego od niej na krok Aresa. Pisklę podbiegło do pary i zaczęła drażnić Kherianę. 
-Wróciło, posłuchałam twojej rady - stwierdziła Kheriana przyjmując pod swoje skrzydło małego smoczka.
-I jak się czujesz, Felsarinie? - zapytała Sorenia - lepiej ci?
-Trochę - czarny smok zmrużył oczy - miło, że nie rozpowiadasz wszystkiego, co sam ci mówię.
-Ee... no tak, zawsze możesz na mnie liczyć...
-A skąd to wahanie?
-Zasiedzieliśmy się trochę, chodź tu, mały rozbójniku bo zrobisz komuś krzywdę...
   Złote pisklę odeszło od Kheriany spoglądając na nich swoimi wielkimi oczami, wróciło do przybranej matki. Oboje zniknęli.
-O co jej chodziło? - zapytał lekko rozdrażniony.
   Wkrótce gdy wyszli na zalaną słońcem dolinę było jasne. Każdy, ale to każdy już wiedział, że najwredniejszy smok czeka na potomstwo, każdy już widział, że Kheriana złamała nieustępliwego władcę smoczej rasy...

7 maj 2014

Felsarin - "Gdy zawodzą myśli"


Już za długo skrywałem sekrety w moim umyśle.
Już za długo milczałem, gdy były rzeczy, o którym powinienem powiedzieć.
~Bruce Dickinson - "Tears of the dragon"

    Minął miesiąc. Cały miesiąc wypełniony ciągłą obecnością Kheriany. Smoczyca nie odstępowała do niego nawet na chwilę, cały czas zaczepiając go i czasami drażniąc. Dzisiaj szczęście mu sprzyjało i wyszedł pobyć trochę sam, na osobności, z własnymi myślami. W głowie wciąż przetwarzał ubiegły czas i jedyne słowa jakie mogły ująć to wszystko, co się działo, brzmiały "o mój boże...". I tak pogrążony w lekkiej paranoi, drobnej panice przesiewającej jego umysł, doszedł go strach... strach przed czymś, co pewnie niedługo Kheriana mu wyjawi. Próbował wmawiać sobie, że jednak ona jest za stara, ale szczerze wątpił... zawodziły gdy własne myśli. W końcu czując, jak drżą mu nogi, wrócił do swojej jaskini, Kheriana poleciała sama do Shaduru kryjąc cel swojej wizyty.
    Zastał smoczycę leżącą sobie wygodnie na leżu machającą lekko, niecierpliwie czubkiem ogona. Widocznie na niego czekała. Podszedł bliżej.
-Cześć, mój księciu - przywitała Felsarina pogodnym, szczęśliwym tonem - chciałabym, byś o czymś wiedział.
-A powinienem? - spytał niepewnie siadając przed nią. Ogarnęła go czułym wzrokiem.
-Powinieneś, skarbeńku.
-Rozumiem, że to wesołe wieści... - stwierdził podejrzliwie.
-Dla mnie i dla ciebie.
-Czyli jednak mamy dożywotnią możliwość odbierania żarcia z królewskiej kuchni?
-Nie - Kheriania popatrzała ironicznie w sufit - zostaniesz ojcem.
   Ciemność. Piekło. Cierpienie i Śmierć... Właśnie to przeszło mu przez wyciśnięty niczym gąbka mózg. Otworzył lekko paszczę w szoku czując przerażenie. 
-Prawda, że to cudowne? - spytała promieniująca szczęściem smoczyca. Przytuliła sztywnego Felsarina mrucząc głośno. Zamknął oczy. Właśnie w tej chwili jego głowę zalewały najmroczniejsze i najczarniejsze scenariusze.
-No powiedz już coś - zamruczała do niego smyrając go nosem.
-Chcę umrzeć - szepnął mimowolnie. Kheriana odchyliła nieco łeb i popatrzała na niego dziwnie.
-Na pewno dobrze się czujesz?
-Chyba... 
-Popatrz - rzekła do niego. Położyła się na grzbiecie i trzymając jego łapę przyłożyła ją sobie do brzucha.
    Wyczuł w jej ciele coś twardego, okrągłego.
-To chyba... - zaczął nie wiedząc co powiedzieć. Nie miał pojęcia co w ogóle czuć.
-Felsarinie? - zapytała go zupełnie innym tonem.
   Spojrzał jej prosto w oczy.
-Będziesz ojcem - powtórzyła spokojnie - jesteśmy już rodziną. Ty i ja...
-Pozwól mi to jakoś przegryźć...
   Niedługo potem odnalazł Sorenię. Wyciągnął ją na spacer po lesie i wyjaśnił jej całe zajście.
-Gratulacje - powiedziała do niego z przekonaniem - ale nie rozumiem jednego, dlaczego przyjmujesz to... w taki sposób?
-Bo się boję - odpowiedział zgodnie z prawdą - boję się, że to sprowadzi nie tylko na mnie, ale na nich coś złego.
-Niby co złego? Myślę, że przesadzasz... nie możesz omówić tego z Kherianą?
-Nie chcę jej krzywdzić. 
-Wolisz udawać? Udawać, że wszystko jest w porządku? - zapytała nieco agresywnie.
-Popatrz na mnie, kim ja jestem? Co one sobie pomyślą w przyszłości wiedząc, że mają za ojca gorszego potwora niż sam miałem jako swojego?
-Ej, ej, ej, nie zamierzasz chyba uciec, co? - zatrzymała go.
-Tego bym nie zrobił - poświadczył jej - co będzie, jeśli dowiedzą się co ja zrobiłem? Jestem potworem, potwory nie powinny mieć dzieci...
-Zbyt nisko oceniasz samego siebie. To przeszłość, nie wróci, nie jesteś taki jak wcześniej.
-Znienawidzą mnie, odrzucą, w efekcie skończę gdzieś rozbity pod urwiskiem albo na dnie...
-To po co ją rżnąłeś co noc? - narzuciła mu łapiąc Felsarina - no powiedz mi, szczerze.
-Hej, ale bez takich... - opanował ją - nie sądziłem, że taka stara może jeszcze wydać na świat potomstwo.
-Brawo, wykonałeś odważne doświadczenie i teraz już wiesz, że jednak może - potwierdziła ironicznie Sorenia idąc dalej.
-Nie potrafię być ojcem.. nigdy go nie miałem, skąd mam wiedzieć jak być?
-Zaczynasz jęczeć, weź się w garść. Nie każdy miał ojca, nie każdy miał matkę, a jakoś mają rodziny. Poradzisz sobie, szczególnie, że jest was dwoje. Twoją zmorą widocznie jest odpowiedzialność... taki z ciebie wielki wojownik, a pokonuje cię perspektywa bycia rodzicem.
-Może faktycznie powinienem iść roztrzaskać sobie łeb... - rzekł ponuro. Sorenia uderzyła go mocno otwartą łapą prosto w paszczę.
-Jesteś głupi - warknęła trzymając go za szyję - naprawdę jesteś tchórzem, skoro przejawiasz takie myśli. Jak mógłbyś ją teraz zostawić? Jest szczęśliwa, a ty tak zwyczajnie sobie mówisz o samobójstwie? Pomyśl teraz, co by poczuła, co by potem pomyślały twoje dzieci dowiadując się, że ich ojciec skoczył sobie na łeb uciekając przed odpowiedzialnością. Nie próbuj nawet...
-Ale ja nigdy nie chciałem mieć potomstwa - rzekł odpychając ją i zostając zostając w tyle.
-A ja nigdy nie chciałam być sierotą, nic z tym nie zrobimy, weź się w garść. Teraz zostaw mnie w spokoju bo mam ochotę wyrządzić ci krzywdę.

***

   Wieczorem siedział na krawędzi urwiska. Zmęczonymi oczyma spoglądał na smutny zachód słońca jarzący czerwienią niebo. Pod nim tereny niosła rwąca rzeka otoczona skalistym brzegiem. Strącił kamień wielkości pięści z urwiska i obserwował jak spada. Niknął w cieniu na dole, tak samo jak życie... Patrzał na sam dół myśląc, jak to jest spadać bezwładnie ku ziemi wiedząc, że lada moment wszystko po prostu zniknie. Na zawsze. Wziął głęboki oddech czując, jak z prawego oka płynie mu samotna łza. Już nie panował nad samym sobą... jeden krok do przodu mógł wszystko załatwić...
-A, tu jesteś - usłyszał za sobą Kherianę. Słowa wybudziły go z dziwnego transu - wszędzie cię szukałam.
   Nie odpowiedział jej, nie wiedział co mówić, nie wiedział czy cokolwiek jej wyznawać. Z jednej strony chciał wyjawić prawdę, a z drugiej nie chciał jej tak ranić.
-Felsarinie, co robisz? - spytała cicho - chyba nie chciałeś zrobić niczego głupiego?
-Myślę nad tym wszystkim - powiedział nie do końca z prawdą.
-Czemu akurat tutaj?
-Bo mogę tutaj spokojnie pomyśleć - skłamał - z dala od innych. Takie moje miejsce, spokojne i ciche.
-Chcę byś wiedział - rzekła przytulając go mocno - że bardzo cię kocham.

6 maj 2014

Kheriana - "Żywa ciemność"

Poprzedni rozdział: Przed siebie.

Nie ma już nic czystego na tym świecie.
Szukaj tego, co pozostało.
~Murderdolls - "White Wedding"

    Kheriana leżała wygodnie u boku Felsarina. Wybudzając się powoli czuła oddech czarnego smoka. Była szczęśliwa, od tak dawna nie doznała tego uczucia. Pozostało jej tylko czekać... sielankę przerwało drobne zamieszanie z zewnątrz. Niedługo potem ktoś wszedł do groty i podszedł ostrożnie do nich. Kheriana otworzyła oczy patrząc znacząco na przybyłego do nich pomarańczowego smoka. Spojrzał krótko na nią i szturchnął mocno Felsarina.
-Tak, możesz mi przynieść... - mruknął sennie.
-Ktoś koniecznie chce cię widzieć - rzekł stanowczo. Felsarin podniósł głowę.
-Niby kto?
-Idź zobaczyć.
    Felsarin popatrzał na Kherianę. Wypuściła go z objęcia, smok leniwie wstał i wyszedł. Kheriana po chwili postanowiła ruszyć za nim. A na zewnątrz... w otoczeniu różnobarwnych smoków stał skrzydlaty mężczyzna, silnej budowy, w lśniącej srebrno-złotej zbroi. Jego postać wieńczyły majestatyczne, czarne skrzydła. Jego jasna dłoń oparta była na rękojeści wbitej w ziemię klingi. Twarz miał poważną, wzrok groźny. Zacisnął usta bezradny wobec otaczających go bestii. Gdy Felsarin podszedł bliżej, wciągnął głęboko powietrze przez krótki nos.
-Wynocha stąd, wszyscy - warknął smok. Reszta gadów rozeszła się nie chcąc wszczynać niepotrzebnego zamieszania. Kheriana stanęła u jego boku - czego tu szukasz?
-Ciebie - odpowiedział krótko anioł zakładając ręce na piersi. Ściągnął hełm wypuszczając czerwone, długie włosy - nie przyszedłem walczyć, lecz porozmawiać.
-Zaskocz mnie.
-To, co zrobiliście w Wolsedore było nie lada sztuką, muszę przyznać. Jednak mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.
-Mów dalej.
-Zaskoczyłeś króla - powiedział spacerując przed nim - daliście mu mocno do myślenia. Jak wiesz, Valthan ma swoich wrogów, a ty potrafisz nieźle odwrócić wszelką uwagę. Ja proponuję ci pewną ugodę. Zrobisz małe zamieszanie na zachodzie, dla mnie, u króla Jakuba, a w nagrodę w przyszłości zapewnię ci małą taryfę ulgową na wypadek, gdybyś znowu nas odwiedził.
    Felsarin wymienił spojrzenia z Kherianą.
-Nie - warknął - nie będę pracować dla niego, dla ciebie ani dla żadnego łowcy. To wasz konflikt, a na zachodzie bynajmniej jesteśmy... milej widziani.
-Zastanów się drugi raz. Jeśli mi pomożesz, a kiedyś znowu wpadniesz w szpony króla, pomogę wam z tego wyjść.
-Powiem ci jedno - rzekł rzeczowo smok - nie przekupisz mnie na współpracę, śmierdzi mi to z daleka oszustwem.
-A jeśli powiem, że załatwię ci pieczoną dziczyznę z dostawą do groty?
-Brzmi intere...
-Nie - odparła natychmiast Kheriana odpychając Felsarina - idź poszukaj sobie innego pachołka do brudnej roboty. Jak będę chciała narobić chaosu to zrobię sobie gdzie tylko będzie mi się podobało.
-Popełniasz błąd, smoku - anioł wyszarpał miecz z ziemi. W tej chwili atmosfera nabrała groźnego klimatu. Przybysz schował klingę - jak mówiłem, przyszedłem w pokojowych zamiarach, czuję, że kiedyś znowu staniemy przeciwko sobie, tak jak pięć lat temu.
    Odleciał. Kheriana zaczęła skubać porywczo czarnego smoka. Czuła do niego wielką sympatię, pożądanie. Popatrzał na nią.
-No chodź - zachęciła ciągnąc go do groty.
    Następnego dnia dręczyły ją słowa upadłego. Nie mogła zrozumieć, dlaczego poplecznik samego Valthana chciał jego pomocy. Przecież oni wszyscy byli nastawienie na obrzynanie głów każdego stworzenia. Sądził, iż cała sytuacja musiała mieć w sobie jakiś haczyk...
-Nad czym tak myślisz? - zapytała Kheriana wyciągnięta na grzbiecie. Felsarin drapał ją delikatnie po szyi.
-Zastanawia mnie, co ten koleś miał na myśli - powiedział pochylając ku niej łeb - Po co miałbym robić zamieszanie u króla Jakuba? Toczy z Valthanem wojny, a podobno mieli zawrzeć sojusz. Nie uważasz, że miałbym to zrobić po to, by ci na zachodzie zaczęli nas wybijać?
-Może masz rację - mruknęła zamykając oczy - popatrz na to bliżej, ty robisz chaos w mieście na zachodzie i nagle za atak uznają nas wszystkich za niebezpiecznych, potem zawierają sojusz z Valthanem i łączą siły by na nas polować. Dwukrotnie większa armia, myślisz, że tyle ludzi zdołałoby nas tutaj pozabijać?
-No wiesz - zagadał przyjaźnie do smoczycy - przez to miejsce trudno przejść. Mają jedną drogę, z Shaduru wypłynie wojsko, a siły z innych miast oraz my zamykamy drogę powrotną. Tutaj wszystko jest ustawione, stolica leży w strategicznym punkcie, my jesteśmy pierwszą linią obrony. Wiedziałaś, że w razie ataku jestem dowódcą?
-To podniecające - szepnęła do niego przewracając go i zmieniając pozycję...

5 maj 2014

Quaren


Quaren jest słowem, które z pewnością wolałby zapomnieć, niestety jest mu ono niezbędne, natomiast nazwiska pamiętać nie musi i nie chce, zbyt wiele wspomnień jest z tym związanych. Magia z reguły jest nieprzewidywalna, a dwadzieścia pięć lat to o wiele za mało, by w pełni móc ją kontrolować i pojąć zasady jakie nią żądzą. On jest tego faktu świadomy, tak samo jak i łatwości z jaką przyszłoby mu się ujawnić. Chwila nieuwagi, a potem niczego nie dałoby się już cofnąć.
Odkrycie w sobie dwóch przeciwnych żywiołów w jednym czasie jest tak samo zaskakujące, co kłopotliwe. Może gdyby woda bądź ogień ujawniłyby się w nim później, byłoby mu łatwiej. Może jego moc dałaby się w większym stopniu kontrolować. Jednak bez tego wystarczy napływ silniejszych uczuć, a magia wypływa samoistnie. Nawet jeśli jako łowca opanował z dużymi trudnościami umiejętność strzelania z łuku, to nigdy nie dorówna ona jego naturalnym talentom.
Właśnie te myśli wypełniają jego życie. Wciąż odczuwa strach przed odkryciem jego prawdziwej natury, a jednocześnie nie potrafi wyrzec się swoich umiejętności. Zresztą nie miałoby to najmniejszego sensu. On jej potrzebuje tak samo jak każda żywa istota pożywienia. Wpisała się w niego i raczej nie zniknie. Z zasady unika kontaktu z ludźmi, usuwa się w cień, by nie wzbudzać niepotrzebnego zainteresowania. Jego pociąg do wiedzy, także tej zakazanej, może go kiedyś wpakować w kłopoty. Teraz jednak nie przejmuje się tym zbytnio. Uważany jest za osobę spokojną, ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Wystrzega się wszelakich uczuć, by tylko nie pozwolić sobie na utratę kontroli. Zapomniał jednak o strachu, który może okazać się jego największa słabością.
Prawdę o swoim pochodzeniu trzyma głęboko w sobie i nieprędko ją zdradzi. Może gdyby ktoś był na tyle silny, by przebić się przez labirynt jego umysłu, odkryłby, że nie pochodzi z żadnej wsi, czy miasta, a urodził się w niewielkiej chacie pośród lasu. Dostrzegłby, że nim stał się tym czym jest teraz, miał radość, a jego serce nie zaznawało strachu tak jak to stało się później. Potem widziałby już tylko skrawki wspomnień, w których przeważałby niepohamowany ogień, który wszystko potrafił zmienić, a potem nie byłoby już nic prócz ciemnej plamy przerażenia zmieszanego z bólem.

Felsarin - "Przed siebie".

Poprzedni rozdział: Iskrą początek

Wiem, że chcesz obstawiać przy swoim.
Nie strajkuję, ale jestem tego bliski.
~Red Hot Chili Peppers - "By The Way"

    Pogodny dzień zalewał słońcem wysokie mury strzeżonego Wolsedore. Dwa smoki przysiadły za kępą obserwując otwartą bramę, gdzie żołnierze podejrzliwie sprawdzali każdego przybysza przeszukując jego bagaże, wypytując szczegółowo. Zdarzało się, że brutalnie kogoś pobili i wywlekali. Od czasu do czasu nieopodal przechodził duży patrol.
-To jak, boisz się? - zapytała Kheriana.
-Jedynie tego, że dobiegnę ostatni - odpowiedział Felsarin spoglądając na nią.
-Jak będę pierwsza, zrobię z tobą co zechcę, pamiętasz?
-Zobaczymy, czy role się nie odwrócą.
-Dawaj. Zaczynamy od bramy.
    Ruszyli spokojnie przed siebie, ku wrotom miasta. Gdy byli już blisko, strażnicy w nieco pobrudzonych zbrojach podnieśli głowę. Stanęli jak wryci. Unieśli włócznie do góry. Kheriana z Felsarinem zatrzymali się przed nimi. W oczach strażników błysnęło przerażenie.
-Co wy tacy sztywni? - zapytał Felsarin - nie widziałeś nigdy smoka?
    Zabrzmiał dzwon bijący na alarm. Powalili dwoje strażników i puścili się pędem szeroką ulicą między niskimi domami. Momentalnie zapanowało zamieszanie, ludzie w panice zaczęli uciekać. Po chwili w całym mieście bił alarm wzywający wojsko do obrony. Felsarin biegł ile sił w nogach próbując wyprzedzić młodszą os siebie Kherianę. Smoczyca popatrzała za siebie, wpadła w stragan z owocami. Na ulicę poleciały drzazgi, deski oraz masę jabłek i pomarańczy. Przeturlała się zostając w tyle. Domy były coraz wyższe, a ludzi coraz więcej, za nimi biegli łowcy, pieszo i konno posyłając w ich kierunku strzały. Z pobocznych liczek wychodzili żołnierze dołączając do pościgu. Czarny smok skoczył na wóz przewracając go, wokoło zamieszanie przeszło w panikę. Popędził czując za sobą Kherianę. Biegli wprost na grupę zakonników w brązowych szatach.
   W ostatniej chwili zwrócili uwagę na całą bieganinę i rzucili się na boki. Przemknął między nimi potrącając przy okazji jakiegoś starca. Przekleństwa otoczenia były nieodłącznym elementem zabawy. Przed nimi było rozwidlenie, Felsarin wybrał prawą ulicę, a Kheriana lewą. Goniło ich coraz więcej łowców wściekle wrzeszczących jak opętani. Przed sobą ujrzał inny patrol. Wszyscy ustawili się w szeregu unosząc broń i tarcze. Skorzystał z balkonów na piętrach budowli i przeskoczył blokadę. Zobaczył u swojego boku pędzącego konia, na grzbiecie zwierzęcia siedział z wyrazem złości wysoki mężczyzna w cięższej niż wszyscy zbroi. W dłoni trzymał oszczep celując nim w szyję smoka. Felsarin odepchnął bokiem od siebie wierzchowca i koń wpadł w stos skrzyń gubiąc przy okazji swojego jeźdźca.
    Gdzieś tam na końcu ulicy było centrum. Już wybiegali na brukowany plac strażnicy gotowi do ataku. Z daleka ujrzał, jak tworzą zwarty szyk. W jednej chwili coś na niego skoczyło. Zrzucił z siebie młodzieńca próbującego wbić mu nóż w gardło. Wbiegając do centrum zobaczył, jak Kheriana skręca w jakąś uliczkę, on postanowił pruć przed siebie, prosto na straż. Wybił się mocno w powietrze przeskakując nad ich głowami, poczuł silne dźgnięcie w brzuch i po nogach, upadł boleśnie na bruk. Nie zważając na ból, wstał prędko na nogi unikając sieci, strzały przekłuwały łuski na jego grzbiecie, kaleczyły skrzydła. Na środku placu stał posąg króla. Ominął go, dookoła siebie było pełno żądnych krwi ludzi, przebiegał nad ławkami zmuszając mieszkańców miasta do zejścia mu z drogi. Drogę wychodzącą z centrum na przeciwko zablokowały już hordy uzbrojonych po zęby łowców, wytoczyli trebusze. Postanowił znaleźć ujście w jednej z mniejszych ulic, rozgromił paru jeźdźców i wbiegł w małą przecznicę, biegnącą równolegle do murów dziedzińca zamku, wpadł prosto w strzegącą ulicę hordę straży. Uderzył z impetem w ludzi i przewrócił się, natychmiast go otoczyli. Rzucili na smoka sieć dźgając go włóczniami. Unieruchomili go, kalecząc całe jego ciało.
    Ryknął przerażony próbując uciec, na marne. Szybko założyli szalejącemu na ziemi Felsarinowi kajdany na nogi i skuli paszczę. Nagle wszyscy odskoczyli od niego, zapadła cisza. Nad nim stanął władca imperium. Wysoki, władczej postawy, z krótkich, jasnobrązowych włosach i płonących, piwnych oczach mężczyzna przywdziany w czarno-bordowe, królewskie szaty. U boku nosił szablę. Poważną mieszaniną nienawiści i uciechy wzrokiem ogarnął skutego smoka.
-Znowu się spotykamy - powiedział nieczułym głosem. Smok fuknął przez zaciśnięty więzami pysk - zabierzcie go do jakieś celi. Chcę zobaczyć potem, jak ścinają mu łeb.
  
***

    Skrępowany, wyziębiony i drażniony głodem smok leżał w ciemnej, zimnej celi. Za grubymi kratami płonęła słabo pochodnia, loch był surowy, czasami echo niosło po całym korytarzu jęki. Zakrwawiony Felsarin oddychał ciężko czując ból w związanych łapach. Mógł tylko leżeć i patrzeć w ciemną ścianę. Szargał nim szok, jakiemu został poddany. Dręczyła go myśl, że zostanie najzwyczajniej skazany na śmierć, na egzekucję ku uciesze ludzi. Nie było to wcale pocieszające, lecz przygnębiające. Była to dla niego haniebna śmierć.
    Przez loch przeszedł zgrzyt. Przed jego celą pojawił się niespodziewanie Valthan w eskorcie gwardii.
-Rozewrzyjcie mu pysk - nakazał. Jeden z żołnierzy otworzył pospiesznie celę i przeciął nożem linę na jego paszczy kalecząc przy okazji smokowi wargę.
-Uważaj z tym nożem, debilu - warknął Felsarin czując smak własnej krwi. Strażnik szybko wyszedł zamykając za sobą kratę. Król przykucnął patrząc mu prosto w oczy. Smok podniósł głowę.
-Z reguły - powiedział władca spokojnym tonem - kazałbym zarżnąć cię na miejscu albo rozerwać. Ale jako iż dzięki tobie moja córka wciąż żyje, postanowiłem dać ci... nieco lepszą śmierć. Mniej bestialską. Mam nadzieję, że docenisz moje dobro.
-Dobro? - zapytał - człowieku, ty mordujesz każdego, kto choć trochę przejawia w sobie umiejętność korzystania z magii albo odbiega wyglądem od zwykłego człowieka.
-Nie - zaprzeczył surowym tonem opierając się o metalową bramę - ja ich nie zabijam, robią to moi ludzie. Powiedz mi, smoku, czy takie zwierzęta jak wy, nie powinny być trzymane z dala od ludzi? Czy każdy, kto włada jakimiś mocami nie jest w stanie z łatwością zapanować nad innymi? Czy nie stanowią zagrożenia?
-Nie jestem zwierzęciem - odparł agresywnie Felsarin.
-Jesteś. Popatrz na siebie, jesz surowe mięso, chodzisz na czterech nogach, śpisz po jaskiniach. Jesteś zwierzakiem, niebezpiecznym, zasługujecie na śmierć. Wparowałeś sobie do miasta, od tak nie wiadomo po co i skąd, mogę nawet podsunąć stwierdzenie, że zaatakowałeś moje miasto. Nigdy nie miałem okazji rozmawiać z takim potworem jak ty, a wiem, co potrafisz zrobić. Zupełnie jakbym schwytał samego władcę.
-Kiedyś upadniesz - rzekł smok - zabije cię twoja własna ambicja, nigdy nie wygrasz.
-Mam jeszcze jedno pytanie - Valthan wstał prostując się - skoro możesz ziać ogniem, to czemu mnie teraz nie zabiłeś?


 ***

    Jego głowę wypełniał szum, krzyki, buczenie... lekko osłabionego smoka targano łańcuchami prosto na dziedziniec, gdzie najwyraźniej regularnie odbywano kary śmierci. Popatrzał groźnym wzrokiem na zamaskowanego, zakapturzonego kata dzierżącego w dłoni olbrzymi topór. Widział tylko jego oczy, bezlitosne. Spojrzał teraz na tłum ludzi zwołanych tego szarego popołudnia by obejrzeli egzekucję. Na podwyższeniu, niedaleko na krześle siedział sam władca Wolsedore, bacznie obserwujący smoka. Popchnęli Felsarina i kazali mu położyć się na zakrwawionym, kamiennym łożu przykuwając mu łeb do wystającego płotka. W tej chwili Valthan wstał i zapadła cisza. Podszedł powolnych krokiem do krawędzi i rozłożył ręce.
-Ludu Wolsedore - rzekł mocnym głosem - przed wami staje dowód okrucieństwa jakie przychodzi na świat każdego roku. Takie potwory wprowadzają wśród poczciwych i prawych ludzi strach. Wczoraj bestia wpadła w nasze sidła, i dziś pokażemy, że nie jesteśmy słabi. Niech jego łeb będzie ostrogą dla każdej kreatury, która będzie chciała wtargnąć do naszego miasta.
    W tej chwili drewnianą konstrukcją całej "sceny" wstrząsnęło silne uderzenie. Tuż za Valthanem wylądowała z impetem wściekła Kheriana. Trzymetrowa smoczyca chwyciła w swoje łapy króla odciągając go nieco w tył.
-A teraz ja przemówię - warknęła ogarniając każdego wzrokiem - grzecznie i spokojnie uwolnicie Felsarina. W przeciwnym wypadku ten koleś zginie na waszych oczach.
    Zapadła cisza i bezruch. Powoli jeden ze strażników podszedł do czarnego smoka i zaczął rozbijać kajdany. Nikt nie kwapił się, by podejść bliżej.
-Teraz sobie polecimy - stwierdziła nadal trzymając zaniepokojonego króla w łapach - i odstawimy cię niedaleko, nie próbuj nawet się wyrywać.
    Dała znak Felsarinowi by leciał pierwszy, rozwinął skrzydła i jeszcze zrzucając kata z nóg, odleciał prędko nie wierząc w to, co właśnie zrobili. Kheriana leciała tuż za nim. Nad miastem, niosły się krzyki zabranego jako zakładnika Valthana.
-Weź się zamknij bo cię puszczę - warknęła smoczyca. Wylądowali poza miastem, wypuściła Valthana ze swojego uścisku. Mężczyzna zrobił parę kroków w tył.
-Jeszcze mi za to zapłacisz - rzekł wściekły.
-Boli cię, że dwa gady zrobiły cię w konia? - zapytał Felsarin podchodząc bliżej.
-Teraz pewnie mnie zabijesz.
-Nie - odpowiedział lekko rozbawiony smok - nie zabiję, bo nie jestem takim potworem ja ty. Chyba, że chcesz ze mną walczyć.
-Zostawmy go - powiedziała Kheriana - nie jest tego wart.
    Smoczyca odciągnęła go przytykając swój nos do jego nosa
-Byłam pierwsza...